Filip Dylewicz, wychowanek Astorii Bydgoszcz, do Trefla Sopot trafił już w 1997 roku. To właśnie w Trójmieście uczył się tej wielkiej koszykówki. Pośród innych gwiazd z każdym rokiem dorastał i stawał się coraz lepszy. W zespole z Sopotu występował do 2009 roku (z krótką przerwą na grę w Pruszkowie). Później na rok przeniósł się do Włoch, ale w kolejnym sezonie wrócił i znów reprezentował barwy Trefla.
Dylewicz przez trzy lata był liderem sopockiego zespołu, ale w te wakacje postanowił zmienić otoczenie. Początkowo wydawało się, że trafi do Stelmetu Zielona Góra, gdzie miał podpisać dwuletnią umowę. Praktycznie wszystko było już dogadane, ale w ostatniej chwili nieco koncepcja w Zielonej Górze się zmieniła i Dylewicz ostatecznie wylądował w PGE Turowie Zgorzelec. Ten transfer był dla wielu zaskoczeniem, bo wydawało się, że Dylewicz będzie grał w Sopocie do końca kariery.
W Zgorzelcu "Dylu" radzi sobie całkiem nieźle, chociaż jego rola jest już nieco inna, niż w sopockim zespole. Gra bardziej zespołowo, a w dodatku gra także nie jest oparta tylko i wyłącznie na nim. - Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że moja funkcja w zespole jest zgoła odmienna niż w Treflu Sopot. Być może punktowo nie wygląda to zbytnio spektakularnie, ale trener Rajković widzi mnie w nieco innej roli - podkreśla Dylewicz, który w niedzielę po raz pierwszy wróci do Ergo Areny. Tym razem już nie w roli gospodarza, a gościa.
- Na pewno powrót Filipa będzie czymś wyjątkowym dla niego, jak i samych kibiców. To właśnie tutaj spędził praktycznie całą swoją karierę. Myślę, że zapamięta to spotkanie na długo - mówi Marcin Stefański, gracz Trefla Sopot, który w poprzednich latach najbliżej trzymał się z Filipem Dylewiczem.
Sam zawodnik nie ukrywa, że to spotkanie jest dla niego wyjątkowe. Chce miło przywitać się z sopocką publicznością, ale na boisku żadnych sentymentów już jednak nie będzie. Czy Filip Dylewicz znów pokaże swoją klasę i poprowadzi PGE Turów do zwycięstwa?