Nowy, 2014 rok rozpoczął się źle dla Rosy. Po zeszłotygodniowym zwycięstwie nad Stabill Jeziorem Tarnobrzeg fani radomskiej drużyny liczyli na drugą wygraną z rzędu. Ich nastroje popsuła jednak Polpharma Starogard Gdański, triumfując na Mazowszu 64:63.
Choć prowadzenie w tym spotkaniu zmieniało się jak w kalejdoskopie - po pierwszej połowie 4 punkty zaliczki mieli przyjezdni, by po trzeciej kwarcie to gospodarze wyszli na 11 "oczek" przewagi - to o końcowym rezultacie i tak zadecydowały ostatnie fragmenty. Sygnał do odrabiania strat dał Kociewskim Diabłom Michael Hicks.
Na niespełna 18 sekund przed końcową syreną zza linii 6,75 m celnie przymierzył Courtney Eldridge. O czas poprosił wtedy Wojciech Kamiński. Po powrocie na parkiet i wznowieniu zza linii bocznej piłkę otrzymał Korie Lucious. Jak się później okazało, miał ją do samego końca meczu. Decydującego rzutu jednak nie trafił. Czy tak miała wyglądać ta akcja? - Chcieliśmy zagrać trochę inaczej, ale sugestia była rzeczywiście taka, żeby Korie zagrał jeden na jeden - odpowiada szkoleniowiec Rosy. - Jest na tyle szybki, że minął obrońcę, ale nie trafił dwóch rzutów spod kosza. Szkoda, bo na pewno on jest w stanie takie rzuty trafiać - dodaje.
"Kamyk" porażki doszukuje się nie tylko w tej konkretnej sytuacji. - To nie jest wina ostatniego rzutu, ale dużo wcześniejszych wydarzeń, chociażby ta akcja, kiedy "dwa plus jeden" zagrał Hicks, lecz nie trafił wolnego, jego koledzy zebrali piłkę i trafili z dystansu - przypomina trener radomian. - To jest akcja za pięć punktów. Takie rzeczy bolą - kończy.