Michał Fałkowski: Słyszałem, że można z tobą porozmawiać po polsku?
Jordan Callahan: Rozmawiać może nie, ale staram się mówić po polsku chociaż te słówka, które znam: tak, nie, proszę, dziękuję, może, co robisz, co lubisz, podaj piłkę (wszystkie te słowa Jordan wypowiedział w naszym języku - przyp. M.F.). Zdecydowanie więcej rozumiem, niż umiem powiedzieć, ale staram się. To przez szacunek do kraju, w którym jestem.
Jakby była opcja "lubię to", to właśnie bym kliknął w nią. Ale na cały wywiad po polsku kibice trochę będą musieli poczekać?
- Tak, ale może jeszcze się uda. Sezon jeszcze potrwa.
Zatem bardzo na to liczę. Przejdźmy do koszykówki. Mocno różnią się treningi we Włocławku od tych w Kołobrzegu?
- Czas trwania jest podobny, różny jest pomysł na grę, styl przeprowadzania treningów, ale przede wszystkim - ich intensywność. We Włocławku naprawdę mocno się pracuje, a trener daje dużą energię zawodnikom. Wywiera na nas presję i jest skoncentrowany na szczegółach. Wszystko co do centymetra. Bardzo mi się to podoba, bo bardzo podobny pod tym względem był mój trener w NCAA. Też zwracał uwagę na szczegóły, a że był byłym wojskowym, to wszystko musiało być "pod linijkę". Dla mnie to świetna sytuacja, bo można powiedzieć, że to moje naturalne środowisko.
[b]
Czyli pierwsze wrażenia pozytywne?[/b]
- Tak, bardzo pomagają mi zawodnicy, trenerzy i wszyscy pracownicy klubu. Momentalnie mnie zaakceptowali, co na pewno pozwoli mi szybko przejść przez proces adaptacji w nowym miejscu. Poznałem już większość zagrywek w ataku, pomysł na grę w obronie, komunikacja układa się znakomicie, a ja staram się nadążyć za tym wszystkim, co się dzieje teraz wokół mnie. W końcu jestem we Włocławku dopiero kilka dni.
A mówi ci coś nazwisko Dusan Katnić?
- To ten obrońca, który grał w Anwilu przede mną? Przyznam szczerze, nie pamiętam go.
Grałeś przeciwko niemu, w barwach Kotwicy, tutaj w Hali Mistrzów. Rozmawialiśmy nawet przez kilka chwil po tamtym meczu, ale to nie było dobre spotkanie dla ciebie.
- Pamiętam, że rzeczywiście tak było. Niemniej jednak nie pamiętam zbyt dobrze tamtego pojedynku, bo grałem wtedy bardzo krótko. Mam ten mecz przed oczami raczej jako zamazany obraz, więc nie do końca mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Dusan Katnić miał bardzo bogate CV koszykarskie, ale nie sprostał oczekiwaniom. Wszyscy liczą, że mimo braku życiorysu pełnego sukcesów będziesz lepszy od niego.
- Na pewno nie będę koncentrował się na tym, żeby być lepszym od niego czy skuteczniejszym. Nie o to chodzi. Z jakichś powodów Anwil zrezygnował z tamtego gracza, a ściągnął mnie. Nie do mnie należy ocenianie czy to decyzji klubu czy tamtego gracza. Przeszłości nie zmienię. Mogę zmienić tylko przyszłość, więc mogę obiecać, że na pewno postaram się nie zawieść.
Trener Milija Bogicević widział cię w swoim zespole już w listopadzie. To o czymś świadczy...
- Z pewnością, choć ja akurat nie wiem o tym, żeby mnie chciał. To znaczy, dochodziły do mnie jakieś sygnały, pisali do mnie ludzie na Facebooku, pytając czy to prawda, że przechodzę do Włocławka, ale dla mnie to wszystko było plotką, bo nikt oficjalnej oferty nie złożył. Po raz kolejny dowiaduję się o tym teraz, kiedy jestem we Włocławku i cóż... fajnie, że tutaj w końcu jestem.
Kontrakt podpisałeś w poniedziałek, choć Anwil chciał parafować umowę już przed weekendem...
- Tak. Anwil rozmawiał z moim agentem i pytał czy jest możliwość zmiany barw klubowych już kilka dni temu, około tydzień temu. To nie było tak, że ja szukałem możliwości zmiany drużyny. Nie, byłem i jestem pełen szacunku dla Kotwicy Kołobrzeg, dla prezesa tego klubu i trenerów, że dali mi szansę na rozpoczęcie mojej profesjonalnej kariery. Dlatego kiedy stanęło na tym, że odejdę, ale muszę dać Kotwicy czas na znalezienie mojego następcy, to po prostu trzeba tak było zrobić i koniec.
Skąd zatem decyzja o zmianie barw klubowych?
- Wiele osób mnie już pytało o to. Przyznaję, nie było łatwo, bo tak jak powiedziałem, jestem wdzięczny Kotwicy za wiele rzeczy, ale jednocześnie musiałem myśleć o swojej karierze i po prostu uznałem, że gra dla Anwilu to dla mnie obecnie najlepsza opcja. Każdy koszykarz chce się rozwijać, a Anwil stwarza mi właśnie taką możliwość poprzez grę o najwyższe cele w Polsce. Moją ambicją i celem jest ciągły postęp. Dlatego tutaj jestem.
[b]
Kiedy założyłeś sobie ów cel? Ciągły postęp, walka o najwyższe cele, zawodowstwo? Wiem, że myślałeś oczywiście o NBA.[/b]
- To było dość dawno temu. Miałem chyba wówczas z 16 lat i grałem w drużynie mojej szkoły średniej. Byłem liderem i wiedziałem, że będę chciał pójść na taki uniwersytet, który pozwoli mi się stać się zawodowym koszykarzem. Dlatego wybrałem Tulane, uniwersytet z Nowego Orleanu, i ostatecznie zostałem zawodowcem. Różnica jest tylko jedna - nie gram w NBA, ale w Europie, ale to nie jest problem. W końcu NBA to marzenie każdego dzieciaka, niewielu się udaje.
Zwłaszcza, gdy ma się na imię Jordan...
- Zwłaszcza (śmiech).
Rozumiem, że to nie przypadek?
- Pytasz o to, czy noszę imię po Michaelu Jordanie?
Tak. Rodzice chyba skazali cię niejako na koszykówkę...
- A to jest akurat zabawna historia. Kiedyś zadałem właśnie to pytanie moim rodzicom, a oni powiedzieli, że... po prostu im się podobało. Zresztą, mój tata grał w futbol amerykański, a mama była cheerleaderką. Sądzę, że do momentu, w którym ja wybrałem koszykówkę, nawet się nią specjalnie nie interesowali. Właściwie to jestem tego pewien. Ja zacząłem ją się nią zajmować dzięki kuzynowi i dzisiaj nie umiem wyobrazić sobie życia bez koszykówki. Nawet gdybym nie był zawodnikiem, chciałbym pozostawać blisko tego sportu. A Jordan to po prostu moje imię. To nawet zabawne - ty masz na imię Michael (angielski odpowiednika "Michała" - przyp. M.F.), więc razem jesteśmy "Michael Jordan" (śmiech).
[b][url=http://www.facebook.com/Koszykowka.SportoweFakty]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[/url][/b]