Lance Jeter rozkręca się i to na dobre. Już w meczu z PGE Turowem Zgorzelec Amerykanin pokazał lepsze oblicze, niż zwykle. Rzucił 11 punktów - większość w najważniejszych momentach spotkania. To on obok Adama Waczyńskiego był najjaśniejszą postacią w ekipie Trefla Sopot.
Podobnie było w niedzielnym spotkaniu przeciwko Stelmetowi Zielona Góra. Amerykanin w walnym stopniu przyczynił się do zbudowania przewagi przez gospodarzy w drugiej kwarcie. Sopocianie od stanu 15:24 zdobyli 13 punktów bez odpowiedzi i zaczęli dyktować warunki. W tym czasie Jeter zdobył sześć oczek. Sopocki rozgrywający napędzał grę Trefla, ale wysokie tempo również i jemu się udzieliło i gracz poprosił o zmianę. Z kolei Sarunas Vasiliauskas tego dnia nie był taki efektywny, co spowodowało, że goście zmniejszyli stratę.
Prawdziwe "show" Jeter zaprezentował w dogrywce, kiedy sam zdobył dziewięć punktów i był o krok od pokonania Stelmetu niemal w pojedynkę. Amerykanin trafiał z dystansu i z półdystansu, nic nie robiąc sobie z zielonogórskiej obrony. Po meczu zawodnicy Stelmetu przyznawali, że dobra forma Jetera nieco... ich zaskoczyła.
- Nie będę ukrywał, że Jeter trochę nas zaskoczył, szczególnie tymi rzutami z dystansu. Uważam, że w końcówce drużynę Trefla mieliśmy pod kontrolą, ale on nagle wyskoczył i mieliśmy spore problemy - podkreślał Łukasz Koszarek, kapitan Stelmetu Zielona Góra.
- Trzeba sobie powiedzieć, że Jeter miał "dzień konia" tego dnia. Zwykle nie rzuca tyle punktów, ale w tym meczu był naprawdę niesamowity. Robił, co chciał z naszą defensywą. Trzeba mu pogratulować świetnego występu - oceniał z kolei Vladimir Dragicević, podkoszowy zielonogórskiej drużyny.