Larry Bird mawiał, że czarni posiadają najlepsze predyspozycje do bycia znakomitymi sportowcami z tego powodu, że mają ku temu znacznie większą motywację niż ich koledzy o jasnym kolorze skóry. Afroamerykańscy koszykarze, futboliści czy baseballiści bardzo często wywodzą się z nizin społecznych, a sport to dla nich jedyna szansa na wyrwanie się z rzeczywistości pełnej biedy i przemocy. Clyde Drexler nieco zaprzecza temu stereotypowi. Jego rodzina należała do tzw. niższej klasy średniej, a on mimo to odnalazł w sobie pokłady energii, które pozwoliły mu na zdobycie przydomka "The Glide" ("Szybowiec") i stanie się jednym z najwybitniejszych koszykarzy w historii dyscypliny.
Matka Clyde'a, Eunice, nie miała w życiu szczęścia do mężczyzn. W 1955 roku urodziła pierwszego syna - Michaela. Była w tym czasie zaręczona z jego ojcem, oficerem policji, ale do ślubu nie doszło, ponieważ mężczyzna został zastrzelony na służbie. Samotność kobiecie długo jednak nie dokuczała. Wkrótce poznała Jamesa Drexlera, za którego szybko wyszła za mąż. Para miała ze sobą trójkę dzieci: Jamesa juniora, Debrę oraz Clyde'a. Ten ostatni przyszedł na świat 22 czerwca 1962 roku w Nowym Orleanie, gdzie małżeństwo wówczas zamieszkiwało. James senior pracował w młynie, a Eunice nie mogła znaleźć pracy. Uważała stan Luizjana za miejsce bez perspektyw, a z mężem w ogóle jej się nie układało. Zostawiła go, gdy najmłodszy syn miał zaledwie trzy latka. - On był naprawdę beznadziejny, a ja nie mogłam już dłużej tego znieść - wspomina. - Zawsze lubiłam Houston i pomyślałam, że możemy się przenieść właśnie tam. W ciągu dwóch tygodni dostałam pracę jako kontroler jakości w sklepie spożywczym sieci Watkin's.
Półtora roku po przeprowadzce do Teksasu kobieta poznała Manuela Scotta. Mężczyzna pracował w markecie sieci Rice w dzielnicy South Park, gdzie wkrótce zatrudnienie jako główny kontroler znalazła również Eunice. Znajomość zakończyła się małżeństwem, którego owocem są trzy dziewczynki: Denise, Virginia oraz Lynn. - Zaraz po przeprowadzce do Houston mieszkaliśmy w południowo-wschodniej części miasta - opowiada Clyde. - Gdy byłem w trzeciej klasie, moja mama i Manuel wzięli ślub, a jak miałem sześć lat, to kupili dom.
Pierwsze lata w Teksasie nie były łatwe dla "Szybowca" i reszty rodzeństwa, gdyż okolica, w której mieszkała rodzina, nie cieszyła się najlepszą sławą. Po przenosinach do nowego domu przy Elm Tree wszelkie strachy odeszły jednak w zapomnienie. - Dzielnica była zdecydowanie lepsza niż ta, w której dorastaliśmy ja i Michael - wspomina Debra. - To było w zasadzie świeżo wybudowane osiedle. Wcześniej zawsze bałam się o siebie, gdy wychodziłam z domu, a tu podstawówka, gimnazjum oraz liceum znajdowały się w promieniu kilometra od naszego domu.
Charles Barkley, kolega Clyde'a Drexlera z czasów Dream Teamu i Houston Rockets, każdego roku dostawał tylko jedną parę nowych butów i nie śmiał prosić o więcej. Jego matka ciężko pracowała, ale ledwie wiązała koniec z końcem. "The Glide" nie pamięta co to bieda. Lodówka zawsze była pełna, a wszystkie dzieci w domu miały modne ubrania. Typowa klasa średnia. W okolicy około 60 procent ludności stanowili Afroamerykanie, a z biegiem czasu ich liczba jeszcze wzrosła, lecz krwawe wojny gangów nie były tam na porządku dziennym. Osiedle zamieszkiwali ludzie pracujący na etatach, a wśród nich było wielu nauczycieli, lekarzy, policjantów czy strażaków. - Większość moich znajomych stanowili czarnoskórzy - Clyde przywołuje czasy swojego dzieciństwa. - Było również kilku Latynosów czy białych, ale szczerze mówiąc nie przywiązywałem i nie przywiązuję uwagi do koloru skóry. Wiedzę o podziałach rasowych czerpałem głównie z rozmów z innymi ludźmi na temat Martina Luthera Kinga, Malcolma X oraz innych czarnoskórych liderów tamtych czasów. Pamiętam, że jako dziecko często podsłuchiwałem filozoficzne dysputy, prowadzone przez dorosłych w salonie.
Choć Teksas należy do stanów o silnych nastrojach rasistowskich, Drexler i jego bliscy nigdy tego jakość szczególnie nie odczuli. Żeby jednak nie było zbyt pięknie, Manuel nie stanowił uosobienia cnót i okazał się kolejnym błędem życiowym Eunice. Zaakceptował jej dzieci z poprzednich związków, ale generalnie nie był skory do okazywania uczuć. Pracował jako rzeźnik i cieszył się naprawdę wielkim uznaniem w swoim fachu. Miał także jedną sporą wadę: lubił sobie wypić. W życiu najbardziej cenił ciężką pracę, więc gdy wracał do domu wstawiony, od razu wynajdywał Clyde'owi różne dziwne zajęcia. - Uciekałem do innego pokoju, bo wiedziałem, że za chwilę będzie mi kazał coś zrobić - wspomina "The Glide". - Michael nie mieszkał już z nami, James był dorosły, a resztę dzieciaków stanowiły dziewczyny. Jedynym chłopakiem w pobliżu byłem ja i kiedy tylko wyobrażałem sobie jak woła "Clyde, chodź tu!", od razu zaczynałem kombinować jak zejść mu z drogi. Przeważnie zwiewałem na boisko do koszykówki, bo inaczej kazałby mi przycinać żywopłot, albo coś w tym stylu.
To, że "Szybowiec" uciekał przed wymyślającym mu kolejne zadania ojczymem nie oznacza, że był leniem. Dzieci równomiernie dzieliły się domowymi obowiązkami. Clyde często kosił trawę oraz zmywał naczynia, czyścił kuchenkę czy wynosił śmieci. Do rodziny należał również niesforny owczarek Ricky, którym trzeba się było opiekować. - Clyde był dobrym chłopakiem - opowiada Eunice. - Gdy dorastał, zawsze mnie słuchał bez względu na to, co mówiłam. Moje dzieciaki miały swoje za uszami, ale ich wzajemne relacje były normalne. Kochały się i nie walczyły ze sobą. Jeśli pojawiały się jakieś sprzeczki, to zazwyczaj dotyczyły... telewizji. W salonie stał kolorowy odbiornik, na który w ówczesnych czasach mogło sobie pozwolić niewiele czarnoskórych rodzin. Prawo do wyboru oglądanych programów uzurpowało sobie najstarsze rodzeństwo, co najczęściej prowadziło do kłótni. "The Glide" uwielbiał oglądać mecze futbolu amerykańskiego, ale lubił również śledzić przygody Perry'ego Masona, kreskówkę "Popeye" czy westernowy serial "Bonanza".
Manuel nie angażował się zbytnio w wychowywanie dzieci, więc Clyde'owi i jego rodzeństwu na co dzień brakowało ojca. Od czasu do czasu wszyscy wyjeżdżał jednak do Luizjany, gdzie w Glencoe pod Nowym Orleanem mieszkał jego ojciec, dziadkowie oraz część rodziny ze strony mamy. "Szybowiec" w tamtych stronach często spędzał wakacje, a najmilej wspomina chwile w towarzystwie Stelli Drexler - swojej babci, na którą wołał "Mama Stella". - Pamiętam, że ona była bardzo zaangażowaną babcią - wspomina Clyde. - Obchodziliśmy wszystkie święta, a w szczególności Dzień Niepodległości. Celebrowaliśmy też urodziny. Był tort, lody i wspólne śpiewanie "sto lat".
[nextpage]
Eunice i jej mąż wiele godzin spędzali w pracy, więc część obowiązków pani domu przejmowała w tym czasie Debra - najstarsza z sióstr. Gdy wracała ze szkoły, sprzątała i gotowała obiad. Czuła się też odpowiedzialna za młodsze rodzeństwo, które wykorzystując nieobecność rodziców mogło przecież pakować się w różne tarapaty. W tym temacie Clyde mógł być wzorem do naśladowania dla całej gromady. - Lubił książki i sport - opowiada Debra. - Był bardzo energicznym chłopakiem i świetnie się dogadywaliśmy.
"The Glide" w swojego o cztery lata starszego brata, Jamesa juniora, był zapatrzony jak w obrazek. Przez całe wczesne dzieciństwo największą atrakcję dnia stanowił dla niego powrót Jamesa ze szkoły. W jego oczach brat był idealny i jeśli tylko ktoś powiedział o nim coś złego, natychmiast się oburzał. Można powiedzieć, że w Jamesie widział nieobecnego ojca. - Zawsze byliśmy blisko, a Clyde po dziś dzień jest moim najlepszym przyjacielem - mówi James. - On jest wspaniałą osobą i zawsze będę go kochał. Przypomina mi trochę mnie samego. Jest wyrozumiały i potrafi dogadać się z każdym bez względu na kolor skóry. Zawsze mówi prawdę w oczy i tak też wyglądają nasze relacje - opierają się na szczerości.
Sport był obecny w życiu Clyde'a Drexlera niemal od zawsze. Chłopiec interesował się futbolem amerykańskim, baseballem, koszykówką oraz... jazdą na rolkach. Podobnie jak połowa dzieciaków w sąsiedztwie, był wielkim fanem futbolowej drużyny Dallas Cowboys, ale gdy Houston Oilers pozyskali niesamowitego Earla Campbella, zaczął kibicować lokalnemu zespołowi. Uczęszczał również na mecze baseballa i ściskał kciuki za Houston Astros. Miłość "Szybowca" do sportu nie wzięła się jednak znikąd. Jego mama była kapitanem licealnej drużyny koszykówki, a siostra Debra trenowała siatkówkę i tenis. Brat Michael grał w baseball, natomiast James junior podobnie jak matka uwielbiał basket. "The Glide" długo nie mógł zdecydować, której aktywności poświęcić się w całości. Jednego dnia grał w futbol, drugiego w baseball, a kolejnego w kosza. - Clyde w młodości był dobrym baseballistą - wspomina James. - Zanim urósł, wydawało mi się, że mógł nawet zrobić niezłą karierę. Dobrze radził sobie w polu oraz jako miotacz.
"Szybowiec" największy talent miał jednak do basketu. Na boisko często chodził z Jamesem, choć ten nie zawsze chciał go zabierać ze sobą, gdyż starsi koledzy byli dużo wyżsi i nie stosowali żadnej taryfy ulgowej wobec młodszych. Chłopak jednak nigdy nie dawał za wygraną, a w końcu nastały czasy, że umiejętnościami przerósł brata, którego na podwórku wszyscy podziwiali. Pomimo tego, aż do ukończenia szóstej klasy nie grał w żadnej szkolnej drużynie. - Najlepszą przyjaciółką Clyde'a była piłka do koszykówki - opowiada Denice, jego siostra. - Od ósmego roku życia non-stop dryblował i rzucał. W domu nie mieliśmy kosza, więc obręcz zastępował gzyms. Było więcej niż pewne, że w końcu przez przypadek rozbije szybę w oknie. No i uczynił to wielokrotnie.
Zabawy syna z piłką do kosza przyprawiały Eunice o szybsze bicie serca, a nowe szyby trzeba było wstawiać w łazience, garażu czy salonie. Jeśli gdzieś w domu było słychać dźwięk tłuczonego szkła, niemal graniczyło z pewnością, że to sprawka Clyde'a. Chłopak nie rozstawał się ze swoją piłką. Pomiędzy jedenastym a piętnastym rokiem życia trenował też karate. Był bardzo szczupły, a na podwórku trzeba było umieć się bronić. Dzielnica wprawdzie nie należała do niebezpiecznych, lecz stracić piłkę czy rower na rzecz starszych i silniejszych było naprawdę łatwo. Opanowanie sztuki walki wpłynęło również na rozwój umiejętności koszykarskich Drexlera. Wcześniej miał on problemy ze skocznością i koordynacją ruchową, a dzięki karate się ich pozbył.
"The Glide" najczęściej grał w basket w Cresmont Park, gdzie znajdowały się boiska oraz sześć koszy z łańcuchowymi siatkami. Gdy był uczniem gimnazjum im. Alberta Thomasa, odwiedzał tamto miejsce codziennie i brał udział w meczach, konkurując zazwyczaj z o wiele starszymi chłopakami. To była dla niego najlepsza nauka. "Szybowiec" mnóstwo czasu spędzał również na szkolnym boisku, gdzie obręcze koszy wydawały się być zawieszone na niższej wysokości niż mówiły przepisy. - Nie było ani jednej prostej obręczy - wspomina. - Ćwiczyłem wsady i chyba powyginałem je wszystkie.
Z biegiem czasu Eunice i Manuelowi coraz lepiej powodziło się na płaszczyźnie zawodowej, w związku z czym wzięli pod swoje skrzydła rodzinną restaurację, w której często pomagały ich najstarsze dzieci. Clyde nie mógł narzekać na warunki, jakie stworzyli mu mama i ojczym, jednak nie do końca był szczęśliwy. Jako gimnazjalista mierzył 172 centymetry i w szkolnej drużynie odgrywał drugoplanową rolę, a trener nie zabierał go nawet na mecze wyjazdowe. Poza tym od jedenastego roku życia musiał się zmagać z pustką po stracie najstarszego brata, który wcześnie opuścił dom i borykał się z uzależnieniem od narkotyków. Michael w wieku osiemnastu lat został zastrzelony przez policjanta podczas próby obrabowania apteki.
Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy piątek.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Bibliografia: Sports Illustrated, New York Times, Clyde Drexler, Kerry Eggers - Clyde The Glide.