W meczu ze Stelmetem Zielona Góra to właśnie Filip Dylewicz "pociągnął" zespół w najtrudniejszych momentach. 34-letni zawodnik trafił trzy razy z dystansu w 61 sekund i zredukował niemal wszystkie straty do ekipy z Winnego Grodu, które mieli wówczas podopieczni Miodraga Rajkovicia. Podobna sytuacja była w meczu z Treflem Sopot, gdzie w pierwszej połowie Dylewicz trafił aż czterokrotnie z dystansu i już do przerwy miał na swoim koncie 15 punktów.
- W pierwszej połowie faktycznie udało mi się rzucić kilka trójek. Wydaje mi się, że ta zwyżka formy przychodzi w najważniejszym momencie sezonu, czyli na play-offy. Jestem bardzo szczęśliwy, że wygraliśmy bardzo ważne spotkanie z Treflem Sopot, które przybliża nas do tego pierwszego miejsca po "szóstkach" - podkreśla Dylewicz, który zrehabilitował się za słabe spotkanie rozegrane kilka miesięcy temu w Ergo Arenie. Wówczas trafił zaledwie dwa z dwunastu rzutów z gry.
- Mówiłem to przed tym meczem, że postaram się zrehabilitować i tak też zrobiłem. Druga połowa była nieco słabsza, ale z kolei pierwsza była naprawdę dobra. Mogę być szczególnie zadowolony z tego, że wróciliśmy do gry, mimo że przegrywaliśmy różnicą 18 punktów. Wygląda to naprawdę optymistycznie - dodaje były gracz Trefla Sopot, który zaznacza jednak, że gra jego zespołu w pierwszej połowie była daleka od ideału.
- Przespaliśmy pierwszą połowę. Daliśmy sobie rzucić aż 52 punkty i nasza obrona była tragiczna. Całe szczęście, że po raz kolejny pokazaliśmy charakter i wróciliśmy do gry. Kiedy podkręciliśmy grę w defensywie, to gospodarze mieli nieco większe problemy. Cieszę się, że ostatecznie wygraliśmy - komentuje Filip Dylewicz.