Nie, nie mam gorączki. Czuję się dobrze, codziennie jestem w pracy i nie zapominam o swoich obowiązkach. W myślach jednak kołacze mi od kilkunastu dni jedna rzecz: naprawdę nie wiedziałem, że polska koszykówka może być aż tak przyjemna dla oka.
[ad=rectangle]
To znaczy, gwoli ścisłości - wiedziałem. Bo mam w pamięci czasy, gdy o złoto Anwil wojował ze Śląskiem (i cały czas przegrywał) jeszcze w latach 90-tych, potem owe złoto zdobył (2003), a następnie nadeszła hegemonia Prokomu Trefla Sopot/Asseco Prokomu Sopot/Gdynia (niepotrzebne skreślić). Od kilku lat jednak prezesi klubów, trenerzy oraz, a właściwe przede wszystkim, zawodnicy, w skali globalnej, skutecznie odstraszali mnie od oglądania koszykówki z entuzjazmem. Owszem, zdarzały się pojedyncze mecze, które elektryzowały (chociażby Anwil-Rosa, drugi ćwierćfinał, dwie dogrywki), ale wokół nich działo się tyle przeciętności, czy nawet przeciętniactwa, w którym polskich graczy spychano do roli usługiwaczy panom-Amerykanom czwartego sortu, że to nie pozwalało się cieszyć koszykówką.
Ktoś powie: "mamy piękne widowiska w finale, bo grają dwaj potentaci finansowi, których stać na gwiazdy i klasowych koszykarzy". Oczywiście. Z tym argumentem nie można dyskutować i nawet nie wolno. Światem rządzi pieniądz, więc pieniądz rządzi TBL, a PGE Turów i Stelmet wyprzedziły resztę stawki przynajmniej o jedną (rzadziej) lub nawet o dwie albo trzy (częściej) długości.
Wiem jak ciężko zdobywa się finanse na sport. Wiem na przykładzie Włocławka. Dzisiaj na jedną firmę lub nawet "firemkę" zastanawiającą się nad włożeniem jakiejś kwoty pieniędzy w sport, przypada kilkadziesiąt chętnych klubów, uśmiechających się i wyciągających ręce. I dochodzimy do sytuacji, w której nawet sponsor dający na przykład 10 tysięcy złotych miesięczny jest szumnie ogłaszany w prasie i mediach. Nie wierzycie? Sprawdźcie listę darczynców na oficjalnych stronach internetowych drużyn TBL, a potem poszperajcie w sieci, ilu pracowników zatrudniają owi darczyńcy. Chociażby ta skala dużo wam powie...
***
PGE Turów i Stelmet pokazują drogę innym klubom i mówią wprost: "Jeśli nie zrobicie czegoś ze swoimi budżetami, nie wyprujecie sobie żył w walce o sponsorów, nie mając przy tym trochę szczęścia, nie zbudujecie oryginalnego i atrakcyjnego produktu marketingowego, jeśli nadal będziecie uważać, że w trzy osoby: "prezes - pan od wszystkiego - pani księgowa" można budować profesjonalny klub koszykarski, to przez najbliższe kilka lat torujecie nam prostą drogę do finałów".
Dzisiaj PGE Turów i Stelmet grają fantastycznie i pokazują jaka przepaść dzieli tę dwójkę od reszty. Ale co będzie jeśli inne kluby nadal będą stały w miejscu? Dzisiaj oba kluby są głodne mistrzostwa. Ale jeśli nic się nie zmieni, za pięć lat ich apetyt zniknie, bo zdążą się najeść, a my w okolicach 2020 roku spostrzeżemy, że "w sezonie 2013/2014 to był finał!". Żeby utrzymać styl, który obecnie serwują nam dwaj potentaci, potrzeba rywalizacji nie dwóch, ale trzech-czterech czy nawet więcej ekip na solidnym, wysokim poziomie.
Bo przyznacie, że obecne widowisko to wielkie widowisko. Tę koszykówkę naprawdę chce się oglądać.
***
Dlatego wczoraj umyłem samochód, spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy, jeszcze tylko wpadnę do szwagra po GPS i ruszam do hali CRS ze znajomymi dziennikarzami.
Przed finałem typowałem 4-2 dla PGE Turowa i dzisiaj, w środę, mój typ może stać się faktem. Zawsze jesteśmy niewolnikami swoich słów wypowiedzianych w przeszłości i czasami dzieje się tak, że chcemy uciec od jakiegoś osądu, którego jesteśmy autorami. Ja nie zamierzam uciekać od niczego.
Według mnie w środę w hali CRS poznamy nowego mistrza Polski. Jeśli jednak tak się nie stanie, w piątek lub sobotę ponownie wsiądę w samochód i z tą samą chęcią oraz entuzjazmem pojadę do Zgorzelca, wiedząc, że tym razem na pewno będę świadkiem koronacji, nowego lub starego mistrza.
Zrobię to, bo te finały naprawdę chce się oglądać. Najlepiej na żywo.