Nic nie dzieje się z dziś na jutro - wywiad z Predragiem Kruniciem, trenerem Anwilu Włocławek

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Do mistrzostwa jeszcze dojdziemy. Zanim zdobył pan złoto, przez siedem lat pracował w Bonn. Najpierw jako asystent, potem jako główny trener. Trzykrotnie odpadał pan w półfinale, a podczas ostatniej pana przygody z tym klubem nie awansował pan do play-off. Czy to było najgorsze doświadczenie w pana szkoleniowej karierze? W końcu praca w Bonn nie była pozbawiona emocji. To przecież ten klub otworzył panu drzwi do kariery.

- Tak, trzy razy podczas mojej pracy w Telekomie Baskets Bonn odpadaliśmy w półfinale, a dodatkowo raz przegrałem w finale Pucharu Niemiec. No i na koniec ten pechowy sezon, gdy zabrakło awansu do play-off. Cóż, rozpoczynając pracę trenera wiedziałem, że są lata, gdy jest się na górze i są takie, gdy jest się na dole. Wówczas sporo rzeczy nie poszło po naszej myśli: kontuzje, zły dobór graczy. Czasami jest tak, że bierzesz kogoś do drużyny, a ten ktoś kompletnie nie pasuje do ligi i musisz przyznać się do błędu. I ja się przyznałem. Nie sądzę jednak by ten jeden sezon mógł w jakimkolwiek stopniu sprawić, że przekreślona została moja praca w sześciu poprzednich latach.

Po Bonn nie pracował pan nigdzie aż dwa lata. Słyszałem, że wówczas dużo pan podróżował... koszykarsko.

- Tak. Uwielbiam oglądać koszykówkę na żywo. Nawet przed tym sezonem jak nie miałem pracy byłem np. na turnieju kwalifikacyjnym do Euroligi i oglądałem Hapoel, Unics, także Stelmet.

Słyszałem, że wtedy, w latach 2005-2007, bywał pan zarówno na meczach Euroligi, jak i na spotkaniach niemieckich lig regionalnych.

- Tak, byłem wszędzie, gdzie się dało. Puchary, liga krajowa, niższe ligi. Jeździłem też na staże do klubów. Byłem np. w Madrycie przez kilka tygodni. Tam miałem okazję oglądać pracę najlepszych trenerów i zawodników w Europie oraz przyjrzeć się z bliska temu, jak wygląda organizacja topowego europejskiego klubu.

Biorąc pod uwagę, że w 2009 sięgnął pan po mistrzostwo w Bundeslidze, może każdy trener powinien trochę trenować, a potem robić roczny odpoczynek i tylko się przyglądać...

- Ja jednak wolę trenować (śmiech)! Choć tamten czas był rzeczywiście dobry. Mocno inwestowałem w siebie i - być może - tak, również dzięki temu potem wygraliśmy mistrzostwo. Na pewno wtedy dużo się nauczyłem i... cóż, lepiej jest przyglądać się czyimś błędom z boku i wyciągać wnioski, niż popełniać błędy samemu i musieć je analizować (śmiech)!

To jakiś chichot losu, że wygrywając swoje pierwsze - i jedyne - mistrzostwo jako trener, musiał pan pokonać zespół z... Bonn.

- Pamiętam tę serię. Nie byliśmy faworytem. Telekom prowadził 1-0, potem wyrównaliśmy, następnie znów 2-1 dla nich i na mecz numer cztery, mecz w stylu "win-or-die", musieliśmy jechać do Bonn. A tam już była wielka feta przygotowana; pracownicy klubu poubierani w najlepsze garnitury. Ale to my wygraliśmy. I wygraliśmy również mecz numer pięć, choć przegrywaliśmy wyraźnie jeszcze na 40 sekund przed końcem. Dla mnie to było jak spełnienie marzeń. Oczywiście, w głowie trenera zawsze jest myśl, żeby grać o złoto, ale czasami wiadomo, że realia są bardzo trudne. Oldenburg był przecież zespołem, który balansował na granicy play-off, zanim ich objąłem, a Telekom miał większy budżet. A tymczasem w pierwszym sezonie awansowaliśmy do półfinału, a potem zdobyliśmy złoto. To była wielka niespodzianka, także dla mnie, i potrzebowałem trochę czasu zanim zrozumiałem, co tak naprawdę udało nam się osiągnąć.

Odchodził pan z Bonn po nieudanym sezonie, w Oldenburgu rozstano się z panem w trakcie sezonu 2011/2012, zwolniono także pana w trakcie rozgrywek w drugim sezonie w Bayreuth. Wie pan co łączy te trzy sytuacje?

- Słucham?

Że pomimo rozstań po nieudanych sezonach, które następowały po mniejszych lub większych sukcesach, nikt dzisiaj w tych klubach nie mówi o panu negatywnie. A bynajmniej mnie nie udało się dotrzeć do nikogo takiego. Wszyscy zgodnie twierdzą, że pan po prostu nie zostawia po sobie spalonej ziemi.

- A jakże mógłbym tak robić? Już powiedziałem: każdy trener ma lata tłuste, gdy jest na szczycie, ale też każdy trener w końcu kiedyś musi rozstać się z jakimś klubem ze względu na porażkę. Nie można być ciągle na szczycie, ale za to sztuką jest rozstać się z honorem, godnością i poprzez podanie rąk. Jakże bym mógł się nie pożegnać z ludźmi z klubu, pracownikami, sztabem, zawodnikami, kibicami czy dziennikarzami, skoro wcześniej wszyscy razem pracowaliśmy w jednym celu. To kwestia szacunku.

Właśnie z szacunku rzadko kiedy rozstawał się pan z zawodnikami w trakcie sezonu?

- Może nie z szacunku, ale... jako trener wierzę w pracę i uważam, że to właśnie trener powinien zrobić wszystko, by zawodnik został w klubie i przetrzymał kryzys, jeśli go ma. To szkoleniowiec musi wyciągnąć maksimum z gracza i do tego wyciągnąć wszystko, co tylko pozytywne dla zespołu. I to trener musi dać wszystko z siebie, by to zrobić. Powiedzenie zawodnikowi "do widzenia!" w momencie, gdy się nie podało mu się ręki wcześniej nie jest w moim stylu. Uważam, że zmienianie graczy dla samego zmieniania albo tylko dlatego, że zawodnik nie rzucił np. 10 punktów, po prostu mija się z celem.

Są trenerzy, którzy zmienialiby graczy po kilku meczach, po kilku treningach. Gracz przyjeżdża i odjeżdża, a na jego miejsce wskakuje ktoś nowy...

- Ja tak nie umiem. W Oldenburgu miałem takiego koszykarza, Jasona Gardnera, do którego docierałem przez dwa-trzy miesiące, ale w końcu się udało. I w play-off był jednym z wyróżniających się graczy. Zawodnikowi trzeba podziękować za współpracę dopiero wówczas, gdy pomimo wyciągniętej ręki i godzin pracy, nie widać możliwości zmiany sytuacji. Wtedy - dla obu stron - rozstanie jest lepsze.

Czyli na zmiany personalne we Włocławku nie ma co liczyć na razie?

- Tego nie wiem. Na ten moment jednak od zmian personalnych są ważniejsze inne rzeczy: zmiana zachowania i mentalności koszykarzy, polepszanie atmosfery, poszukiwanie lidera. Te wszystkie rzeczy, to już powtarzam teraz po raz kolejny, to procesy, które trwają długo. A my jesteśmy dopiero na początku drogi.

Zapraszamy również na blog Michała Fałkowskiego, w którym opisał historię trenera Predraga Krunicia.

Deonta Vaughn, czyli lider w końcu jest liderem

Czy Predrag Krunić wprowadzi Anwil do play-off?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×