Na trzy minuty przed końcem Polfarmex Kutno wygrywał z Treflem Sopot 64:58. Przewagę siedmiu-dziewięciu punktów gospodarze utrzymywali od początku czwartej kwarty, ale nawet gdy goście zbliżyli się na sześć oczek, wydawało się, że Polfarmex utrzyma swoje prowadzenie. Ostatnie minuty sopocianie zagrali jednak koncertowo i wygrali sobotnie starcie 69:66.
[ad=rectangle]
- To było 35 minut bardzo dobrego basketu ze strony dwóch zespołów. Powiem nawet więcej: to była najlepsza koszykówka, w wykonaniu obu drużyn, w obronie i ataku, jaką kibice mogli oglądać w ekstraklasie w Kutnie. Szkoda, że gdy Trefl postawił strefę w końcówce spotkania, nie mieliśmy w drużynie odważnego człowieka, który oddałby jeden celny rzut. Bo tyle wystarczyło, by wygrać... - nie krył swojego niezadowolenia trener kutnowskiego zespołu, Jarosław Krysiewicz.
Opiekun Polfarmexu najwięcej pretensji kierował do swoich najbardziej doświadczonych zawodników, którzy przebywali na parkiecie w kluczowych momentach spotkania. Prawdopodobnie mogło chodzić o Bartłomieja Wołoszyna, Marcina Malczyka czy Kevina Johnsona.
- Mieliśmy otwarte pozycje do rzutu, ale brakowało nam decyzji. Najbardziej ograni koszykarze nie podejmowali decyzji rzutowych i to był problem. Nie można mieć pretensji do wszystkich graczy, bo niektórzy się dopiero uczą, ale w końcówce meczu na parkiecie przebywało trzech zawodników doświadczonych i do tego strzelców. Nie może być tak, że doświadczeni zawodnicy nie podejmują decyzji rzutowych w najważniejszych momentach, tylko łamią zagrywki - denerwował się Krysiewicz.
W meczu z Treflem nie wystąpili Krzysztof Jakóbczyk i Hubert Pabian, a decyzją trenera Polfarmexu ani minuty na placu gry nie spędził Jakub Dłuski. Michal Batka natomiast grał tylko cztery, a Mateusz Bartosz osiem minut i tym samym kutnianie grali tylko siedmioosobową rotacją. Czy to miało wpływ na losy meczu?
- Biłem się w pierś po jednym z meczów, że niepotrzebnie ograniczyłem rotację drużyny, ale nie tym razem. Twierdzę, że nie przegraliśmy przez to, że nie mieliśmy siły, ale przez złą decyzyjność. Po to gra się w koszykówkę, by nie bać się brać odpowiedzialności na siebie, a nie tylko kierować piłkę ciągle do jednego człowieka i liczyć na niego. Tak zupełnie na marginesie, Kwamain Mitchell, bo o niego chodzi, też nie ustrzegł się błędów w końcówce - zakończył swoją wypowiedź Krysiewicz.