- Kiedyś wypowiedziałem takie zdanie, że kluby boją się postawić na dwóch polskich rozgrywających, więc teraz muszę być zadowolony, prawda? - śmieje się Kamil Łączyński rozpoczynając swoją wypowiedź. 27-letni playmaker podpisał kontrakt z Anwilem Włocławek jako pierwszy zawodnik. W niedzielę jako piąty (i czwarty Polak) umowę parafował inny rozgrywający, 32-letni Robert Skibniewski.
[ad=rectangle]
- Przyznam szczerze, że gdy usłyszałem o tym pomyśle od trenera Igora Milicicia kilka tygodni temu, byłem w szoku. Ale takim pozytywnym. Bo wiadomo jak to jest. Zespoły najczęściej sięgają po amerykańskich rozgrywających, gdyż ci robią igrzyska. Są widowiskowi. My Polacy tak efektownie nie gramy, natomiast uważam, że stawiając na naszą dwójkę, nikt nie ryzykuje. Ja gram w lidze już kilka lat, a Robert jest jeszcze bardziej doświadczony. Jak można mówić o ryzyku, gdy klub sprowadza byłego i aktualnego reprezentanta Polski? - tłumaczy playmaker włocławskiego klubu.
- Mimo wszystko, na pewno jest to oryginalny pomysł, bo po raz ostatni dwóch polskich rozgrywających grało w jednym klubie chyba w Polpharmie Starogard Gdański, gdzie spotkali się Tomek Śnieg i Marcin Nowakowski. Trzeba jednak pamiętać, że tamten zespół nie był budowany w oparciu o taką koncepcję. Marcin dołączył już w trakcie sezonu - dodaje zawodnik.
Łączyński i Skibniewski prowadzili kadrę Polski podczas zeszłorocznych eliminacji do EuroBasketu 2015. Trener Mike Taylor nie mógł skorzystać z Łukasza Koszarka, natomiast uznania w jego oczach nie znalazł Tomasz Śnieg. Amerykański trener preferował wówczas ustawienie, w którym to 32-latek był podstawowym playmakerem, a młodszy Łączyński wchodził z ławki. Czy tak będzie we Włocławku, czy jednak trener Igor Milicić wybierze odwrotny scenariusz, tego jeszcze nie wiadomo. A jak sytuację widzi "Łączka"?
- Oczywiście, będzie między nami rywalizacja, ale uważam, że to będzie zdrowa rywalizacja. Nie chcę teraz odpowiadać na pytanie odnośnie tego, który z nas będzie starterem i ile minut będzie spędzał na parkiecie. Od tego jest trener, aby o tym decydować. Zresztą, chodzi o to, kto kończy mecz, a nie kto zaczyna. Kto jest podstawowym rozgrywającym, a nie pierwszym - tłumaczy 27-latek.
Podczas rozmowy nie mogło zabraknąć pytania o relacje między obydwoma zawodnikami. O ile w zeszłym sezonie obu koszykarzy połączył jeden cel, o tyle obecnego lata tylko Skibniewski otrzymał powołanie do kadry. Miejsca dla Łączyńskiego (wrócił Koszarek, naturalizowano A.J. Slaughtera) zabrakło. Czy ta sytuacja nie wpłynie negatywnie na sytuację we Włocławku?
- To jest w ogóle jakiś mit i sam nie wiem skąd takie informacje wypływają, że my się nie lubimy czy jeszcze coś gorszego. Owszem, gdy byliśmy w kadrze to nie trzymaliśmy się razem. Skiba miał swoją grupę, z którą przebywał, a ja swoją. Nie oznacza to jednak, że nie mogliśmy grać w jednym zespole. To absurd. Ostatnio też słyszałem, że jestem zły, że Robert zabrał mi miejsce w kadrze. Zgadzam się, byłem rozgoryczony, gdy dowiedziałem się, że nie ma dla mnie miejsca w drużynie narodowej - tym bardziej, że ostatni sezon miałem lepszy niż wcześniejszy - ale przecież nie byłem zły na Roberta! Powiem więcej, uważam, że za to jak Robert grał rok temu w kadrze, taka nagroda w postaci miejsca w obecnym zespole po prostu mu się należała - wyjaśnia Łączyński.
- We Włocławku będziemy mieli konkretny cel: sprawić, aby Anwil znów wrócił do play-off. I będzie na tym zależało zarówno mi, jak i Robertowi - kończy 27-latek.
to raczej kres jego mozliwości, choć żałuję, bo gdy zaczął w rosie, zapowiadał sie znakomicie