Marcin Gortat tonuje nastroje: To tylko jedna wygrana. Nie ekscytujmy się!

Marcin Gortat w starciu z reprezentacją Bośni i Hercegowiny miał dziesięć punktów i siedem zbiórek. - Koledzy wykonali świetną robotę. Graliśmy naprawdę dobrze w obronie - mówi środkowy Washington Wizards.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Wirtualna Polska: W drugiej kwarcie nasza gra była świetna, ale co stało się później? Momentalnie straciliście niemal całą przewagę.[/b]

Marcin Gortat: Myślę, że w trzeciej kwarcie był taki moment, że wszystko wychodziło i graliśmy naprawdę bardzo solidnie. Dzieliliśmy się piłką, wykorzystywaliśmy luki, jakie były w obronie Bośniaków. W momencie kiedy ktoś był otwarty, to piłka do niego dochodziła i trafiliśmy. W pewnym momencie zaczęło się to psuć. Wyszło to trochę ode mnie. Zacząłem coś kombinować z grą tyłem do kosza, mimo że kolega był otwarty w rogu. Później Adam Waczyński dał się złapać na przewinienie ofensywne, a Mateusz Ponitka za szybko rzucił z dystansu. Takie rzeczy się dzieją, że zespół mając 15-17 punktów przewagi, relaksuje się i nieco odpuszcza. To jest ten moment, kiedy rywale dochodzą do głosu.

Brakowało agresji?

- Myślę, że nie. Było nieco za dużo pasywnej gry, głupich strat. Graliśmy dość agresywnie.

[b]

Obrona była dobra w tym meczu?[/b]

- Myślę, że tak. Zdobyli tylko 64 punkty, więc można śmiało powiedzieć, że graliśmy twardo i agresywnie. Bośniacy mieli 38-procent z gry, a na dodatek zebraliśmy trzy piłki więcej od nich.

Sporo kłopotów sprawił naszej obronie Andrija Stipanović, który zdobył 20 punktów. Swoją postawą nieco zaskoczył?

- Prawda jest taka, że ja go kryłem w tym meczu z dwa-trzy razy. Wszystkie swoje punkty zdobywał w momencie, kiedy nie było mnie w pobliżu. To jest doświadczony zawodnik, który potrafi grać. Wie, jak się poruszać na boisku. Może sobie zdobyć 30-40 punktów, ale nas to nie interesuje, bo jesteśmy rozliczani jako cała drużyna, a nie jednostki. Ja kiedyś też zdobywałem po 20 punktów, a nikt o tym słowem nie wspomniał.

Mówiłeś przed turniejem, że nie musisz być najważniejszym graczem i to się w sobotę potwierdziło. Zacząłeś co prawda nieźle, ale później nieco odsunąłeś się w cień.

- I o to właśnie chodzi! Każdy dał coś od siebie. Wierzę, że tak będzie do samego końca. Jeśli zawodnicy będą trafiali, atakowali obręcz, to nie ma żadnej potrzeby, bym żądał piłek i forsował rzuty. Najważniejsze jest dla mnie to, że nieco skupiam obronę na sobie i ktoś jest wolny na obwodzie.

W końcu gramy jak drużyna?

- Nie chcę się w ten sposób wypowiadać, bo to był tylko jeden mecz. A co się stanie, jeśli przegramy kolejne cztery spotkania? Wówczas po takim turnieju będziemy mieli podsumowanie, że nikt się nie nadaje. Nie ekscytujmy się. To był tylko jeden mecz.

Ale trudno nie pochwalić niektórych zawodników - chociażby Mateusza Ponitkę.

- To prawda. Grał bardzo agresywnie. Wyglądał tak, jakby z dziesięć lat spędził na zawodowych parkietach. Aczkolwiek nie popadajmy w hurraoptymizm. To jest dopiero pierwszy mecz.

Jak zagramy z Rosją?

- Nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem, kto tam gra w tej drużynie. Znam tylko Siergieja Monię. Zostaliśmy na trybunach, aby oglądać mecz Rosji z Izraelem. Później będziemy analizować to spotkanie na wideo. Prawda jest taka, że tutaj bardziej chodzi o nas, o nasz charakter, energię, determinację. Każdy z nas musi wyjść i walczyć o swoje nazwisko, rodzinę i kibiców, którzy się tutaj stawili. Nie zwracamy uwagi na to, z kim gramy i ile zarabiają poszczególni zawodnicy. Robimy swoje.

Rozmawiał Karol Wasiek w Montpellier

Źródło artykułu: