Pomóc i dać wiele energii - rozmowa z Brandunem Hughesem, zawodnikiem Atlasa Stali Ostrów

Brandun Hughes dołączył do zespołu Atlasa Stali Ostrów. W niedzielę Amerykanin zagrał przeciwko Asseco Prokomowi Sopot i miał swój udział w zwycięskie ostrowskiego zespołu nad podopiecznymi Tomasa Pacesasa.

Jarosław Galewski: Brandun, miło cię znowu widzieć. Czy cieszysz się z powrotu do Ostrowa?

Brandun Hughes: Czy się cieszę? Oczywiście, że tak. Przede wszystkim dobrze wrócić do Ostrowa i znowu grać dla tak wspaniałych kibiców. To chyba najlepsi fani w całej Polsce. Cieszę się, że znowu mogłem poczuć wspaniałą atmosferę, którą tworzą ci ludzie na trybunach. Oni dostarczają nam naprawdę niesłychanie wiele energii.

Twój powrót do Ostrowa wypadł bardzo udanie. W kilku akcjach pokazałeś się z dobrej strony, ale przede wszystkim cieszy sukces zespołu, który ostatnio przeżywał trudne chwile…

- Powiem szczerze, że nie zależało mi jakoś szczególnie na zdobywaniu punktów. To nie indywidualne osiągnięcia były najważniejsze. Przede wszystkim chciałem wnieść do zespołu wiele pozytywnej energii. Jestem przekonany, że mogę pomóc ekipie z Ostrowa. Nie ukrywam jednak, że jestem bardzo szczęśliwy, kiedy zdobywam punkty, które pomagają drużynie w odnoszeniu zwycięstw.

To spotkanie było równie emocjonujące jak to przed rokiem?

- Na pewno są pewne podobieństwa pomiędzy tymi spotkaniami. Jeden i drugi mecz był bardzo zacięty. W naszej grze były zarówno wzloty jak i upadki. Powiem ci jednak szczerze, że nigdy wcześniej nie widziałem tak wielkiego zagrania, które wykonali przed rokiem Ed Cota i John Oden. Mówię całkowicie poważnie – to była najlepsza akcja, jaką widziałem w życiu (śmiech).

Dlaczego po rozstaniu ze Zniczem wybrałeś Atlas?

- Można powiedzieć, że po odejściu z Jarosławia po prostu czekałem. W pewnym momencie zadzwonił telefon od Andrzeja Kowalczyka. Nigdy nie mieliśmy z tym szkoleniowcem złych relacji. Myślę, że nasze kontakty można ocenić bardzo pozytywnie. Trener powiedział mi, że potrzebuje pomocy i widzi mnie w swojej drużynie. Zareagowałem na to bardzo entuzjastycznie. Od razu poczułem, że chcę wrócić do Ostrowa i przez resztę sezonu grać właśnie w tej hali, dla tej publiczności. Z mojej strony nie było żadnych problemów. Otrzymałem telefon i niedługo potem byłem już w Ostrowie.

Porozmawijamy o Zniczu. Jak podsumujesz okres spędzony w tym klubie?

- Tak naprawdę w Zniczu było różnie. Ta drużyna awansowała do Ekstraklasy z pierwszej ligi. W zespole utrzymano większość składu z ubiegłego roku i dobrano do tej grupy może dwóch zawodników zza granicy. Ta sytuacja nie była chyba dla nas do końca korzystna. Kiedy grałem nieco gorzej, wszystko było przeciwko mnie i zawsze była to moja wina. W drużynie nie panowała chyba najlepsza atmosfera. Poza tym, nie sądzę, że ten klub był w stu procentach profesjonalny.

Dlaczego straciłeś pracę w Jarosławiu?

- To trochę dłuższa historia. Pewnego ranka otrzymałem wiadomość, że muszę pojechać do USA, ponieważ zmarła moja babcia. To wszystko miało miejsce w okolicach świąt. Później, zanim jeszcze pojechałem do domu, usłyszałem, że Znicz nie ma pieniędzy, żeby płacić za mój kontrakt do końca sezonu. Zapadła decyzja, że klub rezygnuje z moich usług. Zastanawiano się, czy podziękować dwóm Polakom, czy jeszcze innym koszykarzom, ale ostatecznie wybór padł właśnie na mnie. Tak więc można powiedzieć, że pojawiły się problemy finansowe. Poza tym, przypuszczam, że kłopoty były związane także z osobą trenera. Być może "Szubi" mnie po prostu nie lubił. Ciężko mi powiedzieć, ale jeśli rzeczywiście tak było, to mogę powiedzieć o tym szkoleniowcu dokładnie to samo.

Na co, twoim zdaniem, stać ostrowski zespół w tym sezonie?

- Z pewnością jesteśmy w stanie znaleźć się w fazie play off. Jestem przekonany, że ten sezon może być dla nas naprawdę udany. Musimy tylko wierzyć, że stać nas na zwycięstwa i grać z dużą energią. Nie możemy ograniczać się tylko do skutecznej gry na naszym parkiecie. W środę czeka nas spotkanie w Słupsku i musimy pokazać się w nim z dobrej strony. Jeżeli ta drużyna będzie mieć w sobie trochę więcej energii i ambicji, to możemy wygrać w tej lidze praktycznie z każdym.

Pewnie zdążyłeś zauważyć, że obecna Stal nie przypomina zespołu z ubiegłego sezonu. Teraz w Ostrowie panują zupełnie inne realia…

- W ubiegłym sezonie posiadaliśmy znacznie bardziej uzdolnionych zawodników, to fakt. Nie można mieć jednak co roku takiego zespołu. To bardzo trudne. Nie oszukujmy się, że w tym roku nie mówimy już o takich pieniądzach jak w poprzednim sezonie. Obecna Stal posiada jednak wielu dobrych koszykarzy. Wszyscy musimy walczyć. Jeżeli nie będzie walki, nic nie osiągniemy. Tak naprawdę każdy mecz to walka, z której możemy wyjść zwycięsko.

Jaka będzie twoja rola w ostrowskim zespole?

- Znam Kowalczyka i wiem, co mam robić bez względu na to, w jakiej sytuacji zostanę przez niego postawiony. Nie muszę tego człowieka o nic pytać. Kiedy trener powie mi: Brandun, teraz gramy tą akcję, a później inną, to wiem, czego on ode mnie oczekuje. Wiem, kiedy mam penetrować, a kiedy rzucać. Nasza współpraca jest bardzo prosta.

Z pewnością jak każdy zawodnik, chciałbyś grać jak najwięcej. Na pewno pamiętasz jednak, że w ubiegłym sezonie jedną z głównych postaci w ostrowskiej ekipie był Ed Cota. Grałeś wówczas znacznie mniej. Czy teraz liczysz na więcej minut?

- W końcówce sezonu rzeczywiście tak było. Jeżeli rozmawiamy już o tej sytuacji, to powiem szczerze, że byłem trochę zły z jednego powodu. W porządku, trener ściągnął Eda Cote, ale to tak naprawdę nic nie zmieniło. Nie przesunęliśmy się w górę tabeli. Cały czas tkwiliśmy w tym samym punkcie. Nasza pozycja w ligowej tabeli nie uległa zmianie. Jeśli chodzi o ten sezon, to nie zamierzam przywiązywać większej wagi do takich spraw. Chcę po prostu pomóc i dać tej drużynie wiele energii.

Źródło artykułu: