Po dwóch porażkach, w tym jednej w pewnym stopniu wkalkulowanej, bo niemal cała liga musi być przygotowana na to, że w Krośnie może przegrać, i drugiej dużo mniej – w Pruszkowie, Astoria Bydgoszcz w końcu odniosła cenne zwycięstwo. - Był to dla nas ważny mecz. Zresztą dla obu zespołów tak samo, bo Spójnia była w takim samym położeniu jak my i dla nich też celem było zdobycie dwóch punktów. Ale powiedzieliśmy sobie, że na własnej hali nie możemy pozwolić sobie na porażki i z każdym będziemy chcieli w Artego Arenie wygrać - powiedział na chłodno kilka dni po meczu gracz Astorii, Mikołaj Grod.
Dla niego nowy sezon jest w pewnym stopniu prawdziwym debiutem w I lidze. Owszem, na tym szczeblu występował już w sezonie 2010/11 jako gracz Noteci Inowrocław, ale jego rola w drużynie była marginalna. Teraz jest zupełnie inaczej, bo po spędzeniu w drugiej lidze kolejnych kilku sezonów i staniu się w niej jednym z najlepszych graczy na swojej pozycji, Mikołaj stanowi obecnie bardzo ważny element w rotacji ekipy Przemysława Gierszewskiego. Udowodnił to we wszystkich dotychczasowych meczach, ale jednak najlepiej zagrał przeciwko Spójni, notując 14 punktów i dokładając do tego 7 zbiórek. - Cieszę się, że mogłem dołożyć swoją cegiełkę do zwycięstwa drużyny - podkreślił skromnie.
W minionym sezonie Grod wywalczył wraz z Notecią awans na zaplecze Tauron Basket Ligi. Perspektywy dla klubu nie wyglądały jednak zbyt różowo, bo zagrożony był nawet start w rozgrywkach. Powodem, jak to często bywa, były pieniądze. Te jednak się znalazły i Noteć w I lidze wystartowała, lecz bez Mikołaja, który kontrakt w Bydgoszczy miał już podpisany wcześniej. Czy sam zawodnik nie żałuje trochę, że to nie w barwach Noteci gra w tym sezonie, zwłaszcza mając na uwadze wywalczony awans?
- Często pytają mnie o to znajomi, a nawet różni trenerzy, ale nie, nie żałuję przyjścia tutaj. Kwestie kontraktowe udało się bardzo szybko ustalić, jestem teraz w Astorii, gram dla niej i nie widzę powodu, żeby żałować - zaznacza podkoszowy. - W zespole udało mi się szybko zaaklimatyzować. Z kilkoma chłopakami znałem się już wcześniej, więc jak najbardziej przyjęli mnie tutaj dobrze i wszystko jest w porządku.
Początek rozgrywek nie jest dla Astorii łaskawy. Wyjazd do Krosna, następnie do Pruszkowa, później mecz u siebie z silną personalnie Spójnią, która jednak na razie zawodzi, a już w najbliższy weekend bydgoski zespół czeka kolejne wyzwanie – spotkanie z Sokołem Łańcut, czyli w chwili obecnej drugą drużyną w tabeli. Co ciekawe, w zeszłym sezonie zespół Dariusza Kaszowskiego w fazie zasadniczej przegrał u siebie zaledwie raz i to minimalnie, bo 76:78 z Legią Warszawa, grając w dodatku w sporym osłabieniu, bo bez Karola Szpyrki i Rafała Kulikowskiego.
Czy zwycięstwo na Podkarpaciu jest zatem w ogóle możliwe, zwłaszcza że w obecnym sezonie na rozkładzie Sokoła u siebie jest już zespół z Radomia, który poległ aż 48:82? - Łańcut to bardzo trudny teren, więc będzie na pewno ciężko. Będziemy musieli zagrać dużo lepiej niż ostatnio ze Spójnią i jeśli chcemy tam odnieść zwycięstwo, to uda nam się to osiągnąć jedynie obroną - stwierdził na zakończenie zawodnik bydgoskiej Astorii.