Arkadiusz Lewandowski: Trzy wspaniałe lata

Mecze tych zespołów są nieprzewidywalne. Za każdym razem, gdy Asseco Gdynia podejmuje Anwil Włocławek można spodziewać się dosłownie wszystkiego. Prezes Arkadiusz Lewandowski gdyńsko-włocławskie pojedynki poznał stojąc po obu stronach barykady.

Bartłomiej Seklecki
Bartłomiej Seklecki

WP SportoweFakty: Lata 2009-2012 spędził pan w Gdyni. Jak pan wspomina ten czas?

Arkadiusz Lewandowski: To był bardzo dobry czas. Zarówno dla mnie, jeśli chodzi o pracę w gdyńskim klubie, ale chyba też dla całej polskiej koszykówki. No i największy sukces w ostatnim czasie na arenie europejskiej - w sezonie 2009/10 bardzo dobre mecze z Olympiacosem Pireus w play-off Euroligi. Do dziś nikt nie powtórzył tego sukcesu. Z trenerem Tomasem Pacesasem żartowaliśmy nawet, że nikt tego wyczynu nie powtórzy przez najbliższych dziesięć lat. Na razie minęło ich kilka i żaden z polskich klubów nie był nawet bliski tego, co udało się wówczas zespołowi z Gdyni.

Przypomnijmy. To była seria zakończona zwycięstwem Olympiacosu 3:1, ale mecze rzeczywiście były niesamowite.

- Świetne mecze w Eurolidze graliśmy zarówno w pierwszej fazie, jak i w top 16. Do tego bardzo dobre występy w polskiej Ekstraklasie, w której Asseco przegrało tylko dwa mecze. Sam finał, wygrany z Anwilem Włocławek, też uważam za bardzo udany. Wszyscy kibice koszykówki musieli być z tego zadowoleni, bo poziom sportowy tego finału był bardzo dobry.

4:0 nie oddaje tego, co się działo w meczach finałowych, bo tylko dwa z nich zakończyły się większym zwycięstwem niż jednym koszem…

- Rzeczywiście, galaktyczny w tym czasie Asseco Prokom i bardzo silny Anwil, który postawił trudne warunki. Oba zespoły pokazały w finale kawał dobrej koszykówki.

Pomylę się, jeżeli powiem, że dotknął pan koszykarskiego nieba, oczywiście na polskie warunki?

- Myślę, że można to tak ująć. To był bardzo satysfakcjonujący zawodowo czas. Udało się zrobić ogromny sukces sportowy. Poza tym w Gdyni kładziono i cały czas kładzie się duży nacisk na oprawę marketingową sportu. Wtedy świetną pracę w zakresie „okolic” koszykówki wykonywał cały sztab ludzi z Małgorzatą Rudowską na czele. To dawało i wciąż daje świetne efekty.

Później losy obu klubów potoczyły się tak, że zarówno Asseco, jak i Anwil przeżywały pewne wahania organizacyjno-finansowe. Trochę to smutne. A patrząc szerzej, dziś do tego grona dołączył jeszcze PGE Turów Zgorzelec. Takie czasy?

- W sporcie, tak samo jak w życiu - czasem jest dobrze, czasem jest źle. W zeszłym roku kryzys nastąpił u nas, w tym roku niespecjalnie wygląda sytuacja Śląska Wrocław. Dzisiejsze Asseco też nie jest już tym dawnym, galaktycznym zespołem z sezonu 2009/10. Trzeba jednak podkreślić dobrą pracę, którą wykonują w Gdyni zatrudnieni w klubie specjaliści. Postawiono na młodzież kilka sezonów temu, co dawało i wciąż daje dobre efekty. Bardzo dobrze wygląda zaplecze marketingowe - wiemy, że cały koszykarski świat mówi o Cheerleaders Gdynia, na trybunach wciąż są kibice. A za chwilę gramy mecz, i liczę, że to będzie dobre widowisko.
Wróćmy jeszcze na chwilę do czasów gdyńskich. Oczywiście zajmował się Pan zupełnie innymi rzeczami, ale czy wspomina pan szczególnie jakichś zawodników z tej niesamowitej plejady graczy, którzy przewinęli się przez klub?

- Quintel Woods, David Logan, Daniel Ewing itd. Ale też Polacy, którzy są poważnymi graczami - mam na myśli chociażby Adama Hrycaniuka czy Przemka Zamojskiego. Trzeba by wymienić całą plejadę zawodników. Myślę, że najbardziej „wartościowym” nazwiskiem był nie zawodnik, a trener - Tomas Pacesas. To człowiek-instytucja, gość, który wykonał ogromną pracę w klubie, stawiając dla wszystkich współpracowników poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie. To on obok właścicieli i szefów klubu był tak naprawdę ojcem sukcesów.

Dziś Anwil u siebie ma bilans 10-0. Na wyjazdach jest 5-5, więc również przyzwoicie. W poniedziałek Rottweilery spróbują pobić się o szóstą wygraną. Nie będzie łatwo, bo w Gdyni nigdy nie jest łatwo. Tak samo z resztą, jak Asseco nigdy nie będzie łatwo grać we Włocławku. Kto wygra mecz i dlaczego będzie to Anwil?

- Bardzo bym sobie życzył, żeby to był Anwil, oczywiście jedziemy po to, żeby wygrać. Jasne jest jednak, że Asseco też chce wygrać. To młody, ambitny zespół wsparty dwoma arcydoświadczonymi graczami. Liczę na to, że będzie to przede wszystkim dobre widowisko. Nasz zespół nie raz w tym sezonie udowadniał, że potrafi grać bardzo konsekwentnie i bardzo dobrze zarówno w ataku, jak i w obronie. W ostatnich meczach, może poza dwoma wyjątkami, nie pozwalaliśmy przeciwnikom zdobyć zbyt wielu punktów. Liczę na to, że i w tym spotkaniu tak będzie.

Anwil robi furorę, jeśli chodzi o transmisje telewizyjne. W zeszłym roku pewnie ze dwie się trafiły. Teraz mecze Anwilu są transmitowane wyjątkowo często.

- Anwil bardzo dobrze ogląda się w telewizji. To podkreślają wszyscy - zarówno kibice, jak i realizatorzy transmisji telewizyjnych. Ludzie z „centrali” mówią, że Anwil po prostu dobrze „się robi” dlatego, że jest atmosfera w hali, kibice we Włocławku są żywiołowi, do tego sama hala dobrze się kadruje, a to się po prostu dobrze ogląda. Z drugiej strony, zespoły, z którymi gramy na wyjazdach, mają świadomość, że mecze z Anwilem są oglądane, bo Anwil to po prostu dobra koszykarska marka, która powoduje, że przed ekranami telewizorów zasiadają kibice.

W Gdyni znajdzie pan chwilę na spotkania z dawnymi znajomymi?

- Oczywiście mam taką nadzieję. Jak mówiłem, to był dobry czas i świetne wspomnienia. W Gdyni poznałem mnóstwo przesympatycznych ludzi i za każdym razem mecz w Gdyni jest to dla mnie specjalnym wyjazdem. Mogę poplotkować, powspominać i zapytać, co dzieje się u każdego z moich przyjaciół. Jednak najważniejsze jest, że jedziemy tam, żeby skoncentrować się na pracy i wygrać mecz. Prywatne przyjemności trzeba odsunąć na chwilę na bok.

Rozmawiał: Bartłomiej Seklecki

Zobacz video: "Pokonanie Węgrów do duże wydarzenie"
Źródło: TVP S.A.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×