Zespół Dwane'a Caseya znakomicie podniósł się po dwóch porażkach w Ohio. Wydawało się wtedy, że wicemistrzowie NBA są na najlepszej drodze do tego, by szybko zakończyć rywalizację. Wskazywały na to nie tylko dwa zwycięstwa, ale również wysoka forma i brak porażki w play-off.
Prędzej czy później to musiało nastąpić. Raptors przenieśli się do własnej areny i zupełnie odmienili oblicze tej konfrontacji. Już w trzecim meczu tej pary zasygnalizowali, że tanio skóry nie sprzedadzą. Teraz poszli o krok dalej i doprowadzili do wyrównania.
Nie poszło im łatwo. Co prawda ekipa z Toronto znakomicie spisała się w pierwszej połowie, kiedy to była nie do zatrzymania. Gracze Caseya odskoczyli, głównie za sprawą świetnej skuteczności w drugiej odsłonie. Ale po przerwie sytuacja się nieco zmieniła.
Drużyna Tyronna Lue wcześniej nie znalazła sposobu na przeciwnika, ale w drugiej części spotkania zdołała się rozkręcić. Coraz lepiej funkcjonował atak. Zresztą wszystko mówią liczby - w trzeciej i czwartej kwarcie Cavs zdobyli o 17 punktów więcej niż do przerwy.
Nic dziwnego, że doprowadzili do emocjonującej końcówki. Jeszcze dwie minuty przed końcem ich strata wynosiła zaledwie dwa punkty. To niewiele, ale Raptors zdołali przetrwać pościg przyjezdnych. W porę zareagowali DeMar DeRozan i Kyle Lowry.
To ten duet poprowadził ekipę z Toronto do zwycięstwa. Obaj zagrali naprawdę wyśmienicie, trafiając na solidnej skuteczności. Lowry uzbierał aż 35 punktów, DeRozan 32. Do tego byli bardzo aktywni.
Goście z Cleveland mieli wprawdzie LeBrona Jamesa i Kyrie'ego Irvinga, ale mimo usilnych prób, nie zdołali oni poprowadzić swojego zespołu do trzeciej wygranej. Prawdopodobnie byłby to gwóźdź do trumny ekipy z Kanady.
Toronto Raptors - Cleveland Cavaliers 105:99 (27:24, 30:17, 21:28, 27:30)
(Lowry 35, DeRozan 32, Carroll 11 - James 29, Irving 26, Frye 12, Love 10)
Stan rywalizacji: 2-2
ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Trener uspokoja siatkarskich kibiców. "Wyniki Memoriału Wagnera bez znaczenia"