[b]
WP SportoweFakty: Na wywiad umówiłem się przez agencję PR, która pana reprezentuje. Skąd w ogóle pomysł na współpracę?[/b]
Mateusz Ponitka: To wyszło tak naprawdę samo z siebie. Znaliśmy się już od dłuższego czasu i pewnego dnia padł pomysł nawiązania profesjonalnej współpracy. Spodobała mi się taka idea i tak też w sumie zostało.
Jak pan ocenia współpracę z agencją?
- Współpracujemy od niespełna roku, więc tak naprawdę dopiero się rozkręcamy. Liczę, że będzie ona trwała dalej, ponieważ jestem bardzo zadowolony.
ZOBACZ WIDEO Euro 2016. Haris Seferović: Kamil Glik to twardy typ (źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
W środowisku panuje takie przekonanie, że zmienił się pan pod wieloma względami. Faktycznie agencja ma na pana taki duży wpływ?
- Rozmawialiśmy na temat mojej obecności w mediach, wizerunku. Wiem, że sportowiec powinien także pamiętać o tych elementach, bo jest to część jego pracy. Ustaliliśmy, że ja nie muszę się zmieniać, tylko "być sobą". I tego się trzymam. Zmiana polega na większym otwarciu się na ludzi, media. Dalej mnie nieco krępuje, gdy się o mnie za dużo mówi, wolę skoncentrować się na swojej robocie, jaką mam codziennie do wykonania. Ale rozumiem realia współczesnego sportu.
Wiem, że Saso Filipovski w trakcie sezonu również mocno zwracał uwagę na wasze wypowiedzi. Jakie porady dawał wam słoweński szkoleniowiec?
- Trener Filipovski starał się mieć nad tym kontrolę. Nic w tym dziwnego, ponieważ wiadomo, że dbał o atmosferę w szatni. Dla nas najważniejsze jest to, by mieć spokój do pracy. Czasami niektóre wywiady sprawiają, że rozdzwaniają się telefony. Prowadzi to do takich niepotrzebnych niesnasek w drużynie. Tego trener Filipovski chciał uniknąć, dlatego mocno zwracał uwagę na nasze wypowiedzi. Konkludując - mowa jest srebrem, a milczenie złotem.
Saso Filipovski to najlepszy trener, którego spotkał pan na swojej drodze?
- To świetny szkoleniowiec, ale wcześniej też miałem okazję pracować z bardzo dobrymi fachowcami. Rok pracy z Saso wiele mi dał. On ma duże zaufanie do zawodników, lubi z nimi rozmawiać, analizować różne kwestie. To jest jego wielki atut, że potrafi słuchać swoich graczy. Nie każdy trener ma tę umiejętność.
Na co trener Filipovski zwracał panu największą uwagę?
- Przede wszystkim trener Filipovski zwracał uwagę na moją grę po pick&rollach, czytanie ustawień rywali, a także udoskonalił moje podania. Podkreślał, że bardzo ważna jest współpraca z zespołem, kreowanie pozycji dla innych zawodników.
[nextpage] Wielu krytykowało pana za to, że wrócił pan do Tauron Basket Ligi, ale wydaje się, że ten sezon pana wzmocnił. Jak pan z perspektywy czasu patrzy na te ostatnie miesiące?
- Pokazałem, że jestem w stanie grać w europejskich pucharach na dobrym poziomie, a nie odgrywać tylko epizody. Uważam, iż mogę rywalizować jak równy z równym z zawodnikami z silniejszych zespołów. W tym roku postawiłem na rozwój techniczny i taktyczny. Udowodniłem, że dorastam pod względem mentalnym i koszykarskim. Dużo rozmawialiśmy z Saso Filipovskim. Przekazał mi wiele cennych uwag, które z pewnością będę wykorzystywał w późniejszych latach.
Filipovski potrafił stworzyć niesamowitą atmosferę w drużynie. Mówi się, że nigdy w Stelmecie BC nie było takiego zespołu, który tak dobrze rozumiałby się ze sobą na boisku i w szatni. Faktycznie panowała taka przyjazna atmosfera?
- Zdecydowanie. Stworzyliśmy fajny team. Miałem coś podobnego w Ostendzie. Tam też był nacisk na to, żeby zespół był taką rodziną. Tutaj też się to po części udało zrobić. Saso dobrze dobrał nas charakterologicznie przed sezonem. Miał swój pomysł na team spirit, co świetnie sprawdziło się w trakcie rozgrywek.
Pamiętam, jak przed sezonem 2015/2016 wielu mówiło o tym, że popadnie pan w konflikt z Karolem Gruszeckim z powodu rywalizacji na tej samej pozycji. Tymczasem staliście się najlepszymi kolegami.
- To prawda. Nasza przyjaźń rozpoczęła się już podczas zgrupowania reprezentacji Polski, podczas którego mieszkaliśmy w tym samym pokoju. Musieliśmy się siebie nauczyć, przyzwyczaić się do siebie. Teraz mamy świetny kontakt ze sobą, mimo że na boisku mocno ze sobą rywalizowaliśmy. To podnosiło jego i moje umiejętności. Bardzo cieszę się, że miałem okazję go poznać. Mam nadzieję, że dalej będziemy utrzymywać taki kontakt.
[b]
W trakcie sezonie pojawiły się informacje, że mógł pan opuścić Stelmet BC. Właściciel klubu mówił o tym, że "wspólnie wytrzymaliście ciśnienie". Jak cała sytuacja wyglądała z pana perspektywy? Żałuje pan, że został pan w zespole z Zielonej Góry do końca sezonu?[/b]
- Niczego w życiu nie żałuję. Staram się do wszystkiego podchodzić pozytywnie. Przecież nie każdy może być na moim miejscu. Dziękuję Bogu i losowi za to, że mogę być w takim miejscu. Przechodząc do pytania, były różne możliwości. Mogłem odejść w trakcie sezonu, ale decyzję o pozostaniu podjął pan Janusz Jasiński. Rozumiem takie myślenie, ponieważ byłem ważnym graczem w układance Saso Filipovskiego. Nie chciał mnie stracić, więc nie żywię większej urazy.
Jest żal?
- Mam trochę żalu do pana Jasińskiego, że wspólnie nie usiedliśmy i nie porozmawialiśmy o przyszłości. O wszystkim dogadywałem się od agenta, a nie z klubu. Zabrakło mi tego, że pan Janusz zadzwoniłby i powiedział wprost: "jest taka sytuacja, my to widzimy tak, a jakie ty masz zdanie". Na pewno byśmy się dogadali, bo ja nie jestem osobą, która przy pierwszej okazji ucieka z klubu. Podpisałem umowę ze Stelmetem BC na cały sezon. Wiedziałem, że Saso na mnie liczy.
Trochę poza panem ten temat transferu był rozgrywany.
- Trochę tak było.
Nazwy potencjalnych kandydatów robiły wrażenia na kibicach. Pan też był zaskoczony?
- Na pewno było mi miło, że takie kluby wyrażały zainteresowanie. Nauczyłem się jednak, że dopóki nie ma konkretów, to nie ma co się ekscytować. Patrzyłem na wszystko z przymrużeniem oka.
[nextpage]W przeszłości w trakcie sezonu opuścił pan Politechnikę Warszawską, ponieważ klub miał problemy finansowe. Jak pod tym względem było w Stelmecie BC Zielona Góra?
- Szczerze? Na ten temat w trakcie sezonu starałem się za wiele nie myśleć. Powiedziałem sobie, co ma być to będzie. Przyjmowałem wszystko, co życie dawało. Podstawowe rzeczy miałem zapewnione. W trakcie rozgrywek nie miałem pretensji o te kwestie. Wiadomo, że jakbym nagle potrzebował pieniędzy i klub nie byłby w stanie mi ich zapewnić, to byłbym wściekły. Generalnie wiedziałem, że prędzej czy później będziemy musieli się rozliczyć. Uznałem, że ten rok w Stelmecie BC będzie taką inwestycją na przyszłość.
Czy cały czas czeka pan na realizację kontraktu ze strony Stelmetu BC?
- Czekam, bo klub jeszcze nie wywiązał się ze wszystkich zobowiązań. Ostatnią wypłatę mam przewidzianą na koniec czerwca. Mam nadzieję, że wtedy będziemy mogli sobie uścisnąć dłoń i zakończyć ten sezon.
Jakie ma pan plany na wakacje?
- To będą intensywne miesiące. Chciałbym wystąpić w Lidze Letniej, a później czeka mnie reprezentacja Polski.
Występy w Lidze Letniej są kuszące?
- Tak. Wcześniej jak byłem w Stanach Zjednoczonych to grałem głównie gierki "trzy na trzy". Chciałbym zobaczyć, jak wygląda gra pięć na pięć. Nie ukrywam, że chcę ocenić, czy ta koszykówka mocno różni się od tej, którą preferuje się w Europie.
[b]
Jak pan wypadł w tych gierkach "trzy na trzy"?[/b]
- Gdybym był zawodnikiem, który jest ukierunkowany tylko na rzucanie, to pewnie wypadłbym lepiej, ale ja starałem się grać, tak jak lubię, czyli dzieliłem się piłką, kreowałem pozycje dla innych. Myślę, że wypadłem całkiem nieźle. Byłem po ciężkim sezonie, ale tyle ile mogłem, tyle z siebie dałem.
Liga Letnia przepustką do NBA?
- Nie podchodzę do sprawy w ten sposób. Chcę po prostu sprawdzić się na tle innych. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Przede wszystkim chcę się uczyć i cieszyć się koszykówką.
W jakiej lidze w kolejnym sezonie zamierza pan występować?
- Chcę wybrać silną ligę, w której będę mógł rywalizować z najlepszymi na co dzień. Do tego europejskie puchary. Znam już pewne możliwości, mamy wstępne zarysy kontraktów. Powoli zaczynamy domykać te tematy.
Rozmawiał Karol Wasiek