Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VIII

Do sezonu 2001/02 tylko trzy kluby NBA zdobywały co najmniej trzy tytuły mistrzowskie z rzędu. Wkrótce jednak do Minneapolis Lakers, Boston Celtics oraz Chicago Bulls dołączyła ekipa Jeziorowców z LA.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Kobe Bryant PAP/EPA / MARK R. CRISTINO / Na zdjęciu: Kobe Bryant
W lidze zawodowej mawia się, że nawet najlepszy bilans w kampanii regularnej jest nieistotny, jeśli nie przełoży się na triumf w całych rozgrywkach. Choć Kobe i "Shaq" nie przepadali ze sobą nawzajem, to ofensywa oparta na trójkątach pozwalała im idealnie funkcjonować w jednym zespole, a ich wzajemne nieporozumienia nie miały przełożenia na wyniki osiągane przez zespół w kluczowych meczach. Phil Jackson musiał się jednak nagimnastykować przy tym o wiele bardziej niż wtedy, gdy miał do dyspozycji Michaela Jordana i Scottiego Pippena podczas pracy w "Wietrznym Mieście". Ten drugi potrafił bowiem egzystować w cieniu "Jego Powietrzności", a w Los Angeles stacjonowało dwóch samców alfa, z których żaden nie miał zamiaru oddawać palmy pierwszeństwa. Na początku XXI wieku "Black Mamba" miał już status wielkiej gwiazdy, ale to Shaquille O'Neal był człowiekiem-instytucją. "Shaq" nagrywał płyty, występował w filmach i zgarniał statuetki MVP sezonu zasadniczego oraz finałów. Bryant czuł z tego powodu niemałą zazdrość, ale w kampanii 2000/01 notował średnio 28,5 punktu, 5,9 zbiórki, 5 asyst oraz 1,7 przechwytu, więc mógł być z siebie naprawdę dumny. W play-off's natomiast wcisnął gaz do dechy i w znacznej mierze przyczynił się do tego, że Lakersi w drodze do wielkiego finału nie przegrali ani jednego spotkania, eliminując kolejno Portland Trail Blazers, Sacramento Kings i San Antonio Spurs. - Pewnego dnia zapytałem Kobego: "W czym problem?" - wspomina Phil Jackson. - "Ta gra jest zbyt nudna dla mnie. W prostych akcjach ofensywnych nie jestem w stanie pokazać pełni swoich umiejętności", odparł. Rzekłem więc: "Zdaję sobie z tego sprawę, ale musimy wygrywać mecze podejmując jak najmniejsze ryzyko oraz nie narażając się na przemęczenie czy urazy". On jednak tego nie rozumiał i nie chciał, żeby czyjś sposób myślenia stał się jego sposobem myślenia. Ktoś kiedyś powiedział mi, że w liceum Bryant sabotował czasem mecze swojej drużyny, doprowadzając do sytuacji, w których wynik był na styku. Wtedy mógł rozgrywać końcówkę po swojemu. Robić takie rzeczy tylko po to, żeby znaleźć się w centrum uwagi? Dla mnie to szok.
Biorąc pod uwagę to jak bardzo Kobe i "Shaq" się nie znosili, aż trudno uwierzyć, że od czasu do czasu prawili sobie w mediach komplementy. Nie wiadomo na ile były to typowo PR-owe zagrywki, a na ile szczere słowa, ale O'Nealowi trudno było przejść obojętnie obok występu młodszego kolegi w starciu numer jeden przeciwko Ostrogom, kiedy to Bryant uzbierał 45 "oczek" i 10 zbiórek przy całkiem niezłej skuteczności z pola 19/35. - Kobe spisał się po prostu fenomenalnie - mówił. - Kiedy gra w ten sposób, to jest bezdyskusyjnie najlepszym zawodnikiem w tej lidze. W samych superlatywach o rzucającym obrońcy rodem z Filadelfii wypowiadał się również bardzo oszczędny zwykle w słowach coach Spurs - Gregg Popovich: - To nie jest typ kolesia, który biega tylko z jednego końca boiska na drugi, bazując przy tym wyłącznie na talencie. On wykorzystuje swoje umiejętności, a do tego gra naprawdę mądrze. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co wskazuje zegar, jaka jest sytuacja drużyny i gdzie są jego koledzy. Kobe w ostatnim czasie naprawdę zrobił ogromny krok naprzód. Michael Jordan w wieku dwudziestu dwóch lat rozgrywał dopiero swój drugi sezon na parkietach NBA, a jego Byki z ledwością dostały się do play-off's, gdzie z miejsca trafiły na Boston Celtics i już po trzech meczach mogły myśleć o kolejnej kampanii. Tymczasem dwudziestodwuletni Kobe Bryant dzięki pominięciu koledżu był w trakcie swoich piątych zmagań w roli zawodowca, a rok wcześniej miał już okazję cieszyć się z pierwszego mistrzowskiego pierścienia. Biorąc pod uwagę bliźniaczy styl gry obu jegomościów, w trakcie play-off's rozgrywek 2000/01 niektórzy nie mogli powstrzymać się przed porównaniami. - Cześć, numerze "23" - witał rzucającego obrońcę Lakersów rezerwowy center teamu z "Miasta Aniołów, Horace Grant, który był jednym ze współautorów mistrzowskiej trylogii Chicago Bulls w latach 91-93. - On gra zupełnie tak, jakby miał na koszulce numer "23" - mówił Grant. - Ja mam już trzydzieści pięć lat i grzeję ławę, ale jestem jego wielkim fanem. On ma tylko dwadzieścia dwie wiosny, świetnie panuje nad piłką, ma doskonały rzut i nie boi się zawodników wyższych o kilkanaście centymetrów. ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Bardzo mocne słowa Jana Nowickiego o Robercie Lewandowskim. "Jest Bogiem, a gra do du**"
Choć Philowi Jacksonowi strasznie trudno było okiełznać ego Kobego, to legendarny już wtedy coach również dostrzegał wiele podobieństw pomiędzy Bryantem a Jordanem. - To zawodnicy o niemal identycznej wizji gry oraz skali talentu. Łączy ich też niesamowita wola ciągłego zwyciężania, a także umiejętność kończenia akcji przeciwko dużo wyższym oraz silniejszym rywalom - twierdził "Zen Master". Wszystkie te słowa były dla "Czarnej Mamby" bardzo miłe, lecz zawodnik Los Angeles Lakers w dłuższej perspektywie nie chciał być postrzegany jako kopia "Jego Powietrzności". Pragnął, żeby wszyscy zachwycali się Kobem Bryantem, a nie ciągle komentowali, że wreszcie mogą oglądać kogoś, kto przypomina im Michaela Jordana. - Nie ma i nigdy nie będzie drugiego "MJ-a" - "Black Mamba" ucinał wszelkie takie dyskusje.
Od drugiego trofeum im. Larry'ego O'Briena Kobego dzieliły cztery zwycięstwa przeciwko Philadelphii 76ers z fenomenalnym Allenem Iversonem na czele. Nadchodzące finałowe starcia były więc dla "Black Mamby" słodko-gorzkie, gdyż zawodnik Lakersów z jednej strony miał okazję do powrotu w rodzinne strony, a z drugiej musiał grać przeciwko drużynie z miasta, któremu zawdzięcza sporą część swojej koszykarskiej edukacji. Po pierwszym starciu w Staples Center to jednak Siedemdziesiątki Szóstki były bliżej sukcesu. Kobe uzyskał tylko 15 "oczek" przy fatalnej skuteczności 7/22 z pola, a jego team poległ 101:107. Zacięty mecz zakończył się dogrywką oraz okraszony był fantastycznym pojedynkiem strzeleckim Shaquille'a O'Neala (44 punkty) z Allenem Iversonem (48 punktów). Bryant tym razem musiał usunąć się w cień.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×