David Jackson: Polskie obywatelstwo? Może w przyszłym roku

David Jackson po trzech latach ponownie zagra w barwach PGE Turowa Zgorzelec. Czy już w najbliższym sezonie wybiegnie na parkiet jako Polak?

[b]

WP SportoweFakty: [/b]To były podobno jedne z najdłuższych negocjacji w pana karierze. Dlaczego tak długo trwały rozmowy z PGE Turowem?

David Jackson: Wróciłem do Zgorzelca już w czerwcu i wtedy spotkałem się z prezesem Stachyrą. To było zaraz po zakończeniu sezonu we Francji. Włodarze klubu wyrazili wtedy zainteresowanie moim powrotem i powiedzieli, kto prawdopodobnie zostanie szkoleniowcem zespołu. Gdy kontrakt z trenerem Fischerem został oficjalnie zawarty, to on również wyraził aprobatę dla mojej osoby. Dużo czasu zajęło też zawarcie nowej umowy sponsorskiej z PGE. Turów musiał na nią trochę poczekać. Pan Stachyra cały czas zapewniał mnie jednak, że w sierpniu nastąpi przedłużenie tego kontraktu.

I gdy stało się to faktem, to z czystym sumieniem mógł pan złożyć także i swój podpis?

- Nie podpisałbym tu kontraktu, gdyby klub nie był stabilny pod względem finansowym. Gdy grałem tu przez trzy lata, od 2010 do 2013 roku, to klub był wypłacalny każdego miesiąca i zawsze otrzymywałem swoje pieniądze w terminie. Czasami zdarzały się tylko tygodniowe lub dwutygodniowe opóźnienia. Gdy opuściłem Zgorzelec, to Turów zaczął mieć poważne problemy finansowe. Dzięki Bogu wyjechałem w porę. Nie lubię czekać na swoje pieniądze miesiącami. We Francji mieliśmy gwarancje, że zawsze otrzymamy nasze pieniądze na czas. I tak też było. To wcale nie chodzi o to, że muszę mieć świetny, wysoki kontrakt i zarabiać bardzo dużo pieniędzy. Chcę żeby klub był wypłacalny, bo to powoduje, że mogę skupić się wyłącznie na koszykówce i rodzinie. Życzę sobie, żeby najbliższy rok był stabilny, tak jak każdy tu obiecuje i abyśmy dzięki temu osiągali świetne rezultaty jako zespół.

ZOBACZ WIDEO Koszulka Ronaldo i wielkie trofea. Zobacz muzeum reprezentacji Brazylii! (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Czy jest szansa, że w najbliższym sezonie wybiegnie pan na parkiet jako Polak?

- Myślę, że jest to możliwe, ale na dzień dzisiejszy to nic pewnego. Być może pewne decyzje zapadną w przyszłym roku.

Rozumiem, że rozpoczął już pan proces starania się o polskie obywatelstwo?

- Tak. Gdy przyjechałem do Zgorzelca w styczniu bieżącego roku, to wraz z moją żoną wykonaliśmy sporo papierkowej roboty i złożyliśmy odpowiednie dokumenty. Wiemy, że ten proces jest długi i powolny, ale rozumiemy to. Modlimy się o to, by zakończył się powodzeniem. Korzyści z obywatelstwa będą obopólne, zarówno dla mnie, jak i dla zespołu. Parę osób namawiało mnie na to już kilka lat temu, ale nie byłem wtedy do tego przekonany. To nie w moim stylu, by zrobić coś tylko po to, aby zgarnąć paszport. Później związałem się jednak z Polką, pobraliśmy się, żyje nam się tu dobrze i teraz te starania mają swoje uzasadnienie.

Jak zareagował pan na informację, że ponownie zagra w jednym zespole z Robertem Tomaszkiem i Bartoszem Bochno? W 2011 roku wspólnie zdobyliście dla PGE Turowa srebro. 

- W lipcu dowiedziałem się od prezesa Stachyry, że Robert podjął decyzję o powrocie. Powiedziałem wtedy "świetnie!", bo wiedziałem, że jeżeli ja też podpiszę kontrakt, to będę miał w zespole gracza, który zamierza ciężko pracować i walczyć dla dobra zespołu. To jest właśnie to, czego powinno oczekiwać się od wszystkich zawodników: walki, pracy i boiskowej inteligencji. Z racji tego, że te wakacje spędzam w Zgorzelcu, to spotkałem się już wcześniej z Bartkiem. Wpadliśmy na siebie na siłowni i przy okazji porozmawialiśmy oraz przeprowadziliśmy wspólny trening. Nie byliśmy wtedy jeszcze pewni tego, gdzie zagramy w następnym sezonie więc dyskutowaliśmy o bieżącej sytuacji klubu, o tym, kto ma być trenerem i jakie rozwiązanie byłoby dla nas najlepsze. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby zagrać ponownie razem. To zawsze komfortowa sytuacja, jeżeli możesz być w zespole z kimś, z kim już grałeś w przeszłości. Wiem, że będziemy z Bartkiem rzucać sobie różne wyzwania na treningach, tak samo jak w 2010 roku. Będziemy starać się przenieść chemię i atmosferę z tamtych lat do obecnego składu. Wierzę w to, że możemy dużo wnieść do gry drużyny i być jej liderami.

[b]

Znajdujemy się w PGE Business Club i z ogromnego plakatu patrzy na nas uśmiechnięty Torey Thomas, który dowodził tamtym zespołem. [/b]

- Widzę mojego człowieka! Mojego przyjaciela, mojego brata! Często ze sobą rozmawiamy. Ostatnio miało to miejsce jeszcze przed podpisaniem mojego kontraktu z PGE Turowem. Powiedziałem Torey’owi, że zamierzam ponownie zagrać w Zgorzelcu i zapytałem go: "a ty gdzie zagrasz? Może też wrócisz?"

I co on na to?

- Doskonale wiesz, że mamy swoich agentów i to nie jest takie proste powiedzieć: dobrze, wracam. To cały proces negocjacji. Gdy powiedziałem mu, że wracam, to skwitował, że to świetna decyzja. Torey również kocha Zgorzelec. Gdy tu grał, to obdarzył miłością kibicom i mieszkańców miasta. Wiem, że gdy przyjechał do Zgorzelca jako zawodnik Rosy, to okazano mu sporo sympatii. Uwielbiał grać w Turowie. Myślę, że jego serce nadal jest z tym zespołem i miastem.

Gdy odchodził pan z PGE Turowa trzy lata temu, to wokół klubu było więcej negatywnych niż pozytywnych emocji. Co prawda, tym razem z trenerem Miodragiem Rajkoviciem, ponownie zostaliście wicemistrzami Polski, ale atmosfera pod koniec sezonu pozostawiała już sporo do życzenia.

- Może faktycznie nie była zbyt dobra. Prawdopodobnie wygralibyśmy wówczas w finale, gdyby kilkoro z nas, w tym ja, zagrało lepiej. Wobec nas były naprawdę spore oczekiwania. Powiedziałem wówczas w jednym z wywiadów, że duże wymagania przed sezonem nie zawsze sprzyjają osiąganiu celów. Gdy zarząd ma spore oczekiwania, a ty przegrasz jedno lub dwa spotkania, to nagle wszyscy wpadają w panikę i są rozczarowani. Myślę, że zawsze trzeba myśleć realnie i mierzyć siły na zamiary. Trzeba ciężko pracować, rozwijać się i dopiero po kilku tygodniach, miesiącach dobrych wyników, można zacząć rozmawiać o ćwierćfinale, półfinale, czy nawet finale.

W sezonie 2012/2013 było inaczej?

- Wtedy te oczekiwania były chyba zbyt wygórowane. Oczekiwano od nas, że zawsze będziemy perfekcyjni i gdy zagraliśmy jeden zły mecz, to już było bardzo źle. W koszykówce nikt nie jest przecież idealny. Uważam jednak, że rok spędzony z trenerem Rajkoviciem był dla mnie dobry. Nabrałem pewnych doświadczeń, dowiedziałem się dla jakiego typu szkoleniowców chcę grać, a dla jakich nie. Teraz wiem, że jestem w stanie poradzić sobie z różnego rodzaju presją. Ten gorzki smak porażki w tamtym finale pozostał ze mną na pewien czas. Wiem, że nie grałem dobrze. To była prawdopodobnie najgorsza koszykówka, jaką prezentowałem w mojej karierze. Zmotywowało mnie to jednak do tego, by ciężej pracować, spędzać więcej czasu na hali. Uświadomiłem sobie wtedy także, że nie ma idealnych trenerów. Miodrag Rajković miał swoje zalety, ale także i wady. Gra u niego nauczyła mnie, że trzeba czerpać w życiu wiedzę od trenerów. Teraz, gdyby taki trener pojawił się na mojej drodze, to powiedziałbym: w porządku! I nie mówię tu o powrocie akurat konkretnie pod jego skrzydła. Ten sezon na pewno pozwolił mi się rozwinąć i zyskać większą pewność siebie.

Rozmawiał Bartosz Seń

Źródło artykułu: