[b]
WP SportoweFakty:[/b] Pańska przygoda z PGE Turowem rozpoczęła się dość niewinnie od pomagania seniorom na treningach. Czy w sierpniu 2014 roku spodziewał się pan, że zostanie w Zgorzelcu na trzy lata?
Michael Gospodarek: Podjąłem wtedy duże ryzyko. Najpierw klub zaproponował mi testy, ale jednocześnie przedstawił kontrakt na trzy lata. Miałem też inne propozycje z ekstraklasy, które gwarantowały mi kontrakt od razu, ale były to umowy na krótszy czas. Ja natomiast wiedziałem, że jeżeli chcę grać w ekstraklasie pierwszy rok, bo miesięcznej przygody z Kotwicą w PLK nawet nie liczę, to potrzebuję przynajmniej dwóch lat, aby w niej pozostać. Pierwszy rok był taki, żeby tylko zasmakować tego wyższego poziomu, a w następnych latach chciałem utrzymać się w ekstraklasie i grać.
W ubiegłym sezonie nie spędzał pan na parkiecie zbyt wielu minut. Teraz wszystko wskazuje na to, że będzie pan dostawał tych szans zdecydowanie więcej. Jest pan gotowy?
- Pierwszy sezon za czasów trenera Miodraga Rajkovicia był udany. Wiedziałem, że będzie ciężko o minuty, ale mieliśmy naprawdę świetny zespół. Na mojej pozycji grał Tony Taylor, można powiedzieć, że rozgrywał też Mardy Collins. W składzie był również Nemanja Jaramaz. Dużo się od nich nauczyłem i na pewno nie był to zmarnowany rok. W poprzednim sezonie liczyłem na dużo więcej. Niestety był to ciężki okres, zarówno dla mnie, jak i dla klubu. Po raz pierwszy w historii PGE Turów nie awansował do rundy play-off więc można ten rok potraktować jako nieudany. A jeżeli popatrzeć by tylko na moje indywidualne poczynania, to można stwierdzić, że był wręcz katastrofalny. Wyciągnąłem jednak dużo wniosków i sporo się nauczyłem. Bardzo ciężko przepracowałem wakacje i wziąłem udział w campie GetBetter. Nowy trener daje mi bardzo dużo szans w sparingach i z meczu na mecz jest coraz lepiej, co pokazują także same statystyki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Arszawin przypomniał o sobie. Wspaniałym golem
Władze PGE Turowa nie ukrywają, że jest pan tu po to aby grać, a nie siedzieć na ławce.
- Bardzo się z tego cieszę ponieważ to może być pierwszy sezon, kiedy będę drugą "jedynką" z pewnymi minutami w każdym meczu. To jest zupełnie co innego w porównaniu z tym, gdy nie wiesz, czy w ogóle wybiegniesz na parkiet. Ciężko jest wtedy złapać rytm. Patrząc na dotychczasowe sparingi, to w każdym meczu dostaję regularnie po kilka minut, a to na pewno pomaga.
Co wniesie pan do gry tego zespołu?
- Na pewno sporo zaangażowania. Trener Fischer mocno stawia na obronę, a w tym jestem naprawdę dobry. Lubię bronić i myślę, że to będzie moim głównym zadaniem, aby przede wszystkim naciskać na całym boisku najlepszych rozgrywających. Na pewno nie czuję presji i myślę, że moja ciężka praca zaprocentuje.
Jaki styl będziecie preferować wraz z Demondem Carterem?
- Będzie to połączenie szybkiej gry z tą bardziej ustawianą. Myślę, że znakiem rozpoznawalnym naszej drużyny stanie się dobra obrona, a w nią też trzeba włożyć sporo sił więc nie będziemy mogli grać przez cały czas szybko w ataku.
Jakim rozgrywającym jest Carter? Amerykanin w swojej karierze grał w kilku solidnych europejskich klubach.
- To świetny zawodnik, który był na uznanej uczelni. Jest silny, dobrze zbudowany i przede wszystkim ma solidny rzut oraz przegląd pola. To doświadczony gracz i mogę się od niego dużo nauczyć. Jest też rewelacyjną osobą. Dużo ze mną rozmawia, daje sporo wskazówek i jestem mu za to naprawdę wdzięczny.
Przeciwko drużynie Polfarmexu zdobył pan ostatnio 13 punktów w 18 minut. Czy można ten występ traktować jako dobry prognostyk przed inauguracją zmagań ligowych?
- Mam nadzieję, że tak. Czuję, że ciężka praca popłaca. Jeśli będę grał dobrze, to na pewno czekają mnie regularne występy, a to wiąże się z kolei z większą pewnością siebie. Myślę, że będzie to bardzo fajny sezon.
[b]
Kibice martwią się, że problemem może być brak doświadczenia i ogrania. [/b]Ale czy o tym braku doświadczenia można w pana przypadku jeszcze w ogóle mówić?
- Myślę, że już nie. Samo bycie w takiej drużynie, jak w tej sprzed dwóch lat, gdy wywalczyliśmy srebro i graliśmy w Eurolidze, to olbrzymie szczęście. Mogłem jeździć z drużyną po Europie, przyglądać się najlepszym klubom z bliska i przygotowywać się do pojedynków z nimi. O braku doświadczenia można po części mówić, jeżeli mamy na myśli tylko dosłownie minuty, ale nie odczuwam tego już tak bardzo.
Zagrał pan już w Eurolidze, Pucharze Europy, a w minionym sezonie także w Pucharze Europy FIBA. Jak wiele dały panu te rozgrywki?
- Mogłem podpatrzeć najlepszych zawodników na świecie. Niektórzy grali w NBA, a część z nich niedługo po grze w Eurolidze, wyjechała właśnie zza ocean. To naprawdę wielkie przeżycie zobaczyć jak te zespoły grają, jak się przygotowują oraz to, jak my przygotowywaliśmy się na nich. To bardzo dużo mi pokazało i sporo się dzięki temu nauczyłem.
Jak wspomina pan mecz z Fenerbahce Stambuł? Miodrag Rajković dał panu wtedy dużo pograć.
- Akurat złożyło się tak, że wielu zawodników miało kontuzje i dostałem wtedy te 10 minut. Było to niesamowite przeżycie. Co prawda nie zdobyłem żadnych punktów i nie był to żaden mega debiut, ale na pewno zapamiętam to do końca życia. Szczerze powiedziawszy, to jako mały dzieciak nie myślałem nawet o tym, że uda mi się zadebiutować w Eurolidze.
Ręce się trzęsły?
- Na pewno był stres, ale nie aż taki. Starałem się nie myśleć o tym, że gram przeciwko wielkiemu Fenerbahce.
[b]Rozmawiał Bartosz Seń
[/b]