O spotkaniu z Treflem Sopotem koszykarze Rosy Radom będą jeszcze długo pamiętali. W połowie czwartej kwarty wicemistrzowie Polski prowadzili różnicą 14 punktów (64:78) i wydawało się, że spokojnie dowiozą prowadzenie do samego końca.
Podopieczni Wojciecha Kamińskiego rozprężyli się, a do ofensywy ruszyli gospodarze. Sopocianie za sprawą Anthony'ego Irelanda powoli niwelowali straty, a dwa decydujące ciosy zadali w 39. minucie spotkania - Jakub Karolak i Filip Dylewicz trafili z dystansu.
Trefl wyszedł na trzypunktowe prowadzenie. Radomianie mieli 14 sekund na rozegranie ostatniej akcji. Najpierw próbował Tyrone Brazelton, ale Amerykanin przestrzelił. Goście zebrali piłkę i mieli jeszcze jedną szansę.
Trener Wojciech Kamiński poprosił o przerwę. Zarządził na niej, że ostatni rzut w meczu ma oddać Damian Jeszke. Tak rozrysował zagrywkę, że młody rzucający Rosy znalazł się na wolnej pozycji. - To był nasz plan. Wierzę w jego umiejętności - powiedział nam szkoleniowiec gości.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 47. Joanna Jóźwik: to dlatego pobicie rekordu Polski tak bardzo mnie kręci [3/3]
Jeszke miał idealną pozycję do rzutu. Wyprostował nadgarstek, ale piłka po jego rzucie nieszczęśliwie wykręciła się z kosza. - Wszystko idealnie zrealizowaliśmy, ale zabrakło celnego rzutu. Piłka ładnie leciała, ale w koszu nie wylądowała - dodał Kamiński.
Zagrywka przygotowana przez trenera Rosy miała zaskoczyć rywali, którzy spodziewali się, że piłka powędruje do Brazeltona, Bella bądź Sokołowskiego. - Wszyscy wiedzą, kto w naszej drużynie odgrywa kluczowe role. Damian Jeszke może być takim elementem zaskoczenia. Szkoda, że piłka po jego rzucie nie znalazła się w koszu - przyznał szkoleniowiec Rosy.
Dla radomian była to druga porażka z rzędu w rozgrywkach PLK.