Wspaniałe mecze Legii z Realem. Jak "Zieloni Kanonierzy" pokonali "Królewskich"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe
Materiały prasowe
zdjęcie autora artykułu

Legia po świetnym meczu zremisowała w Lidze Mistrzów 3:3 z Realem Madryt. Dawniej "Wojskowi" również potrafili toczyć z Kanonierami wyrównane boje, a nawet wygrywać! Sztuki tej dokonali koszykarze.

W tym artykule dowiesz się o:

Wtorek, 3 kwietnia 1962 roku. Wieczorny trening koszykarzy Legii. Jutro czeka ich pierwszy mecz ćwierćfinałowy Pucharu Europy, w którym zmierzą się z Realem Madryt. Pod koniec treningu, trener Legii Władysław Maleszewski bierze na stronę trójkę swoich czołowych koszykarzy: Janusza Wichowskiego, Andrzeja Pstrokońskiego, Władysława Pawlaka - Panowie, idziecie ze mną. - Ale przecież jutro gramy mecz! - zdziwili się zawodnicy - Nic nie szkodzi, to w ramach przygotowań – poważnie odpowiada trener.

Maleszewski uchodził za świetnego psychologa, potrafiącego znakomicie wyczuć nastroje swoich podopiecznych. Jako młodzieniec odebrał solidne wykształcenie, wszak był synem ostatniego prezydenta Wilna w II Rzeczypospolitej. Tym razem uznał, że zawodnikom przed ważnym meczem przyda się odrobina swobody. Zaprowadził ich do lokalu przy Chmielnej, już wówczas najmodniejszej warszawskiej ulicy.

Nie była to ich pierwsza wizyta w tej okolicy. W światku warszawskiej bohemy świetnie odnajdował się zwłaszcza Janusz Wichowski. Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy polski koszykarz w historii, znany ze swoich przyjaźni z postaciami kultury, sztuki. Dość powiedzieć, że w zespole Mazowsze poznał swą przyszłą żonę. - Maleszewski zaprowadził nas do restauracji w okolicy kina Atlantic. Zjedliśmy kolację, wypiliśmy ze dwie butelki wina. Potem jeszcze potańczyliśmy, do domu wróciłem o 1 – wieczór sprzed ponad 54 lat wspomina Andrzej Pstrokoński, ochrzczony swego czasu mianem "Dziecka Warszawy". To jeden z ostatnich żyjących dziś uczestników koszykarskich meczów Legii z Realem. Na spotkaniu w kawiarni na warszawskiej Woli z niezwykłą pasją wypowiada się na różne tematy, także te dotyczące obecnej koszykówki. Opowiada mnóstwo anegdot o wydarzeniach sprzed ponad półwiecza, zapowiada wydanie książki, w której ma się pojawić więcej tego typu historii. Po zabawie legioniści mieli dużo czasu na regenerację. Środowy mecz miał się rozpocząć dopiero o godzinie 19 - Okazało się to świetną decyzją Maleszewskiego. Dzięki temu, następnego dnia w ogóle nie czułem presji, grałem na luzie – zauważa Pstrokoński. Mecze w hali targowej Koszykarze Legii dwukrotnie rywalizowali z Realem Madryt w Pucharze Mistrzów: w 1962 i 1964 roku. Za każdym razem w ćwierćfinale tych rozgrywek. Wówczas miały one status najbardziej prestiżowych zawodów na starym kontynencie, skupiały klubowych mistrzów europejskich lig. Później przekształciły się w Euroligę. Legia na przełomie lat 50. i 60. na krajowym podwórku praktycznie nie miała sobie równych. Od 1956 do 1963 "Zieloni Kanonierzy", jak nazywano wówczas legionistów, aż pięciokrotnie triumfowali w lidze. Trzon ekipy stanowili reprezentanci Polski: Władysław Pawlak, Leszek Arent, Andrzej Pstrokoński. W 1960 roku Legia pozyskała Wichowskiego, a w 1963 r. do drużyny dołączył Stanisław Olejniczak. A był to najlepszy w historii okres polskiej koszykówki. W 1963 roku reprezentacja Polski zajęła drugie miejsce na rozgrywanych we Wrocławiu mistrzostwach Europy. A z kolejnych dwóch europejskich czempionatów Polacy wrócili z brązowymi medalami. W srebrnej drużynie sprzed 53. lat występowali m.in. Arent, Pstrokoński i Olejniczak.

[nextpage]Nic więc dziwnego, że mecze Legii z Realem cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem. Popyt zdecydowanie przewyższał podaż, a hala Gwardii, w której "Zieloni Kanonierzy" rozgrywali co ciekawsze spotkania, nie była w stanie pomieścić nawet połowy chętnych. Mecze mogło obejrzeć tylko 3 tysiące osób. Zresztą do dziś Warszawa nie doczekała się areny godnej stolicy 38-milionowego państwa. W latach 60., a także nieco później, największe wydarzenia sportowe odbywały się w jednej z dwóch hal mirowskich wybudowanych na przełomie XIX i XX wieku. Obiekty znajdujące się na warszawskim śródmieściu, przy pl. Żelaznej Bramy, między dzisiejszą al. Jana Pawła II a Marszałkowską, początkowo pełniły role targowe. Po wojnie wschodnia hala została przekazana Gwardii i zaadoptowana na potrzeby sportowe. Sławę zyskała dzięki pojedynkom bokserskim oraz meczom koszykarskim. To tu w 1964 r. zagrali koszykarze NBA na czele z Bobem Cousym, Oskarem Robertsonem, Billem Russellem. - Hala była dość obskurna – wnętrze rekonstruuje Stanisław Olejniczak, uczestnik meczów z Realem rozgrywanych w 1964 r – Wnętrze wykonano ze stali. Na górze znajdowały się łukowate przęsła, po bokach hali były duże filary. Konstrukcja sięgała właściwie aż po sam dach. Również trybuny były stalowe – dodaje. - Mimo wszystko dobrze się tam nam grało. Boisko było dość dużych rozmiarów, co pozwalało na grę szybkim atakiem – opowiada Olejniczak. W dniu meczu z Realem, już od rana do hali ciągnęły tłumy kibiców, którzy liczyli, że kupią upragniony bilet. - Jako młody chłopak pragnąłem obejrzeć ten mecz, czekałem z kolegami. Ale do sprzedaży dano może z kilkaset biletów, które rozeszły się błyskawicznie. Resztę wejściówek rozprowadzono po znajomych – wspomina Jerzy Pniewski, później gracz AZS AWF Warszawa - Na hali pojawiłem się godzinę przed meczem. Musiałem wchodzić tylnym wejściem. Od frontu panował olbrzymi tłok, wejście otoczono linami, dostępu pilnowała milicja na koniach. Podczas meczu trybuny były przepełnione, ludzie stali tuż przy samym parkiecie – domowy mecz z Realem z 1962 roku wspomina Andrzej Pstrokoński. "Galacticos" z innego świata Jeszcze silniejszą pozycję w swojej lidze od Legii miał Real Madryt. Wówczas znany nie tylko ze święcącej sukcesy sekcji piłkarskiej z Di Stefano i Puskasem, ale również dzięki osiągnięciom koszykarzy. Od 1957 do 1964 roku tylko raz, w 1959 roku, nie odnieśli triumfu w lidze. Poza tym nie mieli sobie równych. Cały klub dysponował  astronomicznym na ówczesne realia budżetem wynoszący 1,5 mln dolarów. Zaś większość funduszy pochodziła od 45 tysięcy członków wspierających, opłacających składki. A choć hiszpańskiej reprezentacji było daleko do obecnej pozycji, Real już wtedy uchodził za czołowy europejski klub. Swoją pozycję budował m.in. dzięki ściąganiu graczy ze Stanów Zjednoczonych, co w Europie było wówczas zjawiskiem niespotykanym. W sezonie 1961-62 o sile "Królewskich" stanowili ponad dwumetrowi Wayne Hightower i Stanley Morrisson. Szczególne zainteresowanie w Polsce wzbudził czarnoskóry Hightower, który później występował w NBA, m.in. w San Francisco Warriors (dziś znani jako Golden State Warriors). W 1964 roku z ekipą z Kalifornii zaszedł aż do finałów ligi, gdzie jednak wraz z kolegami musiał uznać wyższość Boston Celtics. Hightower był jednym z ważniejszych graczy zespołu, dość powiedzieć, że podczas sezonu zasadniczego kilkakrotnie zdobył ponad 20 punktów.

[nextpage]Dwa lata później o obliczu Realu również decydowali gracze zza Atlantyku. W składzie zespołu z Madrytu znajdowało się trzech amerykanów: Clifford Luyk, Robert Burgess i Wiliam Hanson. Wszyscy po 203 cm wzrostu. Luykowi tak się spodobało w Hiszpanii, że postanowił zapuścić w niej korzenie – w 1965 roku przyjął hiszpańskie obywatelstwo, został członkiem kadry narodowej. A pięć lat po naturalizacji ożenił się z Paquitą Torres Pérez, miss Hiszpanii i Europy. Realowi pozostał wierny aż do końca swej kariery, aż sześciokrotnie triumfował z nim w klubowych mistrzostwach kontynentu (więcej tytułów zdobył jedynie Włoch Dino Meneghin reprezentujący barwy m.in. Pallacanestro Varèse i Olimpii Mediolan). Później z sukcesami prowadził koszykarskie drużyny "Królewskich". - Zawodnicy z USA decydowali o przewadze Realu nad rywalami. Nie tylko za sprawą swojego wyszkolenia, choć to oczywiście miało wielki wpływ, ale głównie za sprawą wzrostu. Nasi najwyżsi zawodnicy: Wichowski, Pawlak, nie mieli nawet dwóch metrów, Amerykanie z Realu byli wyraźnie wyżsi – mówi Olejniczak – W 1964 roku naszą uwagę zwrócił zwłaszcza Luyk, wiedzieliśmy, że jest najlepszym zawodnikiem klubu. Ale ważną rolę pełnili również rodowici Hiszpanie. Zarówno w 1962 jak i w 1964 roku przeciwko Legii występowali Carlos Sevillano, Lolo Sainz, czy Emiliano Rodriguez; etatowi reprezentanci kraju. Ten ostatni został nawet uznany najbardziej wartościowym zawodnikiem mistrzostw Europy w 1963 r. Seviliano, Rodriguez i Sainz już w pierwszym meczu tamtego turnieju rywalizowali z Polską, musieli wówczas uznać wyższość Biało-Czerwonych. Wynik 79:76 był wówczas przyjęty przez Polaków z niedosytem. - Reprezentacja Hiszpanii grała ładnie, prezentowała otwartą, ofensywną koszykówkę. Nie odnosiła jednak wtedy znaczących sukcesów – zauważa Olejniczak. Polska z Hiszpanią mierzyła się również podczas mistrzostw Europy w 1959 roku oraz rok później podczas Igrzysk Olimpijskich. Za każdym razem górą byli Biało-Czerwoni.

ZOBACZ WIDEO Cristiano Ronaldo - najpierw uzdrowił, teraz znów się spotkał

{"id":"","title":""}

A koszykarski Real w latach 60. piął się do góry podobnie jak Hiszpania. Na życzenie rządzącego w dyktatorski sposób Francisco Franco, powiązani z Opus Dei technokraci wprowadzali liberalne reformy ekonomiczne, odchodząc od modelu autarkicznego. To wówczas jedną z głównych gałęzi hiszpańskiej gospodarki stała się turystyka. Postfeudalny, wyniszczony wojną domową kraj, który jeszcze na początku lat 50. był na porównywalnym poziomie rozwoju co ówczesna Polska Ludowa, dzięki reformom niezwykle szybko zaczął nadrabiać straty do państw zachodnioeuropejskich. Symbolem hiszpańskiego wzrostu gospodarczego, stopniowego wzbogacania się ludności, stał się samochód SEAT 600 produkowany na licencji Fiata. - Kiedyś rozmawialiśmy z Sevillano na temat zarobków. Powiedziałem mu, że miesięcznie zarabiam, w przeliczeniu na dolary, 15 dolarów miesięcznie. Nie mógł wyjść ze zdziwienia – wspomina Pstrokoński. Całusy od Holoubka Pierwszy mecz, rozegrany 4 kwietnia 1962 r., miał niezwykle emocjonujący przebieg. Przez niemal całe spotkanie wynik oscylował wokół remisu, choć minimalną przewagę miała Legia. Padało bardzo dużo fauli; za osiągnięcie limitu przewinień boisko opuściło wielu czołowych graczy obu ekip. W Realu meczu nie dokończyli Stan Morrison, Carlos Sevillano, Lorenzo Alocen, Emiliano Rodriguez i Wayne Hightower, zaś w Legii pięć fauli popełnili Andrzej Pstrokoński, Leszek Arent i Władysław Pawlak. W 29 minucie "Zieloni Kanonierzy" wypracowali siedmiopunktową przewagę. Chwilę później madrytczycy zmniejszyli ją do trzech punktów, ale końcówka należała już do Legii. Za sprawą świetnej postawy Wichowskiego, warszawiacy odnieśli przekonujące zwycięstwo 102:90. W hali Gwardii zapanowała euforia. - Na trybunach mecz oglądali m.in. Jerzy Antczak, czy Gustaw Holoubek. Holoubek przyszedł do mnie po spotkaniu, mówił, że było to piękne widowisko. Wycałował mnie z radości – wspomina Andrzej Pstrokoński.

W hali obecny był również legendarny prezes Realu, Santiago Bernabeu. Zwracał uwagę na żywiołowy doping widowni, przypominający mu ten z Hiszpanii. Wyrażał rozczarowanie postawą Hightowera podczas meczu. Faktycznie podkoszowi Realu zawiedli, zdobyli łącznie mniej punktów niż Janusz Wichowski. Na pojedynek ten zwrócił uwagę Łukasz Jedlewski ze "Sportowca", który swą relację zatytułował: "Wichowski - Jankesi 31:21". Do Madrytu na rewanż Legia wybrała bojowo nastawiona. Koszykarze lecieli z międzylądowaniem w Paryżu, gdzie rozegrali towarzyskie spotkanie z zespołem z Francji, Alsace de Bagnolet. "Zieloni Kanonierzy" wsiedli na pokład samolotu bez swojego trenera, Władysława Maleszewskiego. Panicznie bał się latać, wybrał podróż pociągiem. Drugie spotkanie odbyło się 15 kwietnia 1962 r. Niestety, już od początku meczu gospodarze prezentowali się zdecydowanie lepiej od legionistów. - Hiszpanie po przegranej w Warszawie dostali szału. Na miejscu okazało się, że mecz nie zostanie rozegrany w Pałacu Sportowym, największej hali w Madrycie, tylko w dużo mniejszej salce, przypominającej trochę naszą – mówi Pstrokoński, porównując halę Realu do sali Legii - niegdyś ujeżdżalni, znajdującej się przy ul. 29 listopada - Grało się tam fatalnie, podłoże było z betonu. A ja już po kilku minutach musiałem przez faule zejść z boiska. Józef Łobodowski [poeta pozostający po wojnie na emigracji – red.] kipiał z oburzenia. Mówił nam: "to suk******, skrzywdziły was". Wolna Europa o tym trzeszczała – wspomina. Nieco inaczej tę sytuację trener Maleszewski przedstawiał w rozmowie z Przeglądem Sportowym. Twierdził, że zejście Pstrokońskiego zostało wymuszone odniesioną przez niego kontuzją kostki. Natomiast do pracy arbitrów  nie zgłaszał większych zastrzeżeń: "(...)Sędziowie Levis (Francja) i Charpentier (Belgia) prowadzili zawody bardzo dobrze, obiektywnie, może z lekkim wskazaniem dla gospodarzy w pierwszych tylko minutach meczu" – mowił trener "Zielonych Kanonierów". Legioniści nie mieli pomysłu na powstrzymanie kapitalnie dysponowanych Hightowera i Morrisona, którzy zdominowali walkę na tablicach. Real szybko odrobił dwunastopunktową stratę, zawodnicy prezentowali niesamowitą wręcz skuteczność rzutów. Już po pierwszej połowie "Królewscy" prowadzili 51:31, ostatecznie wygrywając 100:71. [nextpage]Real w 1962 r. doszedł aż do finału Pucharu Europy. Z Dinamo Tibilisi odbyło się tylko jedno spotkanie, na neutralnym gruncie, co stanowiło odstępstwo od obowiązującej wówczas zasady rozgrywania dwóch meczów – rząd hiszpański odmówił koszykarzom przyznania wiz do Związku Sowieckiego. Wówczas lepsi byli Gruzini, którzy zwyciężyli 90:83. W 1963 roku "Królewscy" ponownie znaleźli się w finale, gdzie trafili na CSKA Moskwa. Frankistowskie władze tym razem zgodziły się na wylot koszykarzy do ZSRR. W pierwszym spotkaniu rozgrywanym w Madrycie, Real zwyciężył 86:69, ale w rewanżu w Moskwie CSKA odniosło wygraną 91:74. W "małych punktach" był remis, w związku z czym nastąpiła konieczność rozegrania trzeciego meczu. Zakończył się zwycięstwem zespołu z Moskwy 99:80. *** Legia ponownie mierzyła się z Realem w sezonie 1963/64. Ponownie w ćwierćfinale Pucharu Europy. "Zieloni Kanonierzy" przechodzili wówczas kryzys. Mistrzowie Polski z 1963 roku, pomimo pozyskania Stanisława Olejniczaka, jednego z bohaterów wrocławskich mistrzostw Europy, w lidze zajęli dopiero 5. miejsce. - W tym sezonie w lidze byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Maleszewski wymyślił nową taktykę, kazał nam kryć na całym boisku. A jak mieli tego dokonać choćby Wichowski, czy zwłaszcza Pawlak, którzy przecież nie byli już pierwszej młodości? – zauważa Pstrokoński. Legia była wówczas w przebudowie, Powoli kończył karierę wieloletni filar zespołu Władysław Pawlak, a do głosu zaczęli dochodzić młodzi i utalentowani Bogusław Piltz i Włodzimierz Trams. Mimo iż Real uchodził za zdecydowanego faworyta rywalizacji, legioniści nie wywiesili białej flagi. "Królewscy" choć w pierwszej połowie długo utrzymywali swych rywali na odległość około 10 punktów, w drugiej odsłonie meczu przeżywali ciężkie chwile. Niedługo przed końcem meczu, przy głośnym dopingu widowni, legioniści zmniejszyli straty do ledwie punktów. Ale końcówka należała do gości. Wysocy Hanson i Burgess świetnie bronili, a za sprawą znakomicie dysponowanego Sevillano, zdobywca 29 punktów dla swego zespołu, to Real odniósł pewne zwycięstwo 102:90. Wielką wolę walki podopieczni Maleszewskiego zademonstrowali również w rewanżu. Pomimo, że przez znaczącą część spotkania grali bez swego najlepszego zawodnika, Janusza Wichowskiego (od 17. do 34. minuty znajdował się na ławce rezerwowych, gdyż bardzo szybko złapał cztery przewinienia), stoczyli bardzo wyrównany pojedynek i ulegli zaledwie 86:92. W sezonie 1963/64 Real wreszcie dopiął swego i triumfował w Pucharze Europy. W kolejnych latach "Królewscy" zdominowali kontynentalne rozgrywki, w kolejnych czterech latach zwyciężyli jeszcze trzykrotnie. A Legia? W 1966 i 1969 roku zdołała jeszcze triumfować w mistrzostwach Polski. Za każdym razem z Pstrokońskim i Olejniczakiem w składzie. Ale na arenie międzynarodowej "Zieloni Kanonierzy" nie radzili sobie już tak dobrze. Zarówno w sezonie 1966/67 oraz w 1969/90 w Pucharze Europy odpadali już po pierwszej rundzie. Zakupy z Puskasem Mecze z Realem były dla legionistów wyjątkową okazją odwiedzenia Madrytu. Zwykły obywatel komunistycznej PRL mógł tylko pomarzyć o podróży do frankistowskiej, faszyzującej Hiszpanii. - To był jedyny raz w życiu, kiedy byłem w Madrycie. Pamiętam, że przyjęto nas w luksusowym hotelu, dostaliśmy znakomite jedzenie – wspomina Stanisław Olejniczak – Madryt zapamiętałem też ze względu na architekturę. Było tam mnóstwo kilkupiętrowych, secesyjnych kamienic, przypominających warszawski hotel Polonia – Olejniczak, magister inżynier po Politechnice Poznańskiej, odtwarza kształt Madrytu lat 60. XX wieku. Wyjazdy stały się również okazją do spotkania niemałej grupy Polaków mieszkających w Hiszpanii. Często z powodów politycznych. - Łobodowski wpadł do mnie do pokoju, mówiąc: "Andrzej, idziemy na kawę!". Poszliśmy do kawiarni, kelner mu się kłaniał. Trochę wypiliśmy, poszliśmy dalej. Pamiętam, że nie płacił, brał wszystko na zeszyt – opowiada Andrzej Pstrokoński – W Madrycie przebywało też wielu studentów otrzymujących stypendium od rządu londyńskiego, które finansował Watykan. Często studiowali po 12 lat, idąc kolejno na kilka kierunków: np. najpierw na prawo, później na historię, następnie na psychologię. A to dlatego, że po zakończeniu studiów mieli odbyć obowiązkowy staż, np. w Afryce. A nieszczególnie się do tego spieszyli – wspomina legendarny koszykarz Legii. Pstrokoński opowiada również o swoim spotkaniu z Ferencem Puskasem, legendarnym węgierskim piłkarzem Realu: - Przyszedł do mnie i Władka Pawlaka, pytał, co słychać za żelazną kurtyną. Potem poszliśmy razem do domu towarowego. Władek wziął sobie koszulę na bankiet, ja chyba buty. I niedługo potem przyszedł do naszej trójki dyrektor tego domu towarowego, zaprosił nas na kawę. Kiedy skończyliśmy rozmowę, Władek przypomniał, że zostawiliśmy rzeczy i musimy się po nie wrócić. Ale dyrektor powiedział, aby się tym nie przejmować. Idziemy do wejścia, a tam wszystko pięknie opakowane, przekazane dla nas. Nic nie zapłaciliśmy. Potem pomyślałem sobie: cholera, czemu nie wziąłem garnituru? – wspomina.

Źródło artykułu: