W niedzielnym, wygranym 74:61 hicie trzynastej kolejki Polskiej Ligi Koszykówki jednym z wyróżniających się zawodników Rosy był Jordan Callahan. Przez nieco ponad 31 minut spędzonych na parkiecie zdobył 12 punktów. Jego skuteczność nie była może powalająca, by nie powiedzieć słaba - trafił zaledwie 3/10 rzutów z gry, w tym 2/7 "za dwa" - ale dobrze prowadził grę radomskiej drużyny pod nieobecność kontuzjowanego Tyrone'a Brazeltona.
Po ostatniej syrenie nie krył więc satysfakcji. - Wygrała drużyna. Zagraliśmy zespołowo od pierwszej do ostatniej minuty, wspieraliśmy się nawzajem. O to chodzi, tak powinna wyglądać nasza gra i myślę, że osiągnęliśmy tempo, które zdołamy podtrzymać w kolejnych meczach Ligi Mistrzów i Polskiej Ligi Koszykówki - podkreślił rozgrywający.
26-latek zagrał przeciwko swojemu byłemu pracodawcy. W sezonie 2013/2014 reprezentował bowiem barwy Rottweilerów po przenosinach z Kotwicy Kołobrzeg. Z Rosą spotkał się wtedy w ćwierćfinale. Jego ówczesna ekipa przegrała tamtą rywalizację 2:3, a w jej sztabie szkoleniowym znajdował się, podobnie jak teraz, Marcin Woźniak. - Pamiętam asystenta trenera, który teraz także jest w sztabie szkoleniowym Anwilu. Miło było ponownie go zobaczyć, ale najważniejsze jest zwycięstwo - zaznaczył Amerykanin.
Pojedynkowi w hali MOSiR towarzyszył ogromny ładunek emocjonalny. Jeszcze przed rozpoczęciem zawodów dało się wyczuć wyjątkową atmosferę. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest wcześniejsza walka pomiędzy obydwoma zespołami - chociażby w przywołanych wyżej ćwierćfinałach czy zeszłorocznych półfinałach.
- Nie wiedziałem tego, ale każdy mecz jest inny. Liczyła się tylko wygrana i ją osiągnęliśmy - zakończył Callahan.
ZOBACZ WIDEO Skromne zwycięstwo Romy, czyste konto Szczęsnego. [ZDJĘCIA ELEVEN]