Choć przedsezonowe cele zakładały walkę o play-offy, rozgrywki bardzo mocno zweryfikowały Enea Astorię Bydgoszcz, która ostatecznie bronić musiała się przed spadkiem, będąc najsłabszym zespołem w lidze.
W podobnej sytuacji sezon wcześniej była ekipa GTK Gliwice, która także miała wysokie cele, a skończyła na ostatnim miejscu. Wówczas jednak na pozycjach 11-16 zespoły dzieliła mniejsza różnica, wobec czego gliwiczanie mogli mieć nadzieję na pokonanie... UTH Rosy, ale przegrali 2-3. Bydgoszczanie, którzy zanotowali aż o 6 porażek więcej, skazywani mogli być na pożarcie, ale nic takiego nie miało miejsca.
- Jestem przeszczęśliwym człowiekiem - powiedział po trzecim i ostatnim starciu w tej serii Mateusz Bierwagen, który wreszcie przyszedł na pomeczową konferencję, mogąc świętować sukces, a nie - jak to bywało wcześniej - tłumaczyć się z kolejnych porażek.
- Udało mi się, jako kapitanowi, dobrnąć do celu, jakim było utrzymanie, ponieważ sezon był tragiczny w naszym wykonaniu. Dziękuję bardzo serdecznie chłopakom z drużyny, bo zapracowaliśmy sobie na to. Ciężko mi cokolwiek mądrego powiedzieć. Jestem niesamowicie szczęśliwy, że udało mi się to zrobić dla mojego ukochanego klubu - dodał.
ZOBACZ WIDEO Potężny wsad koszykarza Barcelony i... zobacz, co się stało!
Było kilku graczy Enea Astorii, którzy mieli największy wkład w ten sukces. W drugim spotkaniu w czwartej kwarcie to właśnie Bierwagen wziął na siebie ciężar gry i wespół z Patrykiem Gospodarkiem doprowadził do zwycięstwa nr 2. Kto wie, czy nie było ono przypadkiem kluczowe dla dalszych losów rywalizacji, bo dzięki niemu bydgoszczanie wyjeżdżali z Radomia z prowadzeniem 2-0.
- Dziękuję trenerowi, że tchnął w nas nowego ducha, bo bez tego bylibyśmy w... wiadomo gdzie. Dziękuję wszystkim, którzy w nas wierzyli i wspierali nas przez cały sezon. Na koniec się dźwignęliśmy i pokazaliśmy, że jesteśmy prawdziwą drużyną - zaznaczył Bierwagen, który przed sezonem powrócił do rodzinnego miasta z Legii Warszawa.
Miał coś do udowodnienia sobie, ale też ludziom, którzy śledzili ścieżkę jego kariery od dawna. W Bydgoszczy liczył na odbudowanie swojej formy, co też mu się udało. Przejął opaskę kapitańską i starał się wypełniać swoje obowiązki najlepiej, jak potrafił. Wychodziło mu to różnie, ale kiedy trzeba było, grał dla drużyny. W ostatnim meczu serii udanie kończył także wejścia pod kosz, co jest jego znakiem firmowym.
- Od momentu pracy z trenerem Kaźmierczykiem wiedzieliśmy, co mamy robić, za co jesteśmy rozliczani, jakie będą tego konsekwencje. Uwierzyliśmy w to, co nam mówił - że musimy być zespołem, scaleni wszyscy razem. Każdy gdzieś porzucił jakieś próby realizacji własnych celów. Wszyscy się skupili na tym, aby pokonać Rosę, bardzo mocnego przeciwnika - zakończył z uśmiechem na twarzy.