Bądźmy szczerzy - z marketingowego punktu widzenia porażka drużyny z Sopotu na tak wczesnym etapie nie byłaby dobrym rozwiązaniem. Nie ma co się oszukiwać - zespół z Ostrowa Wielkopolskiego na pewno przyciąga liczne grono kibiców na swoje trybuny, ale z przyciągnięciem ludzi przed telewizory byłby większy problem. No chyba, że znaleźliby się ludzie (i wcale nie mówię o fanach basketu), którzy chcieliby zobaczyć w akcji pogromcę wieloletniego hegemona, co wydaje się być mało realne. Niestety to brutalne, jednak prawdziwe.
Zamiast rozwodzić się nad tym, co by było gdyby warto przejść do faktów, bo jest co analizować. Działacze Stali z powodów finansowych musieli zrezygnować ze swoich czołowych obcokrajowców i siłą rzeczy zaczęli stawiać na Polaków. Skutki w szczególnie jednym przypadku przeszły najśmielsze oczekiwania. Mało? Uważam, że lepsze to niż nic. Warto bowiem odnotować, że w sezonie zasadniczym Łukasz Majewski tylko raz zdobył 16 punktów, i to przeciwko Prokomowi, ale i tak w kilku kolejnych spotkaniach nie grał więcej niż 22 minuty. Do momentu, w którym trener Andrzej Kowalczyk musiał na niego postawić, bo Amerykanie polecieli do domu. Rezultat? Dwadzieścia cztery punkty przeciwko Polonii Gaz Ziemny Warszawa, ale też znowu 16 w jednym z meczów z Mistrzami Polski. Do tego dochodzi wsparcie od innego z Łukaszów, czyli Seweryna, oraz Krzysztofa Szubargi. Solidnie prezentuje się również Łukasz Ratajczak. W rywalizacji z ekipą Tomasa Paceasa coraz bardziej pachnie sensacją.
Jeszcze lepiej wygląda to w przypadku Dawida Przybyszewskiego z Kotwicy Kołobrzeg. Dość powiedzieć, że w ćwierćfinałowych meczach z Czarnymi zdobył odpowiednio 18, 11, 13 i 10 punktów, notując jednocześnie sporo zbiórek. To także są jego rekordy nie tylko jeśli chodzi o punkty, ale przede wszystkim w spędzanych na parkiecie minutach. Ciężar większej odpowiedzialności spadł też na barki Pawła Kikowskiego, co wyjdzie mu na dobre. Zresztą, 31 punktów z ostatniego spotkania to prawdziwy majstersztyk.
Pozytywnym zaskoczeniem jest również postawa Adama Łapety z Asseco Prokomu w jednym ze spotkań z Atlasem. Tak trzymać! Brawa należą się również mojemu ulubionemu trenerowi, który na niego postawił, i nie mam nic przeciwko temu, żeby częściej mnie pozytywnie zaskakiwał.
Jak widać na przykładach powyższych zawodników- Polak potrafi. Jestem ciekaw, jak sytuacja będzie wyglądała w przyszłym sezonie, to znaczy czy:
a) liga przeforsuje pomysł o obowiązkowej większej ilości polskich koszykarzy na parkiecie i będą nie tylko więcej grali, ale też zarabiali.
b) przepisy nie ulegną zmianie, ale i tak Polacy dostaną szansę.
c) przepisy nie ulegną zmianie, wszystko wróci więc do sytuacji z sezonu zasadniczego i tylko młodzi będą więcej grali.
W przypadku wariantów B i C wierzę, że rozsądek zachowają zarówno działacze, jak i sami zawodnicy. Mam nadzieje, że pierwsi zrozumieją, że polscy gracze muszą grać, natomiast drudzy nie wyskoczą ze zbyt wielkimi wymaganiami finansowymi. Mówiąc szczerze jakoś trudno mi o optymizm, ale wynika to z faktu, że często na Polaków stawia się dopiero wówczas, gdy nie ma się innego wyjścia. Oby z Majewskim czy Przybyszewskim nie było jak z Polakami walczącymi u boku Napoleona lub w Bitwie o Anglię, którzy wykonali brudną robotę, niewiele dostając później w zamian. Oby nie spełniła się stara prawda, że jak Polak (czytaj: polski koszykarz) jest w potrzebie, to dostaje kosza. Miejmy nadzieje, że to już tylko historia, która się więcej nie powtórzy.
P.S.
Miałem koszmar - Atlas Stal przegrywa decydujący mecz z Asseco Prokomem, zaś działacze Stali dochodzą do wniosku, że Polacy jednak nie wytrzymali presji, więc trzeba postawić na "lepszych" obcokrajowców. Żebym tylko nie wykrakał...