Hala na Modrzewskiego nie była najgorszą w Polsce. Trzeba przyznać, że obiekty Górnika Wałbrzych, Gwardii Wrocław, Wisły Kraków czy "spożywczak" w Toruniu wcale nie prezentowały się lepiej. Dla fanów basketu ze Śląska siedziba koszykarzy w Szombierkach (dzielnicy Bytomia) kojarzyła się z wielkimi meczami Stali Bobrek, a potem Bobrów.
To była drużyna z niesamowitymi jak na polskie warunki nazwiskami. Jakby dla kontrastu hala prezentowała się dramatycznie od samego początku. Dzisiaj w jej miejscu stoi nowa arena. Ale to z poprzednią łączy się wszystko, co najlepsze w śląskiej koszykówce.
Hałas jak na lotnisku
Zapach był charakterystyczny. Do dzisiaj nie wiadomo, czy na pewno z powodu naoliwionych - nie wiadomo czym - podkładów kolejowych wykorzystanych przy powstawaniu obiektu w 1972 roku. Wiadomo było za to, że na Bobry jechało się w ubraniach, które następnie trzeba było wrzucić do pralki. - To była hala typowo komunistyczna, z wieloma błędami budowlanymi - mówi Włodzimierz Duś, który w latach 1991-2002 pracował w Bobrach Bytom jako fizjoterapeuta.
Nie tylko o zapach chodziło. W dawnej hali jedna ze ścian była zbudowana cała ze szkła. Na dodatek była to południowa strona, co okazało się nieprzemyślanym pomysłem. Tak samo jest w nowej hali, jednak obecnie do budowy ściany wykorzystano przyciemnione szkło. W dawnej było zwykłe.
- Efekt był taki, że podczas porannych treningów, kiedy przypiekało słońce, człowiek nic nie widział - rozpoczyna rozmowę z WP SportoweFakty Mariusz Bacik, były wieloletni koszykarz Bobrów (w latach 1988-99) i reprezentacji Polski. Dochodziło do tego fatalne oświetlenie. - Zamontowali pod koniec lat 90-tych lepsze, tylko nowsza technologia nie wytrzymywała starcia z całą resztą z dawnych lat. Psuło się to wszystko, raz podczas meczu mieliśmy wizytę strażaków - wspomina Kordian Korytek, były zawodnik Bobrów. Działo się to podczas spotkania ze Śląskiem. Przyjechała telewizja, pociągnięto dodatkowe kable, które w połączeniu ze światłem emitującym ciepło zaczęły dymić. Spotkanie przerwano.
W starej hali przy ulicy Modrzewskiego panował wieczny chłód. - Było tam makabrycznie zimno - wspomina Bacik. Wprawdzie pod szklaną ścianą zamontowano kaloryfery, ale nie dawały zbyt wiele ciepła. Były bez szans w starciu z taką kubaturą. Włodzimierz Duś, jak na żołnierskim poligonie, rozstawiał wielki baniak z herbatą i co 15 minut wołał koszykarzy na łyk ciepłej herbaty, bo ciężko było wytrzymać. Próbowano problem rozwiązać poprzez instalowanie wielkich dmuchaw, które nagrzewały halę. - Nie przyniosły efektu, może dodały 2 stopnie, nie więcej. Huczały jakby lądował samolot, nie można było ze sobą normalnie rozmawiać - dodaje Mariusz Bacik.
Wyszedł na trening w rękawiczkach
Były koszykarz wspominał, że kiedy obcokrajowcy w składzie Bobrów zobaczyli, co tam się dzieje, do akcji musiał wkraczać dawny kierownik klubu z Bytomia Józef Myrczik. Tłumaczył im, że oni są Stal Bobrek, a tak właśnie hartuje się stal.
Nawet Polacy mieli czasami dosyć. Mariusz Sobacki, były zawodnik Bobrów, postawił kiedyś krzesło na środku parkietu, na nim położył termometr i powiedział, że nie rozpocznie treningu, póki nie będzie 16 stopni. Termometr pokazał 11.
- Mariusz potrafił wyjść na trening w zimowych rękawiczkach, a nawet w czapce, bo powiedział, że nie czuje rąk i jest mu za zimno - wspomina Bacik. - Każdy biegał tak, żeby przez chwilę postać pod dmuchawą i się ogrzać. Trzeba było również uważać na wybrzuszone klepki, żeby kostki nie skręcić - uzupełnia Korytek. Do tego wszystkiego doszła bowiem jeszcze awaria ze skapującą wodą, która spowodowała wybrzuszenie parkietu. Przyjezdni zawodnicy śmiali się, że na Bobrach jedna z drużyn gra pod górkę, a hala z Bytomia była wielokrotnie przedmiotem kpin na zgrupowaniu kadry. - Żartowali, że nierówność powstała przez szkody górnicze - mówi Kordian Korytek.
W późniejszych latach nieszczęsna szklana ściana została pomniejszona, dobudowano od dołu mur na 3-4 metry, ale niewiele to dało. Kombinowano dalej: kiedy słońce świeciło, zamontowano żółto-czarne żaluzje, które... potem spadały ludziom na głowy. - Trenowaliśmy na innych, równie starych, halach, ale było przynajmniej ciepło - wspomina ze śmiechem Duś, obecnie masażysta piłkarskiego Ruchu Chorzów. Działacze Polskiej Ligi Koszykówki wielokrotnie straszyli bytomian walkowerem czy karami za złamanie przepisów BHP - nic nie pomagało.
Coca cola i batoniki prince polo
Zawodników spoza Polski dziwiło wiele rzeczy. Także to, że wielokrotnie w kranach nie było wody. Także przez niepłacone rachunki. - Woda była zamarznięta, nawet sople wystawały z kranu, ale nikt specjalnie nie cierpiał, jakoś przeżyliśmy - przyznaje Bacik.
Antoine Joubert, świetny amerykański rzucający, przyjechał do Polski w 1996 roku. Kiedy poczuł mróz, zauważył, że Polacy się przebierają i nikt nie narzeka. Potem jednak przyznał, że takich warunków nie widział nigdy przedtem.
- Wytłumaczyliśmy mu, że tak jest. Nie ma marudzenia i gramy - wspomina Bacik, obecnie trener II-ligowej Polonii Bytom. - Warunki były biedne, ale scalały ludzi. No i w końcu koszykarze dostawali przyzwoite pieniądze za grę. Antoine mówił "no money, no play", czyli "nie ma pieniędzy, nie ma grania", ale kiedy wszystko zgadzało się na koncie, mogli występować nawet na podwórku na asfalcie - podkreśla Włodzimierz Duś.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Sobowtór Zlatana Ibrahimovicia gra w koszykówkę. Wygląda identycznie!
Trzeba też pamiętać, że druga połowa lat 90-tych była bardzo dobra dla bytomskiej koszykówki. - Byłem tam 11 lat, a najgorsze miejsce, jakie zajęliśmy, to ósme. Rywale przyjeżdżali i się śmiali, ale tylko z warunków, bo grało im się tu ciężko - mówi obecny pracownik Ruchu Chorzów. W międzyczasie było wicemistrzostwo Polski w 1996 roku i trzykrotnie trzecie miejsce (w trzech kolejnych sezonach).
- Dla mnie to super kawał życia. Przyszedłem do Bytomia pod koniec lat 90-tych jako 14-latek z Piekar Śląskich. Na początku w szatni przebierałem się na stojąco, bo było za mało miejsca, a obowiązywała hierarchia. No i pamiętam coca colę. Nie wiem jakim cudem, ale na hali zawsze była, tak samo jak batoniki prince polo. Bardzo mi to wtedy imponowało - wspomina ze śmiechem Bacik. - Grało się dla swoich, ludzi stąd, tu się oddawało serce bardziej niż w innych klubach. W Pruszkowie, Warszawie czy Koszalinie, gdzie także występowałem, byłem najemnikiem. Masz wykonać pracę i do domu. A w Bytomiu? Swój klub. Nawet Mariusz Sobacki, choć z Bydgoszczy, został hanysem z zasiedzenia, nauczył się "godać". Trzymaliśmy się razem.
- Podczas zgrupowania kadry koledzy mówili mi, że nawet nie rozumieją wyzwisk pod swoim adresem, kiedy słyszeli typową gwarę śląską - dodaje Korytek. On, Bacik, Andrzej Pluta, Joubert, Leszek Strzelecki, Zbigniew Pyszniak, Leszek Rozwadowski, Tomasz Jankowski, w Bytomiu występował krótko nawet Adam Wójcik - te nazwiska wiele znaczyły w polskiej koszykówce.
Chwalebna przeszłość odeszła wraz z problemami finansowymi klubu z Bytomia, który po zdobyciu brązowego medalu w 1999 roku chylił się ku upadkowi. W 2004 roku wyburzono starą halę Bobrów, na jej miejscu sześć lat później powstała nowa "Na Skarpie". To w niej występuje II-ligowa Polonia prowadzona przez Mariusza Bacika.
#ŚląskiTydzień to nowa akcja Wirtualnej Polski, w której przybliżamy naszym czytelnikom Śląsk. Jeśli masz ciekawy temat, którym chciałbyś się z nami podzielić, napisz do nas na #dziejesie.
Magiczne czasy kiedy w 98’ Czytaj całość