Dariusz Wyka: Gra w kadrze to spełnienie marzeń. Mój atut? Nikogo nie udaję

Barwna postać, fan pierogów, wędkarz, który właśnie spełnia marzenia z dzieciństwa. Przyjedzie na zgrupowanie reprezentacji Polski. - Transfer do Arki był świetnym ruchem. Zobaczyłem, co to jest prawdziwa koszykówka - mówi Dariusz Wyka.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Dariusz Wyka Newspix / Grzegorz Jędrzejewski / Na zdjęciu: Dariusz Wyka
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Znalazł się pan w 14-osobowym składzie reprezentacji Polski na mecze z Chorwacją i Holandią. Można powiedzieć: do dwóch razy sztuka, bo za pierwszym razem z powodu urazu stopy nie mógł pan przyjechać na zgrupowanie kadry.

Dariusz Wyka, koszykarz Asseco Arki Gdynia: To prawda. Jestem bardzo szczęśliwy, że trener Taylor ponownie wysłał powołanie i będę mógł przyjechać na zgrupowanie reprezentacji. To naprawdę duże wyróżnienie. Spełnienie marzeń z dzieciństwa. Cieszę się, że moja praca na treningach nie idzie na marne. Bardzo żałowałem, że już wcześniej nie mogłem przyjechać...

Niefortunny spacer z psem stanął na przeszkodzie.

Może niektórzy pamiętają, ale przypomnę, że po powrocie z meczu z Zagrzebia w ramach rozgrywek EuroCup wybrałem się z żoną i dwoma psami na spacer. Niestety w trakcie, jeden z psów wdał się w awanturę z innym psem. Chciałem ich rozdzielić, ale niestety obok drogi leżała rozbita butelka, na którą lewą nogą spadłem. Szkło przebiło podeszwę. To były lekkie buty do biegania. Od razu zadzwoniłem do lekarza klubowego, który założył mi dwa szwy.

ZOBACZ WIDEO Andrzej Strejlau o hejcie w internecie. "To co się dzieje w social mediach jest czasami nie do przyjęcia"
Zobacz także: Polskę da się lubić. Wielkie powroty do Energa Basket Ligi

To prawda, że gratulacji było tyle, że nie zdołał pan na wszystkie odpowiedzieć?

Tak. Reakcja ludzi z mojego rodzinnego Przemyśla była niesamowita. Były telefony z gratulacjami, kibice zaczęli masowo udostępniać post z tą informacją na Facebooku. Pojawiły się dawne zdjęcia, które pokazały to, jak zaczynała się moja przygoda z koszykówką.

Co by pan sobie pomyślał o człowieku, który trzy lata temu powiedziałby panu, że zagra w reprezentacji Polski?

Grzecznie poprosiłbym go, żeby popukał się w głowę. Myślę, że jakbym powiedział chłopakom w szatni w Krośnie, że zagram w kadrze, to od razu zostałbym wyśmiany. Już widzę ich miny. "Darek, chyba oszalałeś, zejdź na ziemię" - usłyszałbym. Idąc szerzej - uważam, że ten transfer do Asseco był znakomitym pociągnięciem. To milowy krok w mojej karierze.

Mam wrażenie, ze zasiedział się pan w Krośnie. Był takim lokalnym bohaterem, na którego wszyscy chuchali i dmuchali.

To wszystko prawda. I było w tym dużo... mojej winy. Miałem ciepłą posadkę, z prezesami byłem w świetnych relacjach. Robiłem to, co lubiłem, nikt mi nie robił "pod górę". To było wygodne, ale przez to strasznie się rozleniwiłem. Za dużo lat spędziłem na Podkarpaciu. Powinienem szybciej wyjechać.

Słyszałem, że jeden z trenerów wyrzucił pana kiedyś z treningu za niewłaściwe obuwie. O co chodziło?

To była zabawna historia. Przyszedłem na trening po kontuzji w nowych butach. Pamiętam, że były mocno jaskrawe, trochę przypominały buty do tenisa. Spodobały mi się i od razu je kupiłem. Trener Radović uznał, że mam za niskie buty. Jednym gestem pokazał mi, że mam opuścić zajęcia.

To prawda, że musiał pan pokazać paragon władzom klubu?

Tak. Mój agent rozmawiał z prezesem klubu. Musiałem powiedzieć, gdzie kupiłem te buty i faktycznie pokazać paragon. Dobrze, że szybko wszytko się wyjaśniło, choć trochę się pogryźliśmy z trenerem. Było sporo nerwów.

Uchodzi pan za uśmiechniętą i wesołą osobę. Tym pan zyskuje w szatni?

Myślę, że zyskuje tym, że nikogo nie udaję. Uśmiecham się, jak jest dobrze, ale także wtedy, jak komuś ma to pomóc. Nie ukrywam, że lubię żartować. Pamiętam taką historię z Krosna. Był Prima-Aprillis. Wstałem rano i pomyślałem, że zrobię kolegom psikusa. Wszyscy wiedzieli, że lubię jeździć na ryby na pewien zalew. Zadzwoniłem do kilku kolegów z informacją, że zakopałem się samochodem i nie mogę wyjechać z dołu. Poprosiłem o pomoc. Po 20 minutach oddzwania telefon. To był chyba Damian Pieloch. Określiłem swoje dokładne położenie i rzuciłem do słuchawki: "no, dawać, dawać panowie". Oni przyjechali na miejsce i pytają: "gdzie jesteś Daro...?" A ja im na to: "w domku siedzę, piję kawę". Zostali wkręceni. W tle tylko usłyszałem przekleństwa.

To prawda, że klub z Gdyni już wcześniej do pana dzwonił?

Tak, i to nawet dwukrotnie. Do Gdyni mogłem trafić już w wieku 18 lat, klub zadzwonił także do mnie 3-4 lata później. To było moje trzecie podejście. Nie żałuję tego kroku.

Obawiał pan się tego wyjścia ze strefy komfortu?

Oczywiście. Całe życie spędziłem na Podkarpaciu. Wszystko miałem pod ręką. Gdy podpisałem kontrakt z Asseco, to zdałem sobie sprawę, że to będzie życiowe wyzwanie. Pojawiły się myśli, co będzie, gdy sobie nie poradzę. Tłumaczyłem sobie, że najwyżej wrócę do Przemyśla i będę "pykał" w II lidze. Tak się jednak nie stało. Od początku wszyscy mi w Asseco pomagali: koledzy z zespołu, trenerzy i pracownicy klubu.

Zobacz także: Vladimir Mihailović już w nowych barwach. Czarnogórzec wspomina pobyt w Anwilu

Co pana ostatecznie przekonało do przyjęcia propozycji Asseco Gdynia?

Duże wrażenie wywarł na mnie trener Frasunkiewicz, z którym byłem w kontakcie. Praktycznie każdego dnia rozmawialiśmy. Trener mnie ciągle pytał: "Darek, i jak podpisujesz?" Zdałem sobie sprawę, że widzi mnie w składzie i na pewno żadna krzywda mi się nie stanie.

To było zderzenie z inną rzeczywistością?

Tak. W Gdyni poczułem, co to jest koszykówka. Tym bardziej, że ja wcześniej nie uchodziłem za tytana pracy. Nie zostawałem po treningach, nie oddałem dodatkowych rzutów. To w Arce z biegiem czasu zaczęło się zmieniać. Pojawiam się na treningach dla chętnych, z przyjemnością przyjdę i porzucam. Wcześniej wolałem posiedzieć w domu. Albo pojechać do rodziny, bo z Krosna do Przemyśla było 100 kilometrów.

W wakacje do zespołu dołączyło trzech nowych podkoszowych. Była obawa, że zabraknie dla pana miejsca w zespole?

Dostałem jasną informację z klubu, że będę zmiennikiem na pozycjach 4 i 5. Nie ukrywam, że ucieszyłem się z tej wiadomości, bo zawsze chciałem grać na "czwórce". Musiałem w wakacje przestudiować nasz playbook, tak aby znać wszystkie zagrywki na tych pozycjach.

Czego nauczyła pana gra w EuroCupie?

To ogromny bagaż doświadczeń. Występy w EuroCupie znacząco różnią się od tego, co mamy na co dzień w PLK. Nie ma tyle czasu na podjęcie decyzji, wykreowanie kolegów czy oddanie rzutu. Trzeba być skoncentrowanym i wszystko robić w błyskawicznym tempie.

Wiem, że jest pan fanem pierogów. Znalazł pan już takową restaurację w Trójmieście?

Tak, choć żona już nauczyła się robić pierogi. Są naprawdę bardzo smaczne. Nie ukrywam, że uwielbiam pierogi. W Krośnie jadłem 3-4 razy w tygodniu.




Zobacz inne teksty autora

Czy Dariusz Wyka zasłużył na powołanie do reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×