NBA: Lakers wygrywają po raz drugi

Kobe Bryant i spółka zrobili kolejny krok w kierunku Mistrzostwa NBA. W drugim spotkaniu finałowym pokonali Orlando Magic i w serii prowadzą już 2-0. Zwycięstwo przyszło im jednak znacznie trudniej, a o wszystkim zadecydowała dogrywka.

Po pierwszym meczu, który "Jeziorowcy" pewnie wygrali, narzekano na brak emocji. Teraz obydwie drużyny dostarczyły ich co niemiara. Pojedynek w STAPLES Center był o wiele bardziej wyrównany. Zawodnicy z Florydy zdawali się wyciągnąć wnioski ze starcia numer jeden. Nie pozwolili gospodarzom rozwinąć skrzydeł. W pierwszej kwarcie Lakers i Magic prowadzili rozpoznanie sił, w efekcie po dwunastu minutach gry na tablicy zanotowano remis po 15.

Kolejna odsłona to popis Rasharda Lewisa, który na swoje barki wziął ciężar gry. Koszykarz z Orlando zdobył 18 z 20 punktów drużyny (zakończył mecz z 34 oczkami na koncie, co jest jego rekordem kariery w playoff - przyp. aut.). W efekcie drużyna prowadzona przez Stana Van Gundy'ego przegrywała zaledwie różnicą 5 oczek. Przerwa dobrze podziałała na zawodników z Florydy. Udało im się powstrzymać gospodarzy. Na 3:50 przed końcem trzeciej kwarty po trafieniu Hedo Turkoglu był remis po 54. Chwilę później przyjezdni objęli najwyższe prowadzenie w meczu. Za sprawą kolejnej "trójki" Turka, Magic odskoczyli na 59-56.

Lakers wyrównać udało się w 20 sekundzie czwartej kwarty. Miejscowi kibice liczyli, że ich pupile złapią drugi oddech i odskoczą rywalom. Tak się jednak nie stało. Magic zwietrzyli swoja szansę i trzymali się koszykarzy z Miasta Aniołów. W ich szeregach trochę słabiej spisywał się Kobe Bryant, który zdobył 29 punktów (10/22 z gry), ale miał aż 7 strat. Szczęściem LA było to, że za grę w ofensywie wzięli się Pau Gasol z Lamarem Odomem. To właśnie Hiszpan na 33 sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry doprowadził do remisu (po 88). Żadna z drużyn nie zamierzała odpuścić i szukała swojej szansy na wygranie pojedynku. Najpierw bohaterem mógł zostać Bryant, ale "Czarna Mamba" została sprytnie zablokowana przez Hedo Turkoglu. Magic szybko poprosili o czas. Rozrysowana została akcja na Courtney'a Lee. Jednak ten nie zdołał umieścić piłki w koszu po świetnym podaniu Turkoglu.

Wszyscy w STAPLES Center zastygli w bezruchu patrząc jak Lee frunie w powietrzu i jest o krok od pozbawienia Lakers zwycięstwa. - Nie sądziłem, że trener Van Gundy zaplanuje coś takiego. To było świetne zagranie świetnego trenera - powiedział Bryant.

- Straciliśmy swoją szansę. Cóż więcej mogę powiedzieć. Hedo Turkoglu miał kapitalne podanie, ale nie udało się - skomentował ostatnie sekundy szkoleniowiec Magic.

Podłamani takim obrotem sprawy koszykarze z Orlando, w dogrywce oddali inicjatywę gospodarzom. Ci skrzętnie skorzystali z prezentu. Na minutę i czternaście sekund przed końcem po akcji 2+1 Gasola prowadzili już 97-91. Swoją przewagę "dowieźli" do końca starcia numer dwa.

- Odetchnąłem z ulgą, kiedy Lee nie trafił. To mogło nas kosztować bardzo wiele. Na szczęście nasza karta się nie odwróciła i to my mamy sporą przewagę - podsumował mecz Hiszpan.

Po raz kolejny na parkiecie można było oglądać Marcina Gortata. Nasz rodzynek w NBA na boisku spędził 15 minut. Zdobył 4 punkty (1/4 z gry), miał 3 zbiórki, 2 straty i faul. Co ciekawe po trafieniach łodzianina Orlando za każdym razem wychodziło na prowadzenie.

Magic znajdują się w trudnej sytuacji, pomimo tego, że teraz czekają ich trzy mecze przed własną publicznością. Muszą wrócić z dalekiej podróży. W historii NBA zespół, który przegrał dwa pierwsze mecze serii best-of-seven, przegrywał całą rywalizację w 94.2 proc. przypadków.

Los Angeles Lakers - Orlando Magic 101:96

Lakers: Bryant 29 (8as), Gasol 24 (10zb), Odom 19, Fisher 12, Ariza 8, Bynum 5, Farmar 4, Walton 0, Vujacić 0, Brown 0.

Magic: Lewis 34 (11zb), Turkoglu 22, Howard 17 (16zb), Redick 5, Gortat 4, Nelson 4, Alston 4, Lee 2, Pietrus 2, Battie 2.

Stan rywalizacji: 2:0 dla Los Angeles Lakers

Komentarze (0)