Bartłomiej Wołoszyn: MKS dał mi sygnał do odejścia. Transfer do Arki to duży awans

Newspix / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Bartłomiej Wołoszyn (z piłką)
Newspix / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Bartłomiej Wołoszyn (z piłką)

- MKS dał sygnał mojemu agentowi, ale później się z tego wycofał. Niesmak pozostał. Przyszedł moment, że musiałem pomyśleć o sobie. Transfer do Arki to duży awans sportowy - mówi Bartłomiej Wołoszyn, który szybko wkomponował się do nowego zespołu.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Dlaczego w trakcie sezonu opuścił pan MKS Dąbrowa Górnicza?[/b]

Bartłomiej Wołoszyn, zawodnik Arki Gdynia: To jest złożona historia. Trzeba zacząć od tego, że ten sezon dla MKSu jest bardzo trudny pod względem organizacyjnym. Wszyscy jednak od początku o tym wiedzieliśmy. Zaciskaliśmy zęby, żeby ten klub wyprowadzić pod względem sportowym na prostą. Myślę, że to udało się wykonać i to z nawiązką. Do momentu mojego odejścia wyglądaliśmy naprawdę znakomicie. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, dużo powyżej oczekiwań.

O moim odejściu zadecydowały względy organizacyjno-finansowe. Swoje też zrobiła bardzo konkretna oferta ze strony Arki Gdynia. Po długim namyśle i rozmowach z rodziną uznałem, że najlepszą decyzją będą przenosiny nad morze.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Bez dopingu na meczu Wisły Kraków. "Cała liga powinna mówić o problemie"

W styczniu mieliśmy okazję rozmawiać i wtedy dało się odczuć, że był pan bardzo zaangażowany w sprawy klubowe. Zachęcał kibiców do przyjścia na mecze. W końcu zabrakło cierpliwości?

Przez dwa lata byłem zawodnikiem, który przychodzi do pracy i robi swoje. Aż tak bardzo nie interesowałem się sprawami klubowymi. Przed tym sezonem podpisałem dwuletnią umowę, co było jasnym sygnałem, że wiążę swoją przyszłość z tym klubem. Miałem wizję, że tutaj "zakotwiczę" na dłużej. Zostałem kapitanem drużyny, na dodatek od ludzi z klubu dostałem większe możliwości decyzyjne na płaszczyźnie pozasportowej.

Starałem się aktywizować ludzi spoza klubu, żeby nieco częściej i głośniej mówiło się o naszym zespole, meczach. Bazowałem na swoim doświadczeniu, które zebrałem m.in. we Włocławku. Tam te kwestie marketingowe są znakomicie dopracowane. Starałem się część tych pomysłów wdrażać w życie w MKSie.

W końcu jednak przyszedł taki moment, że powiedziałem dość. Sytuacje pozasportowe były nieadekwatne do tego, co dałem drużynie przez tyle lat.

Zobacz także: Kamil Łączyński: Almeida będzie traktowany jak Ronaldo

Czy prawdą jest, że sam klub zasugerował panu odejście?

Tak. Dał taki sygnał mojemu agentowi, ale później się z tego wycofał. Niesmak pozostał i dlatego sprawy potoczyły się tak, jak wszyscy widzieli. Myślę, że klub zaoszczędzi finansowo na moim odejściu. Być może dzięki temu uda się spłacić część długów, tak aby spokojnie funkcjonować w przyszłości.

W jaki sposób się pożegnaliście? Podaliście sobie ręce?

Jestem takim człowiekiem, że nie chcę za sobą palić mostów. Nigdy nie miałem problemów z prezesami, ale przyszedł moment, że nasza współpraca się zakończyła. Mamy wypracowaną ugodę. Jeżeli wywiąże się w 100 procentach, wtedy podamy sobie ręce.

Po odejściu Trey'a Davisa pojawiło się dużo negatywnych komentarzy. Amerykanin był mocno krytykowany. Teraz chyba tego nie było?

Nie, i za to chciałbym kibicom bardzo mocno podziękować, że zrozumieli całą sytuację. Duża ich część jest mocno zaangażowana w sprawy klubowe, więc doskonale zdawała sobie sprawę, jak to wszystko wyglądało. Trey odszedł w niejasnych okolicznościach. Przede wszystkim zostawił zespół w trudnej sytuacji, na kilka dni przed arcyważnym meczem z Legią Warszawa. Nie przyszedł na trening bez żadnego sygnału.

Ja odchodzić nie chciałem, ale po informacji, którą mój agent otrzymał z klubu, praktycznie nie miałem wyjścia. Postanowiłem podjąć radykalne kroki, ale mimo wszystko dalej trenowałem z zespołem, wystąpiłem nawet w meczu z TBV Startem, choć nie musiałem tego robić.

Zobacz także: Stelmet Enea BC chce odzyskać mistrzostwo. Adam Hrycaniuk wymienia atuty zespołu

Po raz pierwszy w karierze zmienia pan klub w trakcie rozgrywek?

Tak. I to była bardzo trudna decyzja pod względem sportowym, ale także prywatnym. Moje dzieci chodziły w Dąbrowie Górniczej do przedszkola, żona miała pracę. Utożsamiałem się z tą organizacją, miejscem i środowiskiem. Niestety takie jest życie sportowca. To jest biznes. Przyszedł moment, że musiałem pomyśleć o sobie.

Arka Gdynia to był jedyny klub, który chciał pana zatrudnić?

Było kilka zapytań, ale Arka była najkonkretniejsza. Trener Frasunkiewicz dzwonił do mnie już na przełomie roku, ale wtedy powiedziałem, że chcę dokończyć sezon w MKS-ie, mimo tych sporych zaległości. Po miesiącu sytuacja diametralnie się zmieniła. Sam zadzwoniłem do trenera i zapytałem, czy oferta dalej jest aktualna. Rozmowy szybko się potoczyły.

Z gdyńskiego obozu docierają takie sygnały, że Bartłomiej Wołoszyn był numerem jeden na liście do zatrudnienia.

Bardzo miło mi to słyszeć. Z trenerem Frasunkiewiczem w 2007 roku graliśmy w reprezentacji Polski. Znamy się dość dobrze. Nie ukrywam, że te rozmowy były bardzo konkretne. Trener przedstawił jasną wizję zespołu. On wie, co ja mogę dać na boisku, choć w ostatnich latach moja pozycja bardzo ewoluowała. Zaczynałem jako rzucający obrońca, później byłem niskim skrzydłowym, a teraz jestem gram już nawet jako silny skrzydłowy.

Od dawna nie walczył pan o mistrzostwo Polski.
To prawda. To duży awans sportowy. Dzięki ciężkiej pracy i dużemu zaangażowaniu udało się wrócić na wysoki poziom.

Spodziewał się pan tego, że tak szybko złapie wspólny język z kolegami?

Arka preferuje fajną koszykówkę, która bardzo mi odpowiada, choć moja rola zmieniła się w porównaniu do ostatnich lat. W Polfarmexie, MKS-ie raczej brałem piłkę i sam musiałem sobie coś wykreować. Tutaj mam czekać na piłkę i będę egzekutorem. Myślę, że będzie to z pożytkiem dla mnie i zespołu.

Mecze Wołoszyna w Arce Gdynia:

MeczMinutyPunktyZbiórkiAsysty
Anwil 21 0 1 2
MKS 30 12 5 3
BM Slam Stal 26 17 4 2
MKS 25 12 8 2

Zobacz inne teksty autora

Komentarze (0)