[tag=23154]
Jerry West[/tag] znów to zrobił. Drugi rok z rzędu tuż przed trade deadline wytransferował najlepszego gracza Clippers, aby przygotować sobie lepszą pozycję przed letnimi zakupami i przy okazji po cichu zwiększyć sobie szanse na zachowanie wyboru w drafcie, który przepadnie na rzecz Boston Celtics, jeśli ekipa z Los Angeles zakwalifikuje się do czołowej ósemki.
Steve Ballmer, właściciel klubu, dał jednak jasno do zrozumienia, że w jego drużynie nie ma mowy o żadnym tankowaniu i mimo trwającej przebudowy, Clippers w każdym meczu mają walczyć o pełną pulę. Zawodnicy oraz sztab szkoleniowy się do tych wytycznych zastosował i to ze świetnym skutkiem. Jeszcze lepszym niż przed rokiem, kiedy po wytransferowaniu Blake'a Griffina również byli dużym zaskoczeniem, choć ostatecznie rozgrywki zakończyli na 10. miejscu ze stratą 5 meczów do ósmych Timbewolves.
Awans na wyciągnięcie ręki
Po tym, jak z klubu odeszli m.in. Tobias Harris, Boban Marjanović i Marcin Gortat, podopieczni Doca Riversa zanotowali bilans 9-5. Dopiero we wtorek, kiedy to musieli radzić sobie bez Danilo Gallinariego, a w czwartej kwarcie po stronie rywali eksplodował C.J. McCollum, Portland Trail Blazers zdołali zakończyć ich trwającą od pięciu gier zwycięską serię. Jeszcze niedawno wydawało się, że wobec podjętych decyzji kadrowych odpuszczają walkę o pierwszą ósemkę, a dziś chociażby serwis Basketball Reference daje im już aż 99,6 procent szans na awans…
ZOBACZ WIDEO Skandaliczny transparent na stadionie Lechii. "Jest delegat PZPN, jest obserwator. Nikt nie zareagował!"
Ten wyścig się jeszcze nie skończył. O grze w decydującej fazie sezonu wciąż marzą jeszcze chociażby Sacramento Kings, którzy wielokrotnie potwierdzali swój potencjał, jednak zbyt często w samych końcówkach mylili się w pojedynkach z czołowymi rywalami, przez co praktycznie pogrzebali już swoje szanse. Przy 13 pozostałych do rozegrania spotkaniach Clippers zajmują siódmą lokatę (przed potyczką z Blazers mieli nawet szóstą), utrzymując bezpieczną przewagę 4,5 meczu nad dziewiątymi Kings oraz aż 6 nad kolejnymi w stawce Timberwolves.
Terminarz do końca rundy zasadniczej ich nie rozpieszcza, wszak wciąż czekają ich jeszcze pojedynki z Jazz, Rockets, Bucks, Warriors czy walczącymi o jak najlepsze rozstawienie na Wschodzie Pacers, jednak trudno sobie wyobrazić, aby mieli roztrwonić taki zapas. Zwłaszcza że w tym sezonie wygrali z Kings wszystkie cztery bezpośrednie starcia, dzięki czemu w przypadku identycznego bilansu to oni zagrają dalej. Zresztą zamiast patrzeć w dół mogą jeszcze śmiało próbować poprawić swoją pozycję przed startem play-off, gdyż do czwartych na Zachodzie Thunder i piątych Blazers wciąż tracą tylko trzy spotkania.
Bez gwiazd, za to z charakterem
To, co w przypadku Clippers musi robić największe wrażenie, to fakt, że jako jedyna ekipa w pierwszej ósemce konferencji nie mają w swoim składzie choćby jednego zawodnika kalibru All-Star. Mało tego, od 7 lutego w pierwszej piątce obok Gallinariego i Patricka Beverley'a mecze rozpoczyna dwóch debiutantów oraz podprowadzony Lakers niespełna 22-letni Ivica Zubac. Młodzież, która nie zabiera dużo miejsca w budżecie (choć akurat Chorwat będzie latem niezastrzeżonym wolnym agentem i może oczekiwać lepszej wypłaty niż niecałe 2 miliony dolarów w ofercie kwalifikacyjnej) i już zaraz może okazać się również solidnym argumentem przy rekrutacji wolnych agentów.
Zubac dostaje prawie 5 minut więcej niż u Luke'a Waltona i jeszcze bardziej niż w dniu wymiany ("Jeziorowcy" oddali go razem z Michaelem Beasley'em w zamian za Mike'a Muscalę) wygląda jak duży przechwyt Clippers. Zaliczając średnio 9,4 pkt. oraz 7,8 zb., przypomina o swoim dużym potencjale. Landry Shamet z kolei już porównywany jest do J.J. Redicka. Po przeprowadzce z Filadelfii zdobywa średnio 12,1 pkt. przy skuteczności z dystansu na poziomie 47 procent. Od początku marca jeszcze te statystyki poprawił - do 14,3 pkt. i rewelacyjnych 52,3 proc. za trzy przy aż 3,8 celnej próby w każdym z sześciu rozegranych meczów. No i jest jeszcze wybrany z 11. numerem zeszłorocznego draftu Shai Gilgeous-Alexander.
Dwóch z trzech czołowych strzelców Clippers, w tym ten najlepszy i jednocześnie pierwszy asystujący, wchodzi do gry z ławki. Lou Williams, mimo że spędza na parkiecie ponad 6 minut mniej niż w poprzednich rozgrywkach, niezmiennie pozostaje liderem zespołu, zaliczając co mecz po 20,3 punktu i 5,3 asysty. W tym roku kalendarzowym już 7-krotnie rzucał 30 lub więcej punktów, a Wolves i Thunder aplikował ich nawet kolejno po 45 i 40. Przy okazji poniedziałkowego meczu z Celtics, wyprzedzając Della Curry'ego, został też najlepszym strzelcem z ławki w historii NBA.
Próżno więc szukać innej kandydatury w kontekście nagrody dla najlepszego szóstego gracza, którą notabene zgarnie drugi raz z rzędu, a w sumie już trzeci. Gdyby jednak próbować określić grupę pościgową, na jej czele z pewnością znalazłby się Montrezl Harrell - latający nad koszami, waleczny i nieustępliwy zastrzyk żywej energii (średnio 16,2 pkt. przy 61,8 proc. z gry, 6,7 zb., w tym 2,4 w ataku oraz 1,3 bl.).
Gdy obaj przebywają na boisku, Clippers mogą się pochwalić wskaźnikiem NetRTG na poziomie 6,9. W ogóle ich zmiennicy zdobywają w tym sezonie średnio najlepsze w lidze 53,1 pkt. (aż 58,2 pkt. po trade deadline) na mecz, przy skuteczności rzutów z gry (48,8 proc.) gorszej jedynie od Warriors.
Na papierze może i nie wyglądają jak drużyna play-offowa, ale braki w talencie nadrabiają głębią składu, charakterem, sercem oraz dobrą atmosferą. Presji nie ma na nich żadnej, ale gdyby na każdego z graczy spojrzeć indywidualnie, to z pewnością dla wielu z nich obecny sezon jest znakomitą okazją, aby coś udowodnić.
Gotowi do letniej kontrofensywy
Ten sezon nadal trwa i Clippers wciąż mogą sporo ugrać, jednak dla nich najważniejsze będzie teraz to, co wydarzy się w wakacje. Jerry West wraz ze swoimi współpracownikami przygotował dobry grunt pod przyszłe wzmocnienia, teraz trzeba będzie go umiejętnie wykorzystać.
Na sezon 2019/20 gwarantowane kontrakty mają Gallinari, Williams, Harrell, Shamet, SGA oraz Jerome Robinson. W sumie opiewają one na kwotę nieco ponad 46 milionów dolarów. A przypomnijmy, że salary cap na kolejne rozgrywki wynieść ma aż 109 milionów. To daje Clippers ogromne pole manewru oraz możliwość ściągnięcia nawet dwóch gwiazd.
Oczywiście więcej w kontekście głośnych wzmocnień, wielkich nazwisk wciąż mówi się o Lakers, jednak obecna sytuacja obu drużyn wyraźnie obrazuje, który klub funkcjonuje stabilniej i gdzie panuje lepsza atmosfera. LeBron James ma być magnesem na innych czołowych graczy, ale zarówno kolejne próby dopięcia transferu z udziałem Anthony’ego Davisa, które nie tylko naraziły management na wiele kąśliwych komentarzy, ale też najprawdopodobniej poważnie naruszyły relacje w szatni, jak i sama gra drużyny ewidentnie szkodą wizerunkowi tej bardziej utytułowanej drużyny z Los Angeles. Tak ogromna presja może okazać się czynnikiem, który zniechęci niejednego wolnego agenta.
I tu do gry chcą wejść Clippers. Ze swoimi wolnymi pieniędzmi, korzystniej prezentującym się kierownictwem, ale też lepszymi wynikami. To właśnie wyższą kulturę wygrywania próbują teraz zademonstrować przyszłym wolnym agentom. Mają coś do stracenia, konkretnie pick w pierwszej rundzie draftu zastrzeżony w loterii (w której udział biorą tylko drużyny spoza play-off), ale nawet mimo osłabienia składu nie tankują, walczą o zwycięstwa, są już praktycznie w play-offach i to w tej mocniejszej konferencji. W przeciwieństwie do Lakers, których ostatnio pokonali w arcyważnym, bezpośrednim pojedynku, praktycznie depcząc ich marzenia o awansie do ósemki.