Filip Dylewicz: Ignerski? Jedyny gracz, przed którym czułem respekt

Newspix / Grzegorz Jędrzejewski / Na zdjęciu: Filip Dylewicz
Newspix / Grzegorz Jędrzejewski / Na zdjęciu: Filip Dylewicz

- Mimo że jesteśmy rówieśnikami, to jego gra zawsze mi imponowała. Podziwiałem go. Mogę nawet powiedzieć, że to jest jedyny zawodnik, przed którym czuję respekt - tak o Michale Ignerskim mówi Filip Dylewicz, skrzydłowy Arki Gdynia.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Do Energa Basket Ligi po trzynastu latach wrócił pana rówieśnik - Michał Ignerski. Jak pan to przyjął?[/b]

Filip Dylewicz, zawodnik Arki Gdynia: Z dużym entuzjazmem przyjąłem jego powrót. Cieszę się, że znów poczuł głód gry i wrócił do Energa Basket Ligi. Michał Ignerski to świetny koszykarz i człowiek, jest klasą samą w sobie. Mimo że jesteśmy rówieśnikami, to jego gra zawsze mi imponowała. Podziwiałem go. Mogę nawet powiedzieć, że to jest jedyny zawodnik, przed którym czuję respekt.

Ale przecież rywalizował pan przeciwko wielkim gwiazdom z Euroligi. Co ma więc w sobie takiego Ignerski?

To kompletny zawodnik. Ma wzrost, motorykę, dynamikę i rzut. Nigdy nie zapomnę jego wsadów z linii rzutów osobistych, gdzie przekładał piłkę pod nogą. To było coś fantastycznego.

ZOBACZ WIDEO "Klatka po klatce" (highlights): najlepsze akcje z gali KSW 47

To prawda, że ze wszystkich koszykarzy PLK zna go pan najdłużej?

Tak. Jeździłem z nim na kadrę jeszcze za czasów, gdy grałem w Astorii Bydgoszcz. Pamiętam, że już w młodzieńczych latach szło mu znakomicie. Jeździł na Nike Europe Camp i stamtąd przywoził ekstra gadżety: koszulki, kosmiczne buty, o których można było jedynie wtedy pomarzyć. Jego motoryka wprawiała mnie w osłupienie i często zadawałem sobie pytanie: "co ja tutaj robię?"

Zobacz także: Dwukrotny mistrz NBA mógł zagrać w Polsce. Był proponowany klubom

Była zazdrość?

Oczywiście. Wielu mu zazdrościło. To były lata 1995-96, a on przywoził najnowsze modele butów. Miał ich kilka par. Ja swoje pierwsze takie markowe buty dostałem dopiero na kadrze. Tak o nie dbałem, że kładłem je na szafce obok łóżka. Chciałem je oglądać za każdym razem, gdy zasypiałem i wstawałem. To były zupełnie inne czasy.

Kadra Polski 2009 / źródło: Newspix
Kadra Polski 2009 / źródło: Newspix

Napisałem ostatnio, że czekam w play-off na pojedynek "koszykarskich dinozaurów" Dylewicz-Ignerski.

Dlaczego dinozaurów? Wiek to tylko liczba. Czuję się bardzo dobrze pod względem fizycznym, powoli wracam do optymalnej formy. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten stan nie będzie trwał wiecznie, ale teraz staram się z niego czerpać garściami.

Kiedy Filipa Dylewicza zobaczymy ponownie na parkiecie?

Nie ukrywam, że jestem mocno sfrustrowany tym, jak wygląda ten sezon. Doznałem drugiej kontuzji i muszę oglądać kolegów z perspektywy trybun. Robię wszystko, żeby wrócić jak najszybciej i znów być częścią drużyny, która pokazuje nowoczesny basket. Cierpię, że nie mogę być elementem tej całej układanki. Tym bardziej, że na samym początku byłem brany pod uwagę w koncepcji trenera Frasunkiewicza. Liczę, że już niebawem to się zmieni.

Z jakim urazem zmaga się pan obecnie?

Zapalenie ścięgna Achillesa. Niestety takie urazy są przewlekłe i leczy się je dość długo. Ze sztabem medycznym robimy wszystko, abym wrócić jak najszybciej. Do tego codziennie chodzę na siłownię, by podtrzymać kondycję.

Do kosza pan rzuca?

Na razie nie, ale o to się nie martwię, ponieważ robię to od dwudziestu lat.

Czyli potwierdza pan słowa Szymona Szewczyka, że rzutu się nie traci?

Oczywiście. To się ma albo się tego nie ma. Najważniejsze jest to, żeby być głodnym gry i czuć chęć powrotu do zespołu. A... ja mam mnóstwo chęci. I to nie są tylko puste słowa.

Arka jest najpoważniejszym kandydatem do zdobycia mistrzostwa Polski?

Arka w tym sezonie pokazuje, że można grać ładnie, ale i skutecznie. Wiele zespołów o tym się przekonało. Ambicje koszykarzy z Gdyni są na tyle duże, że nigdy się nie poddają i walczą do ostatniej minuty, nawet jak wynik jest niekorzystny. Tak było we Włocławku. Przegrywaliśmy już dużą różnicą punktową, a ostatecznie to my cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Nie jesteśmy zlepkiem indywidualności. Arka to jest zespół, prawdziwy kolektyw.

Niektórzy mówią, że Arka jest zespołem tylko dwóch zawodników.

To mówią osoby, które nie do końca znają się na koszykówce. Wiadomo, że prym wiodą Bostic i Florence, ale nie należy zapominać o innych, którzy dokładają swoją cegiełkę do zwycięstw. Mam na myśli Dulkysa, Łapetę, Wołoszyna, Garbacza czy Upshawa. Zespół jest bardzo zbilansowany. Myślenie o tym, że wyłączenie wspomnianej dwójki załatwi sprawę, jest złudne. A ci, którzy tak myślą zdziwią się w play-off.

Zobacz także: Igor Milicić: Lubię ryzyko, gdy przemawia na moją korzyść

Źródło artykułu: