To nie była zwykła noc w San Antonio. I absolutnie nie mogła taką być w momencie pożegnania jednej z największych legend Spurs. Szefowie teksańskiego klubu postanowili podczas spotkania z Cleveland Cavaliers uhonorować Manu Ginobiliego za wszystko, co w trakcie swojej bardzo owocnej kariery uczynił dla zespołu.
Do bardzo podobnej uroczystości doszło dwa dni wcześniej w Miami, kiedy to z honorami żegnany był Chris Bosh. Nie da się porównać ich do siebie, ale wydaje się, że mimo wszystko bardziej sentymentalne było pożegnanie i zastrzeżenie numeru Argentyńczyka, choćby z tego względu, że spędził on w San Antonio całą swoją przygodę w NBA.
O karierze Ginobiliego zdecydowanie szerzej pisaliśmy tutaj. Leworęczny zawodnik oficjalnie zdecydował się on odwiesić buty na kołku w sierpniu zeszłego roku. Wiadomo więc było, że SAS zorganizują mu uroczystość, na jaką bez cienia wątpliwości zasługiwał. Do kubków z napojami, sprzedawanym w AT&T Center dodawano zresztą... paczki chusteczek, gdyż spodziewano się tego, że dla fanów może to być bardzo wzruszająca chwila.
Picture perfect #GraciasManu pic.twitter.com/dIBP79r3Dt
— San Antonio Spurs (@spurs) 29 marca 2019
Ceremonia odbyła się kilkadziesiąt minut po tym, jak Spurs pokonali Cavaliers 116:110. W hali zgromadziło się wiele klubowych legend. Byli m.in. Tim Duncan, Fabricio Oberto czy Tony Parker. Wszyscy oni wygłosili przemówienia na temat Manu. Poza nimi zebrali się również inni. Nazr Mohammed, Bruce Bowen, Michael Finley, Boris Diaw - każdy z nich zawitał do AT&T Center specjalnie po to, aby swoją obecnością uhonorować jednego z najlepszych graczy w historii Spurs.
- Na parkiecie robiłeś rzeczy, których nikt inny nie był w stanie zrobić. Byłeś niewiarygodny - stwierdził Duncan. To właśnie ta dwójka, dołączając do tego jeszcze Parkera, stała się zdecydowanie najbardziej rozpoznawalnym trio w NBA na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Ich grę przez wiele sezonów oglądało się z największą możliwą przyjemnością.
Olbrzymi wpływ na Ginobiliego miał rzecz jasna Gregg Popovich, który w trakcie uroczystości przyznał się do czegoś. - Manu pokazał mi moją głupotę, kiedy starałem się zrobić z niego atletę. Był chudy, ale jednocześnie silny i szalony w swojej grze. Na parkiecie było go wszędzie pełno. Dzikość, z jaką grał, była zaraźliwa. Właśnie to nas urzekło, kiedy pierwszy raz go zobaczyliśmy - zaznaczył doświadczony trener Spurs.
- Zawsze miał talent do jednej rzeczy. Świetnie rozumiał koszykówkę. Doskonale wiedział, co należy zrobić, aby zespół odnosił zwycięstwa. Nigdy nie musiałem mu za wiele mówić, instruować go. Manu wiedział, jak grać. Gdyby nie on, nie byłoby naszych czterech tytułów mistrzowskich z okresu jego gry w klubie - dodał Pop.
Ginobili był graczem nietuzinkowym. Ze swojej roli wywiązywał się mimo to jak nikt inny. Nie stroił fochów, był graczem w zasadzie bezproblemowym. Tony Parker nazwał go zresztą "definicją koszykówki Spurs", podkreślając, że zawsze stawiał swoje ego na... ostatnim miejscu. Taki właśnie był Argentyńczyk i właśnie dlatego SAS zgotowali mu takie, a nie inne pożegnanie.
ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Nowa rola Lewandowskiego w kadrze. "Byłem zachwycony tym co pokazał!"