- Rozległ się u mnie dzwonek alarmowy. Pomyślałem, że lecieli okropnie nisko - przyznał w rozmowie z telewizją "Extra", którą cytuje "New York Post", Scott Daehlin. Świadek wypadku Sikorsky S-76B ocenił, że helikopter leciał ok. 100-150 stóp nad nim.
Po chwili maszyna wzbiła się jeszcze w górę i zniknęła w gęstej mgle. - 20 sekund później usłyszałem uderzenie. Nie było bardzo głośne. Słychać było kruszenie, rozwalanie włókna szklanego. Wirniki zatrzymały się dosłownie natychmiast. Po prostu wszystko się skończyło - relacjonuje świadek.
Helikopter momentalnie się rozbił, dlatego Daehlin "ma nadzieję, że pasażerowie nie cierpieli, ponieważ było to bardzo, bardzo szybkie".
ZOBACZ WIDEO Nie żyje Kobe Bryant. "Odszedł ktoś większy, ktoś kto działał na całe pokolenia i generacje młodych zawodników."
Świadek zadzwonił na policję 45 sekund po wypadku, a w ciągu kilku minut z kilku stron przybyły ekipy ratunkowe. Jaka mogła być przyczyna katastrofy? - Myślę, że pilot był zdezorientowany. Nie wiedział, gdzie jest. Nie słyszałem żadnych awarii - podkreślił.
Tuż przed wypadkiem pilot Ara Zobayan został ostrzeżony przez kontrolę ruchu lotniczego, że leci zbyt nisko, by być widocznym na radarze. Wtedy helikopter miał się jeszcze raz wzbić w powietrze.
W katastrofie zginęło 9 osób - Kobe Bryant, jego 13-letnia córka Gianna, trener baseballu John Altobelli, wraz z żoną Keri i córką Alysse, trenerka koszykówki Christina Mauser, Sarah Chester, jej córka Payton i pilot Ara Zobayan.
-> Koszykówka. Marcin Gortat: Kobe Bryant to był półbóg. Nie ma już takich sportowców
-> NBA. W Polsce chcą upamiętnić Kobego Bryanta. Ruszyła zbiórka na mural w Warszawie