[b]
Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Ma pan teraz 28 lat. Ile meczów obejrzał pan dotychczas w swoim życiu?[/b]
Andrzej Urban, asystent trenera w BM Slam Stali Ostrów Wielkopolski:
Trudno to zliczyć. Staram się na pewno ich oglądać jak najwięcej. Nie tylko nasze rozgrywki. Polska liga to moja praca. Oglądam na pewno sześć, siedem meczów z naszej ligi tygodniowo, a do tego europejskie puchary, Ligę Mistrzów czy Euroligę. Ile meczów w całym życiu? Od zawsze interesowałem się koszykówką, ale kiedyś trudno było uzyskać dostęp do wszystkich spotkań, które chciałbym zobaczyć.
Teraz odpala się internet i można jednym kliknięciem odtworzyć dowolny mecz praktycznie z każdej ligi na świecie. Są do tego specjalne programy.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Jest pan młodym trenerem, a pracę w ekstraklasie zaczynał pan stosunkowo niedawno, bo w 2017 roku?
Zgadza się, jest to mój trzeci sezon w ekstraklasie. Wcześniej był jeszcze rok w II lidze w AZS AGH Kraków. Kiedy byłem grającym trenerem, awansowaliśmy do I ligi, a później cały sezon na zapleczu ekstraklasy pracował już tylko z ławki rezerwowych, pełniąc funkcję asystenta. Więc powiedzmy, że pracuję w swoim zawodzie od pięciu lat.
Grającym trenerem? O proszę, czyli też ciekawe doświadczenie.
Byłem grającym asystentem trenera. A to za sprawą Wojciecha Bychawskiego, który będąc pierwszym szkoleniowcem, zaproponował mi, żebym został jego asystentem. Nie musiałem przy tym rezygnować z gry. Spodobało mi się to. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo to on pierwszy coś we mnie zauważył.
W 2009 roku w Jarosławiu był nawet debiut w ekstraklasie.
Jakieś sekundy, ale nie nazwałbym tego graniem. Byłem tam tylko uzupełnieniem składu. Jako młody zawodnik marzyłem o występach w ekstraklasie, ale cieszę się, że udało mi się to w innej roli.
Planował pan to wszystko?
Studiowałem i marzyłem o pracy trenera. Prowadziłem różne grupy młodzieżowe, nad którymi patronat sprawowało RadwanSport oraz Wisła Kraków. Od początku, kiedy skończyłem liceum starałem się przygotowywać do tego zawodu.
Ekscytujące jest to, że pracował pan z takimi trenerami, jak Wojciech Kamiński i Jacek Winnicki. To na pewno dwóch czołowych specjalistów w swoim fachu w Polsce. Dla niektórych jest to coś nieosiągalnego.
Zaczynałem w drugiej lidze, później robiłem to w pierwszej lidze, a następnie zostałem asystentem trenera w drużynie, która występowała w ekstraklasie i Lidze Mistrzów. To wszystko działo się rok po roku. Kiedy stawiałem pierwsze kroki w zawodzie trenera, mogłem tylko po cichu marzyć o pracy z takimi fachowcami. Jestem naprawdę szczęśliwy, że moje pierwsze lata tak się potoczyły.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy zrobiłem scauting dla Rosy Radom i zadzwonił do mnie sam Wojciech Kamiński. Byłem tak podekscytowany, że do dziś pamiętam, co wtedy robiłem.
Otrzymana szansa to jedno. Trener Kamiński musiał panu zaufać, ale wykorzystanie jej to druga rzecz. A z tego, co wiem, trener Kamiński polecał pana też Jackowi Winnickiemu. Finalnie, po sezonie 2018/2019 został pan w Ostrowie na rozgrywki 2019/2020.
To dla mnie duży zaszczyt, że tak szanowana osoba w środowisku pochlebnie się o mnie wypowiada. Myślę, że przekonałem Wojciecha Kamińskiego swoją pracą w Radomiu, bo chciał, żebym współpracował z nim także w Ostrowie. Cieszę się, jeśli naprawdę ma o mnie dobre zdanie.
Asystent trenera, czyli uczeń mistrza?
Różne są relacje. Niektórzy mogą to tak określić. Przede wszystkim musi to bazować na wzajemnym zaufaniu. Trzeba na sobie polegać. Pierwszy trener musi mieć zaufanie do drugiego trenera, a asystent musi robić wszystko, żeby to zaufanie zdobyć poprzez swoją wiedzę i pracę. Bardziej określiłbym to, jako współpracę ze wzajemnym zaufaniem. Nie rozpatrywałbym tego w kategoriach ucznia i mistrza. Czasami asystent jest starszy i dużo bardziej doświadczony, niż pierwszy trener, wtedy to też co innego.
W moim przypadku muszę podkreślić, że naprawdę nauczyłem się sporo od każdego z trenerów, z którym współpracowałem.
Oglądanie meczów i odpowiednie przygotowanie to podstawowa rola asystenta trenera?
Powiedziałbym, że podstawa to praca na treningu, na meczach oraz indywidualne zajęcia z zawodnikami. Najważniejsza jest sama gra, chociaż moja praca faktycznie polega również na oglądaniu i wycinaniu różnych fragmentów meczów. Zależy jednak, na jakim jest to poziomie. Nie ogranicza się to tylko do przygotowywania materiałów wideo.
Czyli scauting, ale nie tylko.
To również przygotowanie do treningów. Pomoc w przygotowaniu do meczu pod względem taktycznym, pomoc przy ustalaniu planów na poszczególne treningi. Istotna jest także sama współpraca na meczu.
Pierwszemu trenerowi trudno jest wszystko zauważyć. Dużo łatwiej przychodzi to asystentowi, który ma spokojną głową, nie musi myśleć o wszystkim dookoła, nie musi toczyć gry z sędziami i przeciwnikami. Może skupić się na spokojnym analizowaniu gry, na tym, co robi przeciwnik i wie, jak na to zareagować. Moim zdaniem, zadaniem asystenta jest pomoc pierwszemu trenerowi podczas meczu.
To musi być pomoc zrównoważona. Nie można mówić za dużo, ale też nie za mało. Jeśli przekażemy trenerowi zbyt dużo informacji, to też niedobrze. Jeśli za mało, może czegoś zabraknąć. Trzeba to wszystko wyczuć, przełożyć priorytety na mniej istotne aspekty.
Czytaj także: EBL. Kiedyś wojna, teraz epidemia. Krzysztof Szubarga: Nie wierzę w dokończenie sezonu
Artur Gronek podczas jednych z prowadzonych przez siebie zajęć dla trenerów powiedział, że dobrze zrobiony scauting zajmuje od 20 do 30 godzin.
Ja nigdy nie siedziałem z zegarkiem i tego nie liczyłem, ale kiedy widziałem materiał trenera Gronka, zaczynałem o tym myśleć. Zacząłem zwracać na to uwagę i czasami trwa to naprawdę blisko 30 godzin. Może w drugiej rundzie trochę mniej, bo wtedy już zna się przeciwnika.
Jak się pracuje przy montowaniu takiego materiału?
Mogę powiedzieć, jak to wygląda z mojej perspektywy. Oglądam przeciwnika pierwszy raz na spokojnie, bez żadnego wycinania fragmentów. Szacuję wtedy, co dana drużyna prezentuje. Jak gra, co preferuje w obronie, a co w ataku. Gdzie szuka swoich przewag, gdzie ma swoje mocne strony.
To taki idealny wzorzec. Później dochodzi do cięcia meczu. Oglądam minimum trzy mecze. Analizuję te z rundy rewanżowej. Biorę pod uwagę też nasze pierwsze bezpośrednie spotkanie. Uwzględniam wszystkie zagrywki w ataku, rodzaje obrony, akcje typu pick and roll, gdzie kładziony jest nacisk na pomoc. Analizuję czy dochodzi do podwojenia, czy drużyna broni na całym boisku i w jaki sposób to czyni. Plus charakterystyka każdego zawodnika.
Wychodzi około 15 minut samych zagrywek, około 10 minut poświęcam zawodnikom, a kilka minut obronie. Wszystko przekazywane jest też na papierze. Drużyna otrzymuje rozrysowane zagrywki przeciwnika i opis ich mocnych oraz słabych stron. Trzeba skupić się na szczegółach, nie można przekazywać też za dużo. Trzeba wybrać, co jest najważniejsze. Najistotniejsze zagrywki, a także, gdzie przeciwnik może nas zaskoczyć.
Charakterystyka zawodnika: Ten na przykład potrafi rzucić za trzy, ten lepiej atakuje kosz, kozłując prawą ręką, a nie lewą?
To są z reguły 3-4 krótkie informacje. Dany zawodnik penetruje na prawą rękę, lepiej rzuca za trzy bez kozła po podaniu. I jest dobrym obrońcą "na piłce". Dajmy taki przykład. Wtedy wiemy na przykład, że trzeba zamknąć mu prawą stronę i spychać na lewo.
Czytaj także: Pierwszy zarażony koronawirusem w NBA wspiera innych. Rudy Gobert przekaże aż pół miliona dolarów!
Czytałem taki wywiad z asystentem trenera drużyny NBA, Portland Trail Blazers. Powiedział, że to rodzaj pracy, która nigdy się nie kończy. Można pracować 24 godziny na dobę.
Trudno się z tym nie zgodzić. Często żona mówi mi, że przecież mówiłem, że już skończyłem, a ja jeszcze cały czas coś oglądam. Próbuję coś znaleźć. Zdarza się, że oglądam dany mecz, żeby znaleźć nazwę jednej zagrywki.
Warto sporo oglądać, bo można się czegoś dowiedzieć i dużo więcej nauczyć. Ale trzeba też jakoś rozgraniczyć przekazywany materiał. Wybrać to, co najlepsze. Jest tak, że często nie przekazuję wszystkiego. Ale jeśli trener drużyn przeciwnej "odkurzy" coś na meczu, ja jestem przygotowany i mogę pomóc drużynie.
Ludzie mogą często nie wiedzieć i nie doceniać pracy trenerów. A pracuje się przecież rano, popołudniu, w niedzielę. Słyszałem, że niektórzy wstają nawet o świcie, żeby jeszcze dodatkowo obejrzeć trochę najświeższych meczów i nowego materiału.
Już same treningi to sporo czasu. A dochodzi do tego jeszcze o wiele więcej pracy w domu. Bardzo ważne jest, żeby uporządkować swoje życie rodzinne, bo nie można wykonywać tej pracy na pół gwizdka. Jeśli posiadasz rodzinę, musi być ona wyjątkowo wyrozumiała. Nie ma tu tak naprawdę dni wolnych. Trzeba oglądać mecz czy to swój, czy przeciwnika. Jeśli chcesz, żeby twoja praca była dobrze wykonana, musisz poświęcić temu ogrom czasu. Ciężko to zmierzyć dokładnie na godziny. Ale tak jak przytoczyłeś, jest to niekończąca się praca. Cały czas znajduje się coś nowego i godnego uwagi.
Jaka jest pana największa satysfakcja związana z zawodem?
Wygrywanie meczów oraz indywidualny rozwój graczy, co ma przełożenie na postęp drużyny. Jako asystenta, cieszy mnie także to, jeśli przeciwnik niczym nas nie zaskoczy, jeśli jesteśmy przygotowani na ich atak i obronę. Poświęcam też czas na indywidualną pracę z zawodnikiem. Cieszę się z ich postępów.
Nie ma zmęczenia materiału?
Kiedy tylko się pojawia, natychmiast przypominam sobie, że wiele osób marzy o takiej pracy. Ja od zawsze uwielbiałem koszykówkę i jestem szczęśliwy, że mogę się spełniać w takiej roli. Jak mam gorszy moment, myślę wtedy o tym i to mnie napędza.
Zapytam jeszcze, bo to na pewno ciekawe. Jak, pana zdaniem, koszykówka zmieniła się na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat? Ma pan wizję zarówno z parkietów, jak i z pracy w roli asystenta trenera.
Koszykówka ewoluuje. Moim zdaniem, trochę za dużą wagę przywiązuje się do statystyk. Jest też na pewno więcej posiadań i pada więcej punktów. Trzeba wziąć pod uwagę to, że przepisy się zmieniły. Teraz po zbiórce w ataku ma się nie 24, a 14 sekund. Przepisy wymusiły przyspieszenie gry, ale taki jest trend. Chociaż nie ma reguły, są zespoły, które grają tak, jak kilkanaście lat temu.
Astoria gra na przykład bardzo szybko. Kiedyś nie było to popularne. Uważam, że PGE Turów Zgorzelec, prowadzony wtedy przez Miodraga Rajkovicia jako pierwszy zmienił styl na bardziej dynamiczny. Oni, w moim mniemaniu, wprowadzili nowy trend w naszej lidze. Bez patrzenia w statystyki, w ostatnich latach byli najszybciej grającym zespołem w Polsce.
Czytaj także: Wznowiono ligę w Japonii. Dobry znak przed IO Tokio 2020