"Last Dance". Waldemar Kijanowski: Dobra okazja, żeby przypomnieć geniusz Michaela Jordana

Serial "Last Dance", wyświetlany na Netfliksie, opowiada o ostatnim sezonie Michaela Jordana w Chicago Bulls. Kibice dowiadują się rzeczy, które nigdy nie ujrzałyby światła dziennego.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
Michael Jordan Getty Images / Brian Bahr /Allsport / Na zdjęciu: Michael Jordan
Teoretycznie w "Last Dance" chodzi o lata 1997-1998 i ostatni sezon w karierze Jordana w barwach Bulls, jednak fani dostają mnóstwo innych wątków dotyczących najlepszego koszykarza w historii. Jeśli telewidz nie śledził dokładnie wydarzeń w NBA w latach dziewięćdziesiątych, może się pogubić. Producenci serialu ciągle przeskakują między wątkami: Michael Jordan, Scottie Pippen, Phil Jackson, Jerry Krause, kolejni rozmówcy, mecze. Raz widzimy ujęcia z 1984 roku i Jordana zaczynającego grę w NBA, innym rok 1998 pod koniec kariery - i tak na przemian.

Ten serial to przede wszystkim wspomnienie najlepszego koszykarza w historii NBA. - Jordan wypada fantastycznie - powiedział Waldemar Kijanowski, były zawodnik i komentator meczów NBA w Canal Plus. - Podoba mi się jego szczerość. To serial, który pojawił się w idealnym momencie, bowiem pewnego rodzaju opinia o LeBronie Jamesie zaczęła obejmować obszar, który się Jamesowi nie należy. To dobra okazja, żeby przypomnieć głównie młodszemu pokoleniu o wielkości Jordana, jego geniuszu, motywacji, walce o drużynę. Powstał niesamowity obraz. Nie wyobrażaliśmy sobie tego, co zobaczyliśmy.

Obecnie mamy wielkie gwiazdy w NBA. Nie jesteśmy jednak w stanie pojąć, co działo się za czasów Jordana, bo to inna skala. - Takiej gwiazdy już nie było i nie będzie. Za nim szalały tłumy jak za Beatlesami - dodał Kijanowski. Wojciech Michałowicz, również komentator spotkań w Canal Plus: - Towarzyszyła mu ciągła presja, tłumy, ciągle ktoś od niego coś chciał. Latałem w tamtym okresie na mecze do Chicago, ale nie było szans cokolwiek zrobić wokół Jordana. Jeśli chciałem popracować, leciałem do Indianapolis albo Milwaukee, gdzie na meczu z Bulls było 10 dziennikarzy, a nie 110 jak w Chicago.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: techniczny popis Grosickiego. Boniek skomentował to w swoim stylu

Rzeczywiście z serialu wyłania się obraz rosnącej popularności Jordana. Wielu kibiców pamięta te czasy, szczególnie że chodzi o tak ważne dla Polonii miasto. - W Polsce była druga na świecie pod względem wielkości społeczność kibicująca Bulls - ocenił Mirosław Noculak, trener i komentator koszykarski. Telewizja ESPN nakręciła odcinki wykorzystując ciągłą obecność kamer przemieszczających się z drużyną Bulls. Minęły 22 lata, powstał wciągający serial, w którym wypowiadają się dawni koszykarscy bohaterowie. Wszystko dokładnie pokazane, zachowane, nagrane.

- Byłem w centrum powtórkowym NBA w Secaucus. Tam są całe piętra zarchiwizowanych spotkań. Pokazywali mi główny komputer, gdzie można zamówić np. z meczu nr 5 finałów 1997 akcję Pippena z trzeciej kwarty. Obsługa wprowadza dane, za chwilę dostajemy sekwencję poszukiwanej przez nas akcji - dodał Wojciech Michałowicz. - Za pomysłem z serialem stał zdaje się Adam Silver, obecny komisarz NBA. Wielki sukces - wyjaśnił Mirosław Noculak.

Układy z "gangsterami"

W serialu oglądamy sceny z Jordanem, który nie jest idealny. Krytykuje kolegów, działaczy, ma problemy z hazardem. Więcej zyska czy straci dzięki serialowi? - Jordan będzie prawdziwszy - powiedział Wojciech Michałowicz. - Serial uwidacznia nam, jak wiele rzeczy nie znaliśmy. Do tej pory mieliśmy niepełny obraz. MJ ukrywał swoje słabości. Chodziło nie tylko o hazard, gdy niemal wymagał terapii, ale doszły przecież podejrzenia o ojcostwo. Potrzebował wielu lat, nigdy się tak nie otworzył.

Teraz, po latach, spokojnie o wszystkim opowiada. Nie ma problemów, żeby nazwać Isiaha Thomasa (koszykarza Detroit Pistons, wielkich rywali Bulls na przełomie lat 80. i 90.) "dup***m", a Pippena egoistą, kiedy skrzydłowy "Byków" wykłócał się o podwyżkę pensji. - To była niepotrzebna wypowiedź, bo trudno o większego egoistę niż Jordan. To był jego motor działania, dążenie do sukcesu napędzało go do walki. Dobrze, że dogadali się z Philem Jacksonem idealnie. To wybitny trener, który potrafił zarządzać tymi "gangsterami" - ocenił Mirosław Noculak.

Z serialu nie dowiadujemy się dokładnie, jak wyglądało to docieranie między Jordanem i nowym trenerem Bulls, współautorem wszystkich 6 mistrzowskich tytułów. Wojciech Michałowicz: - Jackson pewnych rzeczy nigdy nie wyciągnie na światło dzienne. Pełną prawdę mówił o swojej pracy na Portoryko w połowie lat 80., kiedy opowiadał o strachu, że ktoś mu zrobi krzywdę, ale nie o Bulls. Wiemy jedynie, że namówił Jordana: ty rezygnujesz z pewnych nawyków, a w zamian zdobywasz tytuły.

Wielki błąd

W serialu rzuca się w oczy krytyka, jakiej był poddawany Jerry Krause. Generalny menedżer dostał wielką władzę z rąk właściciela, Jerry'ego Reinsdorfa. Zarządzał "Bykami" od 1985 roku do 2003. Im bliżej końca panowania Bulls (zdobywali mistrzostwa w latach 1991-1993 i 1996-1998), tym głośniej był krytykowany, głównie przez Jordana. W serialu występuje jako czarny charakter, ale nie można zapominać, że to Krause stał za budową drużyny, która rządziła w lidze.

- Zależy, z kim się utożsamiamy. Jak z trenerem i zawodnikami, to widzimy w menedżerze tego złego. Kpili z niego, bo uważali, że najważniejsi są koszykarze - stwierdził Mirosław Noculak. - Krause nie musiał być lubiany. Był skuteczny i konsekwentny w tym, co robił. To był twardziel, który musiał znosić emocje "łobuzów" jak Jordan i reszta.
Michael Jordan w meczu przeciwko koszykarzom Utah Jazz, finałowym rywalom z 1998 roku (fot. Getty Images) Michael Jordan w meczu przeciwko koszykarzom Utah Jazz, finałowym rywalom z 1998 roku (fot. Getty Images)
- Wykonał dobrą robotę, ale jego osobowość i narcyzm zabijał ducha współpracy. Cały czas podkreśla "klub, klub", a drużyna była trochę z boku. Podkreślał organizację, a organizacja to on - stwierdził Waldemar Kijanowski. Żarty wobec Krause'a momentami są żenujące i niepoważne. - Rozumiem Jordana. Nie widział sensu rozwalania czegoś, co działało. Nie planował znowu czekać na budowę zespołu - dodał. Według Kijanowskiego, Krause nie chciał być w cieniu, uważał się za wizjonera i twórcę zespołu: - Wierzył, że jeśli jest Jordan, to za chwilę będzie kolejny, a to wielki błąd. To Jordan zdobywał mistrzostwa, a nie Krause.

Polski "Ostatni Taniec"

Obecnie słynny koszykarz jest właścicielem Charlotte Hornets. Drużyna nie wychodzi ponad przeciętność od lat, nie widać lidera, a najbardziej wartościowy zawodnik, Kemba Walker, odszedł w 2019 roku do Boston Celtics. Jordan-działacz chyba miałby problemy z dawnym Jordanem-koszykarzem. - No raczej by się nie dogadali - powiedział ze śmiechem Wojciech Michałowicz. - W tym wymiarze MJ był nieprofesjonalny, kiedy krytykował jawnie Krause'a. Zasady w końcu były określone, pracowali niejako w korporacji. Jordan wziął na siebie chyba za dużo obowiązków. Chciał rządzić na każdym polu.

Bulls byli bezkonkurencyjni w latach 90. Kiedy w lipcu 1993 roku zginął ojciec Jordana, słynny koszykarz zrobił sobie przerwę w NBA od października tego roku do marca 1995. W przeciwnym wypadku Chicago mogło mieć bez problemu osiem, dziewięć tytułów z rzędu. Kibice oglądają "Last Dance" i zastanawiają się, jak dzisiaj radziłby sobie Jordan. - Obrona mniej może, więc rzucałby więcej, ale jest i drugie podejście. Atletyzm wszystkich zawodników poszedł w górę, na pewno jest większy niż te 20-30 lat temu. Może Jordan, bazujący na swoich "jump shoterach", miałby więcej pola do popisu, a strzelcy jak Steve Kerr czy John Paxson mogliby swobodniej bombardować rywali rzutami za trzy - spekuluje Michałowicz.

Waldemar Kijanowski: - Jestem zachwycony serialem. Miałem wrażenie, że Jordan spada z piedestału, słucham że ten lepszy, tamten lepszy. Obecnie nie miałby mniej niż 50 pkt w każdym meczu. Przepisy bardziej chronią zawodnika atakującego. Taki LeBron James - jest silny, wchodzi pod kosz, w końcowej fazie go ktoś dotknie i jest faul. To olbrzymia łatwość w zdobywaniu punktów.

Patrząc na wypowiedzi koszykarzy z "Last Dance", którzy po latach nie szczędzą sobie złośliwości i przykrych opinii, możemy zazdrościć ESPN. Producentom udało się ich wszystkich zebrać, namówić na szczere wypowiedzi i sprawić, że oglądamy stronę NBA, do której kibice nie mają dostępu. A polska wersja? Dałoby się nakręcić serial o animozji między np. Śląskiem Wrocław i Anwilem Włocławek z przełomu lat 90. i nowego wieku? Można sobie wyobrazić Dominika Tomczyka mówiącego do kamery, że nie cierpiał np. Igora Griszczuka? - Trzeba by spróbować. Może by się odważyli, ale w Polsce panuje teza, że nie można mówić na temat środowiska, z którego się wywodzimy - ocenił ze śmiechem Noculak. - Serial pokazuje, że można. Miałem mnóstwo zawodników, za którymi nie przepadałem. Koszykarze po latach dojrzewają, że mogą powiedzieć coś szczerze i wyrzucić to z siebie - dodał Waldemar Kijanowski.

CZYTAJ TAKŻE NBA. Michael Jordan karał Horace'a Granta. Nie pozwalał mu jeść po złych meczach!

CZYTAJ TAKŻE NBA. Lista Charlesa Barkleya: Jordan na szczycie. Kobe szósty, LeBron siódmy

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×