[b]
Pamela Wrona, WP SportoweFakty: Istnieje przepis na udaną karierę?
Nikołaj Tanasiejczuk, trener Energa Kotwicy Kołobrzeg:[/b]
Piłem dużo herbaty (śmiech). Kiedyś miałem swoje powiedzonko: "herbaty nie pijesz, do kosmosu nie lecisz".
Jestem urodzony na wschodzie Kazachstanu w Alma-ate, gdzie piło się wyłącznie herbatę. Nawet latem przy plus 40 stopni Celsjusza, w każdym domu częstowano świeżo zaparzonym napojem. Ja zawsze miałem termos na treningach i przed meczem - to była tradycja, więc może to było przepisem na sukces (śmiech).
Nie uważam, że moja kariera już się kończy, dlatego za wcześnie ją oceniać. Ale byłem prawdziwym sportowcem. Pierwszy raz spróbowałem alkoholu przed 40-stką i to mi pomagało być w dobrej formie fizycznej do końca aktywnej kariery. W Rosji, gdy wszyscy szli na imprezę to po to, aby się nachlać. Mnie to nie interesowało, nawet niekiedy próbowano przekonać mnie na siłę. Byłem nieugięty. Wiele zależy od otoczenia. Miałem obok siebie zawodników, którzy mieli problemy na przykład z alkoholem. Ciężko było pokonać nałóg, nie zmieniając środowiska. Ale jeżeli jesteś w sporcie, chcesz być dobrym, to musisz być twardym - nie ma drogi na skróty.
ZOBACZ WIDEO: Polska medalistka olimpijska pomaga seniorom w czasie epidemii. "Jeździliśmy i pytaliśmy, kto jakiej pomocy potrzebuje"
Mam to szczęście, że mam obok siebie żonę, która jest byłą siatkarką (Irina Archangielska – przyp.red), kilkukrotną mistrzynią Polski, była kapitanem reprezentacji Polski, jest kawalerem Srebrnego Krzyża Zasługi. Uprawiała sport zawodowo do 50 lat i sądzę, że grałaby nadal gdyby nie powiedziała dość. W naszej rodzinie ona jest najważniejsza. Jest dobrą matką, kochaną żoną. Zawsze mogę na nią liczyć.
Nie lubię przegrywać i to jest istotne. Zdaję sobie sprawę, że nie da się tak przez cały czas, ale każda porażka powinna nas czegoś nauczyć i tak do tego podchodzę. Teraz herbatę piję rzadziej niż kawę. Kiedyś, w sklepie były tylko dwa rodzaje herbaty: dobra i niedobra. W tej chwili jest tyle gatunków, że można zgłupieć. Piję tylko liściastą, dobrą i aromatyczną, którą przygotowuje się specjalnym sposobem.
To nie przypadek, że dobrze pan gotuje?
Pochodzę ze Wschodu, gdzie tradycją było to, że wszyscy prawdziwi mężczyźni powinni umieć gotować. Moja babcia uczyła mnie tego. Miałem dobrych
nauczycieli. Pomagałem kiedyś koledze, który miał swoją elitarną restaurację. Nawet notowałem przepisy. W domu gotuję kilka dań i to tylko moja działka. Nie chwaląc się, robię dobre szaszłyki. Często koledzy z klubów dzwonią po przepisy.
Zeszyty z przepisami pan ma. Notuje pan również informacje, które przydają się w koszykówce?
Oczywiście. Mam 3 pudła z moimi zapiskami. Na każdy sezon mam co najmniej 2 zeszyty, później kolejny na jego analizę. Teraz są komputery, Internet, ale bardziej ufam papierowi. Już kilka razy straciłem dane. Chociaż komputer pomaga, szczególnie podczas scoutingu, mimo tego sporo notuje. Od 3 lat prowadzę stronę i bloga w języku rosyjskim, na którym dzielę się swoją wiedzą trenerską. Mam sporo czytelników. Zastanawiam się także nad wersją po Polsku.
Rzeczywiście, musi pan mieć tego sporo, mając tak bogate CV.
Pozycji w CV jest wiele, zaczynając od zawodnika, grającego asystenta, asystenta i później szkoleniowca. Zaczynałem w 1979 roku SKA Alma-Ata. W moim doświadczeniu zawodowym mam grę w polskich klubach takich jak Kotwica Kołobrzeg, SKK Szczecin, Polpharma Starogard Gdański, Noteć Inowrocław, czy Komfort Forbo Stargard. Prowadziłem zespoły Lotos Gdynia, SMS PZKosz Łomianki, AZS Koszalin, SKK Szczecin, drugi zespół TG Sandhausen w niemieckiej Bundeslidze, reprezentację Polski U-18 na ME na Słowacji, reprezentację juniorów Kazachstanu i U-20, drugi zespół Dynamo Novosibirsk w Super Lidze B, czy kołobrzeską Kotwicę. Byłem także asystentem trenera w Lokomotiv-Kuban Krasnodar w lidze VTB, Dynamo Saint-Petersburgu, czy w Pogoni Ruda Śląska. Jest tego naprawdę sporo.
Ze sportem od zawsze było panu po drodze?
Z koszykówką byłem od dzieciństwa – moja mama była koszykarką, a tata był sędzią i pracował w klubie Dynamo Novosibirsk. Zaczynałem jednak, jak większość w tych czasach, od piłki nożnej. Uprawiałem również siatkówkę, 6 lat łyżwiarstwo figurowe. Kiedyś było tak, że jak za dzieciaka wyszedłeś na dwór z nową piłką, zaraz ktoś ci ją zabierał i musiałeś czekać aż skończą i oddadzą ci to co z niej zostało. Żeby się bronić szedłeś na sekcje boksu i po miesiącu mogłeś się postawić. Nie mówiło się o bólu, o poddawaniu się. To przydawało się także na boisku.
Każdy, kto był trochę wyższy, silniejszy albo szybki od razu zaciągany był do sportu. Tam było więcej ludzi, nie było łatwo się wyróżnić - inna selekcja i jednocześnie inny wybór. Ale uprawialiśmy różne sporty. Szkołę skończyłem w Karagandzie - miejscu, gdzie było bardzo gorąco latem, a bardzo zimno zimą. W hokeja na lodzie graliśmy do 22 wieczorem, było ciemno i okropnie zimno, ale nikomu to nie przeszkadzało. Wracałem do domu, siadałem przy grzejniku, ściągałem łyżwy i czułem straszny ból przez odmarznięte palce u nóg, ale na drugi dzień znowu wychodziłem żeby pograć. -20 czy -30 stopni i drobne odmrożenia nie robiły na nas wrażenia.
Tylko chyba skazany byłem na koszykówkę. Nie byłem zbyt utalentowanym zawodnikiem. Jak chciało się coś osiągnąć, trzeba było ciężko pracować. Dla nas nie było problemu trenować więcej. Wszyscy rozumieli, że aby być dobrym, trzeba ciężko pracować. Tego uczyli w Związku Radzieckim, powtarzając, że "za darmo tylko ser, w pułapce na myszy". Ciężko było trafić do reprezentacji, nie mając talentu, szybkości, warunków, czy wzrostu. I charakteru, bo bez tego nie było szans na wyższy poziom grania. Konkurencja była mocna. I nas szykowali dla niej. Były szkoły radzieckie i serbskie, które były bardzo podobne, na pewnym etapie rozwijały się nawet równolegle. Często jak graliśmy przeciwko sobie kończyło się bójkami, ale po meczach byliśmy kumplami i szanowaliśmy się nawzajem. Gdy byłem zawodnikiem, byliśmy z kolegami skupieni na koszykówce. Wyjazdy były długie, najczęściej samolotem. Nie było Internetu, szukaliśmy sobie zajęć. Byliśmy bardzo zżyci. Może dlatego mieliśmy inną mentalność i byliśmy bardziej wysportowani?
Przejście z boiska na ławkę trenerską było naturalne? Jak przygotowywał się pan do nowej roli?
To było naturalne. Od 81 roku zapisywałem ciekawostki ze wszystkich obozów na jakich byłem. Dzięki temu wiele rzeczy zrozumiałem z różnych pozycji, nie tylko jako zawodnik. Mam wykształcenie medyczne, ukończyłem akademię wychowania fizycznego, a znając fizjologię, pewne rzeczy docierają do nas po prostu głębiej. Miałem trenerów, którzy byli zwariowani na punkcie koszykówki. Zawsze analizowałem swoją grę, dużo trenowałem. Sprawdzałem na sobie sposoby trenowania, grałem na każdej pozycji. Na Zachodzie starałem się dokształcać, otwierać się na nowości. W Kołobrzegu miałem swoją prywatną szkółkę koszykarską. Jeździłem do Stanów na praktyki na Uniwersytet Louisville do słynnego Ricka Pitino. W Rosji sam prowadziłem szkolenia. Wciąż jestem wszystkiego ciekaw, a im dłużej jestem w sporcie, tym bardziej zdaje sobie sprawę z tego jak mało wiem. Mam wrażenie, jakbym podchodził do oceanu i podnosił jeden kamień, gdzie dookoła jest przecież cała plaża.
Jaka jest więc filozofia trenerska Nikołaja Tanasiejczuka?
Myślę, że już mam wypracowany sposób pracy z zespołem koszykarskim ale każdy team jest inny i potrzebuje specjalnego podejścia. W tym jest ciekawość zawodu trenerskiego, bo nie mamy czarodziejskiej różdżki. Żeby stać lepszym niezbędna jest ciężka praca. Ale każdy ma rozumieć dlaczego jest ten wysiłek. Ja staram się dużo rozmawiać i tłumaczyć zawodnikom nasze zamiary, próbując przewidzieć ruch przeciwnika. Wszystko musi przejść przez serce. Dopiero wtedy gracz potrafi skoczyć powyżej głowy. Trafiałem na dobrych nauczycieli, którzy pracowali w specyficznym systemie, był nacisk na profil psychologiczny zawodnika. Bo odporność na stres jest istotna w naszym zawodze. Niezbędne jest sprawić, aby zawodnik sam zrozumiał co zrobić, aby polepszyć swoje mocne strony. Pracować nad tymi słabszymi, aby kryteria były adekwatne do tego co potrafi. Stawać się lepszym krok po kroku. "Porządek bije klasę" – to jest ze mną przez całe życie. Od dzieciństwa nam to wmawiali i to jest prawda.
Było jeszcze coś, czym się pan kierował?
Gdy byłem jeszcze zawodnikiem, grałem w wojskowym zespole w SKA Alma-Ata. W ZSSR były mistrzostwa wojskowych klubów, był nawet znany CSKA i kilka ekstraklasowych zespołów. Graliśmy w Kijowie, spaliśmy w ośrodku sportowym, gdzie w tym samym czasie odbywało się seminarium trenerskie. One były wspólne dla wszystkich dyscyplin. Wykładowcy byli wybierani według wyników. Sport był bardzo popularny. Na przykład zespół hokeja na lodzie, który odnosił ogromne sukcesy cały czas dzielił się swoją wiedzą, więc wyniki różnych dyscyplin pomagały innym czerpać z ich doświadczenia. Dzięki hokeistom później biegaliśmy po górach z krążkami po 20 kg.
Została mi w pamięci jedna rzecz z tych wykładów, na które trafiłem zupełnie przypadkowo. Wtedy nawet jeszcze nie myślałem o byciu trenerem. Wszedłem na salę, wziąłem broszurę. Nie wszystko mnie interesowało, ale na scenę zaproszono sławnego trenera gimnastki sportowej – wszystkie krążki Olimpiad i mistrzostw były wtedy rosyjskie. Wstał niechętnie. Wszyscy wyciągnęli zeszyty i długopisy. On powiedział tylko :"słuchajcie, nie musicie tego zapisywać bo będziecie pamiętać". Wszyscy byli zdziwieni. Dodał: "powiem tylko dwie rzeczy: po pierwsze, nie pracujcie z głupkami. Po drugie, kupcie sobie łóżko i postawcie je na hali". Podziękował i wrócił na swoje miejsce. Był śmiech, ale wtedy tego do końca nie rozumiałem. Po około 5 latach, gdy byłem już starszym zawodnikiem, będąc jednym z liderów, chciałem pomóc młodszym, aby szybciej odnaleźli się w seniorskim zespole. W pewnym momencie, trafiłem na takiego koszykarza, przy którym przypomniały mi się tamte słowa. Ten chłopak był fizycznie bardzo utalentowany, ale nieustannie wracaliśmy do tego samego punktu. On nie był skupiony, nie wiem gdzie fruwały jego myśli. Uczyliśmy go jakiejś zagrywki, a po pewnym czasie wszystkiego zapomniał. Później, po kilku powtórzeniach, zmęczony i wkurzony był już cały zespół. Jeżeli człowiek nie jest zdolny przyjmować informacji, ciężko z niego zrobić dobrego gracza. Trzeba ciężko pracować, poświęcić się i zaangażować – dlatego najlepiej wstawić sobie łóżko na sali. Jeśli ktoś tego nie czuje, nie osiągnie wiele. Bycie lepszym przełoży się później na dobytek.
Jak z Ałma Aty trafił pan do Kołobrzegu?
Do Kołobrzegu przyjechaliśmy żeby żona urodziła dziecko. Miała pewne problemy i lekarze w Alma-Ate doradzili nam wyjazd do Europy. Moi koledzy z Białorusi, z którymi grałem w RTI Mińsk pomogli nam wyjechać do Polski. W Kołobrzegu zapewnili nam opiekę, mieliśmy dobrego lekarza i urodziła nam się córka. Do dziś przyjeżdża do Kołobrzegu i mówi, że to jej miasto. Tak zaczęła się moja przygoda z tym miastem. Czy to przypadek dla mnie, czy dla Kołobrzegu? Tego nie wiem.
Pod koniec 2019 roku ponownie znalazł się pan nad Polskim morzem. Właśnie podpisał pan nowy, minimum dwuletni kontrakt. Jakie są plany wobec koszykówki w Kołobrzegu?
Widzę dużą szansę, aby w Kołobrzegu zbudować coś fajnego, wrócić do ekstraklasy. Taki jest nasz cel. Już raz nam się to udało. Dlaczego więc nie spróbować drugi raz?
Co miała w sobie Kotwica Kołobrzeg, wtedy, w 2005 roku?
Byliśmy zespołem, na który nikt nie stawiał. Nie byliśmy przygotowani do awansu, było wiele wskaźników, że to nam się nie uda. Mieliśmy duże problemy finansowe. Pierwsza piątka odeszła, praktycznie grali zmiennicy. Miałem szczęście, bo trafiłem na grupę zawodników, którzy naprawdę chcieli grać i wygrywać. Walczyli w meczach i bardzo ciężko pracowali na treningach. W niektórych momentach może inny zespół by się poddał, ale nie oni. Byliśmy nastawieni na walkę, jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Kilka podmiotów wsparło nas finansowo w tych trudnych chwilach i dzięki im przetrwaliśmy, w rezultacie awansując niespodziewanie do ekstraklasy.
Można powiedzieć, że znad morza czuć powiew optymizmu?
Doszło do zmian. Aby zrobić krok do przodu, zawsze powinno coś się zmienić. Stary zarząd wyprowadził klub z dołka, kilku sezonów krok po kroku odbudowywali kołobrzeską koszykówkę. Sezon skończony bez długów i za to należy się im szacunek i wielkie dzięki. Porządek i dyscyplina musi pozwolić nam czuć się pewnym – na razie w pierwszej lidze. Zeszły sezon był dobrym przetarciem, końcówka pokazała, że w krótki okres czasu udało się zmienić zespół, wyniki. Brakowało kropki nad i, aby utrzymać się w lidze. Byłem dobrej myśli, patrząc na to jak zawodnicy pracowali i co pokazywali później na meczach.
"Porządek bije klasę" – taki jest przepis na budowę nowej Kotwicy?
Oczywiście, dyscyplina jest ważna. Ale trzeba mieć charakter i wolę zwycięzcy. Staram się tego nauczyć szczególnie młodych chłopaków. A ciężką pracą z zaangażowaniem pomogą wygrać coś, co może wydawać się nie do wygrania.
W zespole wszystko opiera się na rozgrywającym – od niego zaczniemy. Jak podpiszemy dobrego rozgrywającego, to będzie łatwiej nam ułożyć cały zespół. Mam kilku zawodników na oku, z większością prowadziliśmy już wstępne rozmowy. Zrobiłem duży scouting po poprzednim sezonie. Nie wybierałem przypadkowych chłopaków. Na liście miałem takie nazwiska, których gra mi odpowiadała, którzy będą chcieli wygrywać i dawać z siebie wszystko. Każdy kogo chcemy nie jest z przypadku. To będzie nowa Kotwica.
Zobacz także: Koszykówka. STK Czarni zaczynają budowę zespołu. Pierwszy podpis w Słupsku złożył trener Mantas Cesnauskis
Koszykówka. Rafał Knap nadal z Weegree AZS Politechniką Opolską. Klub postawi na młodzież