Denver Nuggets są rewelacją NBA, a Polak ma wkład w ich sukcesy. Rafał Juć namawiał do wyboru Nikoli Jokicia [WYWIAD]

Newspix / Piotr Kieplin / PressFocus / Na zdjęciu: Rafał Juć
Newspix / Piotr Kieplin / PressFocus / Na zdjęciu: Rafał Juć

Denver Nuggets są rewelacją trwających play-offów w lidze NBA, a Nikola Jokić ich największą gwiazdą. Udział w pozyskaniu go miał Polak, skaut Rafał Juć. Porozmawialiśmy z nim o fenomenie Nuggets, filozofii klubu oraz o samym Jokiciu.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

[/b]Denver Nuggets już teraz zapisali się na kartach historii NBA. Zostali pierwszym zespołem, który dwa razy w tym samym roku odrobił straty i ze stanu 1-3 w fazie play-off doprowadzał do wyniku 4-3. Sensacyjnie wyeliminowali jednych z najpoważniejszych kandydatów do mistrzostwa ligi - Los Angeles Clippers.

Teraz Nuggets o awans do wielkiego finału rywalizują z faworyzowanymi Los Angeles Lakers. Jest 2-0 dla klubu z Kalifornii, ale podopieczni Mike'a Malone'a w poprzednim spotkaniu o zwycięstwo walczyli do ostatnich sekund. Triumf Lakers zapewnił Anthony Davis, trafiając za trzy równo z końcową syreną. "Ta seria zacznie się dopiero, gdy Lakers będą prowadzić 3-1" - żartuje środowisko NBA. 
 
Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Jak to jest ostatnio u pana z piciem kawy? Denver Nuggets są w play-offach jak kofeina. Potrafią solidnie pobudzić. 

Rafał Juć, skaut Denver Nuggets, jedyny Polak pracujący w lidze NBA: Nigdy nie piłem tyle kawy, co teraz. Jako pracownik klubu przeżywam to wszystko jeszcze bardziej, a emocje są niesamowite. Oglądam wszystkie mecze na żywo w trakcie godzin ich trwania, a co za tym idzie, od drugiej rundy fazy play-off większość z nich odbywa się w środku nocy. Po serii z Utah Jazz, kiedy decydujący rzut Mike'a Conleya wykręcił się z kosza, żartowałem nawet z szefem, że obudziłem nie tylko swoją narzeczoną, ale też ludzi w bloku. Tak krzyczałem, że było mnie słychać na całym piętrze.

ZOBACZ WIDEO: US Open. Wojciech Fibak o dyskwalifikacji Novaka Djokovicia: To mogą być historyczne konsekwencje dla tenisa

To też duże wyzwanie dla organizmu, mecze kończą się o 6-7 rano. Trudno jest już zasnąć, tym bardziej że nasza drużyna dostarcza takich niesamowitych wrażeń. Muszę wypić później dużo tych kaw i napojów energetycznych, żeby funkcjonować, ale o narzekaniu nie ma mowy. To są niesamowite przeżycia. Niektórzy skauci nie mają takiego szczęścia, żeby ich drużyny odnosiły takie sukcesy zespołowe.

Jest pan w kontakcie z innymi pracownikami klubu? 

Pierwszy raz nie jestem w Denver podczas tych kluczowych meczów, tak jak przed rokiem w fazie play-off. Jednak jednoczy nas wspólne oglądanie tych spotkań. Łączymy się ze skautami, innymi pracownikami klubu i ich rodzinami, żeby na telekonferencji wspólnie śledzić mecz i przeżywać emocje, a to bardzo zbliża. Żartujemy, że przez każdy tydzień, kiedy wstawałem w nocy, postarzałem się o kilka lat, ale oddałbym ich ze dwadzieścia za mistrzowski tytuł.

Nikt nigdy w historii NBA nie dokonał tego, co w tym roku pana drużyna. Było 1-3 z Utah Jazz, 1-3 z Los Angeles Clippers, a Nuggets zameldowali się w finale Konferencji Zachodniej.

Nasza drużyna nie przestaje zaskakiwać. Nie ukrywam, że sam miałem momenty zwątpienia. Dużo mówi fakt, że żadna drużyna w historii nie wróciła dwa razy w serii ze stanu 1-3 w tych samych play offach. Nam się to udało. To też ciekawe, że od kiedy pracuję w Nuggets, w każdej rywalizacji było siedem meczów: przed rokiem też 4-3 pokonaliśmy San Antonio Spurs, a później przegraliśmy 3-4 z Portland Trail Blazers.

Nuggets to jeszcze bardzo młody zespół, ale już doświadczony.

Zgadza się. Niektórzy koszykarze w swojej karierze w ogóle nie awansują do play-offów, a nasi pomimo młodego wieku mają już ogromne doświadczenie. Uważam, że to procentuje. Wszystko składa się w całość. Wielka cierpliwość zarządu, właściciela, generalnego managera, którzy nie wymieniają składu, nie kupują nowych zawodników, tylko budują drużynę bardzo organicznie.

Co kryje się za sukcesem tej drużyny?

Siła mentalna naszych młodych zawodników. Wiedzą, jak wygrywać. Jednak równie ważne jest to, że w zespole panuje świetna atmosfera.

To bardzo ważne, bo warunki są nietypowe. 

Wydawało się, że charakter wznowienia sezonu i koszarowanie zawodników w "bańce" w Orlando będzie faworyzować zespoły dużo bardziej doświadczone. Tymczasem okazuje się, że wcale tak nie jest. Zespoły zbudowane z młodych zawodników, które dobrze przepracowały ten okres i mają sporo siły fizycznej, wyglądają zdecydowanie lepiej. Przypominają mi się turnieje pod szyldem FIBA, jak mistrzostwa świata czy Europy. Podczas takich imprez może się wytworzyć dobra atmosfera, chemia w drużynie i później się korzysta z tej szalenie pozytywnej energii. Nawet mniej chodzi o taktykę, natomiast ważniejsze jest odpowiednie podejście czy strefa mentalna. Większe znaczenie ma przygotowanie psychiczne. Jestem pełen podziwu dla wyczynu naszych chłopaków.

Sam Jokić powiedział przed siódmym meczem z Clippers: "To na nich ciąży cała presja". Czy to trochę znaczy, że w Denver nikt nie spodziewał się aż takiego dobrego wyniku, jaki udało się teraz osiągnąć?

Uważam, że jako drużyna jesteśmy trochę niedoceniani przez kibiców i media. Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie nasz rynek nie jest tak atrakcyjny i popularny, a Denver nie jest tak znanym miastem. Faworyzowane są drużyny, które najbardziej przyciągają fanów, a największym zainteresowaniem cieszą się właśnie Lakers czy Clippers.

Warto dodać, że przecież po sezonie zasadniczym zajmowaliście wysokie, trzecie miejsce w Konferencji Zachodniej, a jednak nikt nie brał was na poważnie w kontekście walki o mistrzostwo. Teraz to się zmieniło.

Dokładnie tak, w play-offach nie znaleźliśmy się przecież przez przypadek. Skończyliśmy sezon zasadniczy na trzecim miejscu, rok temu też w pierwszej czwórce, co dało nam przewagę parkietu. Nasi koszykarze nie przejmują się opinią publiczną i tym, kto i co o nich mówi. ESPN zrobiło rozeznanie wśród przedstawicieli mediów i w serii z Clippers nikt nie postawił na Nuggets! To też był element takiej zewnętrznej motywacji, której używali nasi zawodnicy. Sila mentalna jest niesamowicie istotna. To jest element, na który my zwracamy uwagę i też nie bez powodu budujemy drużynę przez draft. Pozyskujemy zawodników, których możemy ukształtować.

A w tym chyba trener Michael Malone jest specjalistą.

Jest on nie tylko trenerem, ale człowiekiem, który potrafi ułożyć wszystko w odpowiedni sposób, zmotywować zawodników. Wie, które "przyciski" nacisnąć, a w jego drużynie fundamentem jest wzajemne zaufanie i wsparcie.

Okazuje się, że ma pan w zespole jednych z najbardziej wytrzymałych psychicznie koszykarzy w lidze 

Jeśli chodzi o siłę mentalną, Nikola Jokic i Jamal Murray są jednymi z najlepszych koszykarzy w NBA. Często myśli się, że twardy jest ten, który bije się w pierś, krzyczy, broni agresywnie na całym parkiecie. Ale dla mnie tę siłę definiuje to, jak zachowujesz się na boisku pod presją w kluczowych momentach meczu. Taka sytuacja nie tyle im przeszkadza, co nawet dodatkowo motywuje. Myślę, że jest to bardzo istotne. Zawsze wyglądamy lepiej pod presją, a to ogromna sztuka.

Na czym pana zdaniem polega fenomen drużyny Nuggets? W zespole brak gwiazd największego kalibru, a wszystko zazębia się w niesamowity sposób. 

Trener Malone jest na pewno jedną z kluczowych postaci, która ma wpływ na całą kulturę organizacji i styl gry. Przede wszystkim wszystko się zaczyna i kończy na świetnych właścicielach klubu. Rodzina Kroenke nas wspiera, rozumie koszykówkę, pozwala podejmować decyzje i daje ogromny komfort pracy. Do tego nasz prezes Tim Connelly jest architektem drużyny. To on w 2013 roku rozpoczął całkowitą przebudowę drużyny, składu, stylu myślenia, sposobu patrzenia na koszykówkę. Zdajemy sobie sprawę z ograniczeń, jakie ma miasto Denver, które nie jest najbardziej atrakcyjnym w całych Stanach, jeśli chodzi o marketing i zainteresowanie kibiców. Wiedzieliśmy, że musimy budować swoją drużynę inaczej niż wielkie rynki, jak wspominane Los Angeles czy Nowy Jork.

Jakiego profilu graczy szukacie?

Przede wszystkim skupiamy się na zawodnikach, którzy chcą być w Denver, którzy są głodni gry. Najpierw patrzymy na osobowość, później na człowieka jako koszykarza. Największym atutem jest atmosfera, relacje w grupie. Większość chłopaków trafiła do naszego klubu w wieku 19-20 lat. Są ze sobą zżyci, wspólnie dorastają koszykarsko. Jest wzajemne zaufanie, świetny podział ról, nikt nie narzeka. Zwycięstwo Nuggets nad Clippers można podsumować w jeden sposób: zespół pokonał talenty. To właśnie zespołowe granie, odpowiedni zestaw ludzi i świetne przygotowanie na poziomie managerskim i trenerskim jest receptą na sukces. Ciężka, żmudna, długoletnia praca. To bardzo ważne, bo drużyny nie da się zbudować w tydzień czy dwa. Ten proces jest długi i bardzo złożony.

Michael Malone, czyli sympatyk europejskiej koszykówki?

Trener Malone to w ogóle sympatyk koszykówki, człowiek o niesamowicie otwartym umyśle. Czasami mnie zaskakuje, kiedy w środku nocy odpalam maila, a tam wiadomość od niego, że oglądał Żalgiris i chce, żebym wysłał mu fragment wideo, bo spodobało mu się jedno wykonanie wybicia piłki z autu. Jest to człowiek, który czerpie od największych koszykarskich umysłów, zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych. To nie ma dla niego znaczenia. Dla niego liczy się też kontakt ze swoimi podopiecznymi. Ciężko mi wskazać innego trenera, który tak dobrze chciałby poznać swoich zawodników. Ogląda, jak radzą sobie w kadrach narodowych. Czerpie ze wzorców. Jeśli tam grają dobrze i pewne rozwiązania się sprawdzają, to czemu nie wdrożyć tych zagrywek także w NBA? Trener Malone to człowiek, który żyje koszykówką 24 godziny na dobę.

Klub Nuggets także nie boi się obierać kierunku na Stary Kontynent.

Motto naszego klubu brzmi: nieważne, czy gracz jest z Kaunas (Kowna - red.) czy z Kansas, to jest po prostu koszykarz. Bo to jest jeden sport, jedna dyscyplina. Koszykarze europejscy mają przewagę, jeśli weźmiemy pod uwagę wykształcenie czy fundamenty koszykarskie, co świetnie widać u Nikoli Jokicia. Mój szef często powtarza: my Amerykanie wymyśliliśmy tę grę, ale wy Europejczycy gracie w nią w odpowiedni sposób. To model gry, jaki my przyjęliśmy w naszej organizacji. Zespołowa gra, pięciu zawodników na parkiecie, każdy ma swoje role, potrafi atakować, bez wielkich gwiazd. Nie ma samolubstwa, wszystko opiera się na świetnej atmosferze.

Kto z pana klubu aktualnie przebywa na Florydzie i ogląda drużynę na żywo?

Ten skład osobowy jest bardzo ograniczony. W zamkniętym ośrodku na Florydzie może przebywać niewiele osób. Jest tam prezes Connelly, menadżer generalny Calvin Booth i Ben Tenzer, odpowiedzialny za kontakty, logistykę związaną z gośćmi i rodzinami, które mają prawo odwiedzić naszych koszykarzy. Pozostali pracownicy działu skautingowego, koszykarskiego, pracują z domu. Każdy z nas, a mamy też kilku chłopaków z Litwy, wykorzystali ten czas i wrócili do swoich rodzin. Pracujemy zdalnie od lutego. Ale tak naprawdę pracujemy zdalnie od zawsze, bo praca skauta polega na ciągłym podróżowaniu.

Jaka jest reakcja na świetne wyniki drużyny?

Oczywiście wszyscy są bardzo pozytywnie zaskoczeni. Spodziewaliśmy się chociażby awansu do drugiej fazy play-off, ale wiemy, na co stać tę drużynę. Oglądamy ją na co dzień i wiemy, że mogą być jeszcze lepsi. Szef i właściciel są niesamowicie zadowoleni, ale wiedzą, że NBA jest brutalnym biznesem. Dziś można być mistrzem, a za rok jedną z najgorszych drużyn. Cały czas pracujemy, przygotowujemy się do draftu. W 2013 roku założyliśmy sobie, że jeśli wszystko się uda, to Nikola Jokić w wieku 27-28 lat będzie odnosił największe sukcesy. Wciąż jesteśmy młodą drużyną, a większość naszych zawodników jest jeszcze przed najlepszymi latami swoich karier.

Nikola Jokić to obok Jamala Murraya najlepszy gracz Denver Nuggets. Warto zaznaczyć, że to pan miał wpływ na to, że klub z Kolorado zdecydował się go zatrudnić. Pan przekonywał szefostwo, że warto postawić na niego w drafcie. Jaka wiążę się z tym historia?

Jest to o tyle ciekawa historia, że zacząłem oglądać go jeszcze przed tym, jak pracowałem w Denver. Odbywałem staż w Utah Jazz, organizacji równie proeuropejskiej. Jokić wpadł mi w oko na mistrzostwach świata do lat 19 w Pradze w Czechach. Był też jednym z graczy, których polecałem w trakcie swojej aplikacji do Denver. Moi szefowie od razu zwrócili na niego uwagę. Oczywiście sądziliśmy, że będzie graczem wszechstronnym, ale nie skłamię i nie powiem, że spodziewaliśmy się, że będzie najlepszym centrem w NBA. Wiedzieliśmy, że ma spory potencjał, ale podobnie jak inni skauci, mieliśmy też pewne obawy. O jego atletyzm, podejście, motywację.

Ja w tamtym drafcie polecałem też Jusufa Nurkicia. Sądziłem wtedy, że on może być nawet lepszy. Udało mi się przekonać szefostwo, żeby wybrać obu zawodników. A jednak, jak widać, ich kariery potoczyły się inaczej.

Kiedy nastąpił przełomowy moment w karierze Jokicia?

Takim przełomowym momentem był mecz Nike Hoop Summit w 2014 roku, na którym Jokić, jeszcze jako mało znany zawodnik, rywalizował w parze na treningach z Clintem Capelą. Capela był już gwiazdą młodzieżowej koszykówki, ale to Jokić ogrywał go bezlitośnie. Pokazywał cwaniactwo boiskowe, zmylał go markowaniem rzutów, mijał, dominował mądrością koszykarską. Wtedy mój szef, który był na miejscu w Portland, był bliski podjęcia decyzji, żeby wybrać Nikolę.

Bardzo pomogły nam też testy psychologiczne i wywiad środowiskowy, który ja starałem się zbierać. Ci, którzy go znają, chociaż może tak nie wygląda, byli przekonani, że odniesie ogromny sukces, bo ma świetną głowę i podejście.

Jokić miał też inne oferty?

Jak najbardziej. Gdyby nie Arturas Karnisovas, być może Nikola w NBA nigdy by nie zagrał! Był o krok od podpisania kontraktu z FC Barceloną. Arturas był graczem Barcelony, wiedział, jakie są plusy i minusy takiego kontraktu. Jak dowiedzieliśmy się, że Nikola rozważa przenosiny do Hiszpanii, ja i mój szef polecieliśmy do Serbii i staraliśmy się go przekonywać. Arturas Karnisovas odegrał ogromną rolę. Jokić nam zaufał, podpisał kontrakt z Denver Nuggets, rezygnując z dużo lepszej umowy z Barceloną.

Wybraliście go z 41. numerem. Rzadko zdarza się, że koszykarz wybrany z tak odległym numerem zostaje później gwiazdą i wręcz twarzą drużyny. Teraz myślisz Denver Nuggets, mówisz Nikola Jokić. To w dużej mierze również pana sukces.

Nie ukrywam, że bardzo się cieszę, że jestem w pewnym sensie utożsamiany z wyborem Nikoli Jokicia przez Nuggets. Czuję też niesamowitą wdzięczność, że klub zatrudnił mnie jako 21-letniego chłopaka bez większego doświadczenia i zaufał od pierwszego dnia. Pozyskaliśmy Nurkicia, Jokicia, później pojawili się też następni europejscy gracze - Juan Hernangomez, Vlatko Cancar czy Torrey Craig, który grał w Australii, a obecnie występuje w pierwszej piątce. Muszę powiedzieć, że to wynika z tego, jaka jest kultura organizacji, klub jest mocno proeuropejski. Gracze ze Starego Kontynentu wyglądają dobrze w takim systemie.

To pokazuje, jak dużo można zyskać dobrym skautingiem. 

Zawodnik mówi "jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz". A w przypadku skauta jest to coś w stylu "jesteś tak dobry, jak twój ostatni wybór, jak twój ostatni draft". Bardzo mnie to cieszy, że jestem chociaż małą częścią ścieżki kariery Jokicia. Ale trzeba powiedzieć sobie szczerze, że on ten sukces zawdzięcza samemu sobie, swojej ciężkiej pracy i swojemu podejściu. To też nie było tak, że on był gdzieś ukryty, a my jako Denver Nuggets go odnaleźliśmy. Jednak nasze szefostwo było w stanie zapewnić mu odpowiednie warunki i plan rozwoju.Trafił na ludzi, którzy rozumieli jego mocne i słabe strony. To zaszczyt, że mogłem mieć udział w wyborze takiego zawodnika.

Rafał Juć (w środku) jest obecnie jedynym Polakiem pracującym w NBA
Rafał Juć (w środku) jest obecnie jedynym Polakiem pracującym w NBA

Jaką osobą prywatnie jest Jokić? Spędził Pan dużo czasu w jego towarzystwie?

Zanim podpisał kontrakt z Nuggets, jeszcze rok grał w Serbii, żeby się tam ogrywać, zdobywać doświadczenie w lidze adriatyckiej, która jest bardzo fizyczna. To wyszło mu na dobre. Wtedy odwiedziłem go z osiem-dziesięć razy. Byłem na meczach, chodziłem na treningi, poznawałem osoby z jego najbliższego otoczenia. Braci, chrzestnego, dziewczynę i rodziców. Oglądałem go w życiu prywatnym. Ma do siebie bardzo duży dystans, lubi żartować, nie ma wybujałego ego. Jego geniusz koszykarski objawia się w tym, jak ogląda mecze, jak zapamiętuje szczegóły. Ceni sobie prywatność. Gra dla frajdy, bo to lubi.

Czasem ciężko znaleźć motywację. Dla niektórych są to pieniądze i sława. On gra, bo to lubi. Musi się też dobrze czuć i być odpowiednio wyluzowany i zmotywowany. Nie lubi być w świetle fleszy, nie udziela zbyt wielu wywiadów, ale prywatnie to świetny człowiek, na którego zawsze można liczyć.

Mówisz Denver, myślisz Jokić. Jego osobowość przekłada się na styl funkcjonowania naszej organizacji i tego, jacy chcemy być.

Nikola Jokić, czyli "Joker". Co kryje się za tym przezwiskiem?

Jeśli chodzi o pseudonim, jest to tyle śmieszna sprawa, że wymyślił go Mike Miller, weteran, który przyszedł do nas z Cleveland i miał pomóc budować atmosferę w szatni. Jest to oczywiście śmieszna gra słów związana z nazwiskiem Jokić, ale Joker nie tyle co potrafi wyciągnąć asa z rękawa, ale bardziej to "dowcipniś" z języka angielskiego, bo sypie dowcipami i potrafi powiedzieć coś śmiesznego, co rozbawi całą drużynę. Wie, jak dotrzeć do innych zawodników i jak z nimi rozmawiać.

Podobno żartował nawet przed najważniejszym, siódmym meczem z Clippers

Trener Malone miał urodziny. Jokić zwołał naradę. Wszyscy myśleli, że będzie to jakaś motywacyjna przemowa, że będzie chciał jeszcze dolać oliwy do ognia. A on powiedział tylko: "dzisiaj będę miał dla trenera prezent. Albo awansujemy do finału Konferencji, albo trener będzie mógł wrócić do domu i spotkać się ze swoją rodziną". Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

To też pomogło. Zdecydowanie widać po tym jego pewność siebie, która wpływa na innych zawodników. Dzięki niemu są wyluzowani. Przekłada się na to osobowość Nikoli.

Ilu skautów pracuje w klubie z Denver? Jest pan jedynym międzynarodowym skautem w zespole?

Dział skautingu w Denver jest jednym z najmniejszych w całym NBA. W moim dziale pracuje aktualnie 13 osób, większość z nich, podobnie jak ja, od 2013 roku. Szef Denver dość mocno stawia na indywidualny rozwój. U nas mówi się tak: jestem skautem, kropka. I później dopiero dana specjalizacja. W moim przypadku jest to skauting międzynarodowy.

Jest pan w klubie do dziś, czyli szefostwo musi być zadowolone.

To przede wszystkim zasługa zaufania i możliwości rozwoju, która jest tutaj niesamowita. Jest to oczywiście odpowiedzialna praca. Ale też każdy ma więcej obowiązków i bardziej utożsamia się z danymi zadaniami. Clippers czy Spurs mają na przykład ponad 10 skautów od samego przygotowania do draftu czy wolnej agentury.

Ja robię wszystko sam. Dotyczy to zarówno zawodników młodzieżowych, jak i seniorskich. Oglądam koszykarzy w Europie, ale też na innych kontynentach. Jestem niezależny, mam swobodę. Bardzo sobie to cenię. Oczywiście, jest większa presja, ale w skautingu nie ma lepszej możliwości rozwoju, niż testowanie się na placu bitwy. Ja z każdego draftu czy raportu wyciągam wiele wniosków. Mamy doświadczonych skautów i czerpię też od innych, a inni nie mają takiego luksusu.

Prezes i GM zaczynali jako skauci. Oni mówią o sobie, że są skautami z tytułem prezesa czy generalnego managera. To taki konik tej naszej drużyny. Stawia się dużo na skauting i draft, a towarzystwo jest idealne, żeby stawać się coraz lepszym.

Co należy do pana obowiązków? 

Ja, jako międzynarodowy skaut, jestem uszami i oczami naszej organizacji na to, co dzieje się poza terytorium Stanów Zjednoczonych. Ja zarządzam komórką europejską. Mam o tyle swobodę, że posiadam całkowicie nielimitowany budżet. Sam wyznaczam sobie terminarz, sam też wybieram zawodników, których chcę śledzić.

Każdy z pracowników, skaut na D-League czy amerykański college, raz w roku jest w Europie. Ja wybieram i planuję ich podróż. Działamy tak, żeby każdy miał możliwość zobaczenia innego stylu koszykówki. Pokazujemy sobie również nawzajem zawodników, których obserwujemy i konfrontujemy wiele opinii. Taka jest właśnie nasza filozofia, że dość mocno dyskutujemy i wewnętrzny dialog jest mile widziany.

Pracuje pan w Denver, ale słyszałem, że miał pan również ofertę z innego klubu NBA.

Arturas Karnisovas chciał, żebym poszedł do Bulls. Miałem ofertę, żeby się tam przenieść. Był taki temat, ale bardzo cenię sobie zestaw ludzki, moje miejsce w hierarchii obecnego klubu i swobodę, z jaką mogę operować w mojej specjalizacji, czyli na rynku międzynarodowym.

Teraz, gdy rozgrywki toczą się na terenie kompleksu Walt Disney World, jak wygląda pana praca?

W skautingu walutą jest wiedza. Czym masz jej więcej, tym jesteś bogatszy. Praca skauta nigdy się nie kończy. Jest trudna do scharakteryzowania. Szczególnie teraz, kiedy nie możemy podróżować. Nie zwalnia nas to jednak z obowiązków, przygotowujemy się do draftu 2020 i 2021. Śledzę młodych zawodników grających w Eurolidze czy Lidze Mistrzów. Teraz oglądam też rookie, którzy od razu po college'u trafili do Europy. Staram się przewidzieć, który z nich może być ciekawy. Kogo moglibyśmy zaprosić na testy, na ligę letnią.

Pracuję tak naprawdę od poniedziałku do niedzieli, oglądam 2-3 mecze dziennie, wykonuję sporo telefonów. Skaut to nie tylko osoba, która jest w stanie zdefiniować, czy dany zawodnik będzie dobry, czy nie, ale też osoba, która swoimi kontaktami i wiedzą jest w stanie sprawdzić, co dzieje się na rynku. Staramy się sprawić, że wtedy my, jako organizacja, coś mamy, coś wiemy, a inni na przykład nie. Jeśli agent nam ufa, to zadzwoni do nas z pewną informacją.

Denver Nuggets nigdy w historii nie zostali mistrzami NBA, nie udało im się też wygrać swojej Konferencji. Może teraz będzie ten pierwszy raz. Mielibyśmy w tym sukcesie nasz własny, polski akcent. Jednak przed wami trudne (znów) zadanie - faworyci do wygrania całej ligi, Los Angeles Lakers.

Ta seria z Lakers na pewno nie będzie łatwa. Nasi koszykarze mają prawo być zmęczeni, bo w samych play-offach mają w nogach już 14 meczów. Dodatkowo Lakers mają w swoim składzie dwóch najlepszych graczy w lidze, LeBrona Jamesa i Anthony'ego Davisa. To będzie całkowicie inna seria niż z Clippers. Mają świetnych obrońców. Dużo będzie zależało od tego, kto będzie krył Jokicia.

Uważam, że nie jesteśmy bez szans. W sezonie zasadniczym grało nam się z nimi dobrze. Pytanie, czy wystarczy nam siły fizycznej, bo jestem pewien, że zmotywowania i siły mentalnej będzie na pewno wystarczająco. Sam awans do finału NBA byłby ogromnym przeżyciem. Ja uważam, że bez względu na wynik, nasza drużyna cały czas nie powiedziała ostatniego słowa. Liczę, że z roku na rok będziemy coraz lepsi. Ja też się muszę do tego przyczynić, żeby do naszego klubu trafiały coraz lepsze talenty.

Każdy wiedział, o co toczy się gra. Koszykarze przechodzili różne trudności podczas pandemii, ćwiczyli we własnym zakresie. Każdy mimo wszystko przyjechał w świetnej formie, a to pokazuje, jakich mamy ludzi. Mam nadzieję, że uda nam się sprawdzić w tych play-offach jeszcze nie jedną, a może i dwie niespodzianki.

Komentarze (1)
avatar
Michał Oleszko
21.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Fantastyczny wywiad, fantastyczny człowiek!