Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Na początku lutego przeszedł pan z Anwilu do Legii. Jak się pan czuje w nowym klubie?
Walerij Lichodiej, koszykarz Legii Warszawa: Znakomicie! W końcu jestem sobą, znam swoją rolę w zespole i mogę robić to, co umiem najlepiej na boisku. Czyli to, do czego przyzwyczaiłem kibiców dwa lata temu w Anwilu Włocławek. Po prostu trener Kamiński od samego początku mi zaufał, dał grać i są tego efekty. Uważam, że teraz gram dziesięć razy lepiej niż w Anwilu Włocławek. I tak też się czuję.
Aż tak?! Dlaczego?
Bo czuję mentalną ulgę. Wszyscy to czują i widzą.
Trener Wojciech Kamiński od samego początku podkreślał: "Walerij będzie wzmocnieniem, wiemy, jak go wykorzystać". I chyba tak jest?
Trener wie, jak mnie wykorzystać, daje mi dużo swobody w ataku. Po prostu mi ufa. Czuję się lepiej, dlatego też gram lepiej. Mam większą pewność siebie. Mamy w zespole świetną chemię i atmosferę, pozostali zawodnicy znakomicie mnie przyjęli. Chcemy zajść naprawdę daleko w tym sezonie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo Lindsey Vonn. Upadek jej nie złamał
Najlepsza wersja Walerija Lichodieja na boisku to...?
Wydaje mi się, że najlepiej czuję się wtedy, gdy mogę wykorzystać swoją inteligencję i nabyte doświadczenie przez wiele lat na boisku. Spójrz na mecz w Sopocie. Kryli mnie wyżsi zawodnicy, więc co robiłem? Rzucałem za trzy punkty, koledzy kreowali mi wolne pozycje i ja trafiałem. A też - w innych sytuacjach - potrafiłem spenetrować i tam poszukać swoich szans. Jeśli jest niższy rywal, to staram się grać z nim tyłem do kosza.
Przejdźmy do Anwilu Włocławek. Dlaczego było tak źle?
W Anwilu była bardzo trudna sytuacja pod wieloma względami. W sporcie kluczową kwestią jest posiadanie rdzenia, takiego kręgosłupa. Było dużo zmian trenerów, zawodników. Brakowało tożsamości. Czy widzę jednego winnego? Nie. Wszyscy dołożyliśmy do tego, że Anwil jest w takim miejscu. Byłem w różnych sytuacjach. Widziałem, gdy klub bankrutował, gdy rozwiązywał kontrakty wszystkich zawodników, ale czegoś takiego nie widziałem. Co tydzień, w poniedziałek, gdy pojawialiśmy się na treningach coś się działo, następowały kolejne zmiany...
Trudno by w takich warunkach zespół prawidłowo funkcjonował...
To prawda. Zespół był, ale nie funkcjonował i nie grał...
A był pan taki szczęśliwy, gdy wracał do Włocławka. Pamiętam moment, gdy z wielką radością napisał mi pan wiadomość: "znów będę w Anwilu".
Bo tak było. Mega cieszyłem się, że wracam do miejsca, w którym spędziłem wielkie chwile, może nawet najlepsze w swojej karierze. Ten sezon 2018/2019 był magiczny, mam z niego same dobre wspomnienia. Wiązałem wielkie nadzieje z powrotem do Włocławka. Chciałem walczyć o kolejne mistrzostwo. Niestety z każdym kolejnym tygodniem sytuacja się pogarszała, było coraz gorzej i gorzej...
Dla mnie ten zespół - od samego początku - był po prostu źle zbudowany.
Tu niestety muszę się zgodzić. Było w nim za dużo indywidualistów, takich zawodników, którzy chcą za wszelką cenę zdobywać punkty, a nie grać zespołowo. Tak na dłuższą metę po prostu nie da się funkcjonować. Było mnóstwo samolubnej gry. Brakowało zespołowości, podań, kreowania pozycji.
Kibice w trakcie pana pobytu Anwilu mocno pana krytykowali. Mówili o problemach zdrowotnych, część nawet wskazywała pana jako najsłabsze ogniwo we włocławskim klubie. Do pana dochodziły takie wiadomości?
Oczywiście. Włocławek nie jest dużym miastem, więc takie informacje szybko się rozchodzą. Niestety często jest tak, że kibice tworzą jakieś niestworzone historie, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ale na szczęście są też tacy, którzy rozsądnie podchodzą do tematu, wiedzą, jak wygląda sytuacja. Dlatego, jeśli mnie pytasz, czy przejmuję się negatywnymi opiniami, to mówię wprost, że nie. Niech dalej hejtują. To ich życie.
Zgodzę się, ale często kibice mają wpływ na to, co dzieje się w klubie.
Działa to trochę na zasadzie spirali. Czyli kibice wywierają presję na władzach klubu, te z kolei naciskają w pewnych kwestiach na sztab szkoleniowy. A trenerzy na zawodników. I tak to się kręci. I poniekąd dlatego rozstaliśmy się z klubem. Wydaje mi się, że wokół mojej osoby narosła zbyt duża presja z zewnątrz.
Jak wyglądało rozstanie z Anwilem Włocławek?
Pewnego dnia dostałem wiadomość, że klub chce się ze mną rozstać. Wtedy do tego nie doszło, ale po ponad miesiącu sprawa wróciła, gdy pojawiła się propozycja z Warszawy. Zapytałem władze Anwilu: "nadal chcecie się rozstać?" Usłyszałem, że tak, zróbmy to błyskawicznie. I tak też się stało. Rozstaliśmy się następnego dnia.
Co pan czuł?
Czy byłem zły? Nie, bo widziałem, co się dzieje w zespole i jak wygląda moja rola. Pomyślałem sobie, że czas coś zmienić, by poprawić swoją sytuację. I tak też się stało. Mam za to żal.
Do kogo?
Do tych, którzy tworzyli te wszystkie nieprzyjemne opinie. Są bowiem wśród kibiców Anwilu ci, którzy naprawdę rozsądnie podchodzą do sprawy. I do nich mam ogromny szacunek i respekt. Mam wspaniałe wspomnienia z mojej pierwszej wizyty i wciąż pamiętam, jak kibice świętowali nasze mistrzostwo w Toruniu. To było niesamowite. Teraz niestety znacznie więcej było hejtu. Kiedy dobrze grasz i wygrywasz, chwalą cię, mówią miłe słowa, a kiedy przegrywasz, jesteś najgorszy, obwiniają cię za twoją porażkę.
A co z pana zdrowiem? Kibice pisali, że jest źle z pana plecami.
Widziałeś mecz z Treflem? Rzucam, robię wsady, walczę z rywalami. Co jeszcze mam zrobić, by udowodnić, że z moim zdrowiem wszystko jest "ok"? Nie wiem, dlaczego ludzie tworzyli takie bzdury na temat mojego zdrowia. Nie jest tajemnicą, że przeszedłem zabieg, ale czuję się znakomicie. Nie mam żadnych problemów ze zdrowiem.
Zobacz także:
Marcel Ponitka: Trudno było odejść z Zastalu. Rosjanie mnie zaskoczyli [WYWIAD]
Czy Anwil poddał sezon? Dlaczego odeszli Clarke i Sulima? Trener Frasunkiewicz odkrywa karty
Rafał Juć, skaut NBA: W PLK potrzeba dyrektorów sportowych [WYWIAD]
Hit transferowy w PLK. Grecki dziennikarz mówi o Pappasie w Zastalu. "Stać go na wielkie rzuty"