[b]
[/b]Przed rokiem zakończył karierę sportową. Łukasz Wiśniewski uznał, że jeżeli spędza się więcej czasu na leczeniu niż na grze, to znaczy, że trzeba powiedzieć "stop". Próbował jeszcze podjąć rękawice w Twardych Piernikach Toruń - za namową prezesa Barańskiego - ale zdrowie nie pozwoliło rozwinąć skrzydeł.
Wiśniewski ma w swojej kolekcji sześć medali mistrzostw Polski - w sezonie 2013/2014 sięgnął po złoto z PGE Turowem Zgorzelec. Ostatnie sukcesy osiągał z toruńskim klubem.
Teraz skupia się na pracy z młodymi adeptami koszykówki, był trenerem na Marcin Gortat Camp, ostatnio słyszeliśmy jego głos podczas transmisji meczu: Anwil Włocławek - Enea Zastal BC Zielona Góra (89:82).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Bramkarz popełnił błąd. Padł super gol
- Najwyżej w swoim rankingu ustawiłem zespół z Ostrowa Wielkopolskiego. Trener Milicić wyrobił sobie już taką renomę, że jest gwarancją sukcesu i poziomu, jaki jego zespół będzie prezentował w najważniejszej części sezonu. Myślę, że bardzo ciekawie został zbudowany zespół z Zielonej Góry - mówi nam w rozmowie.
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Był pan ekspertem podczas "bańki" w Ostrowie Wielkopolskim, teraz mogliśmy usłyszeć pana głos podczas meczu Anwilu z Enea Zastalem BC. Łukasz Wiśniewski jako komentator? To coś na dłużej?
Łukasz Wiśniewski, były reprezentant Polski, występował w mocnych klubach PLK, medalista mistrzostw Polski, komentator sportowy: Nie ukrywam, że praca w "bańce" podczas meczów w strefie medalowej bardzo mi się spodobała. To była super przygoda. Liczyłem na kontynuację tej współpracy i doczekałem się! Jeśli coś robiło się przez wiele lat, nie ma się problemu z komunikacją, to ta praca jest przyjemnością.
Stres był?
Nie. Problemów z konstruowaniem myśli też nie było. Starałem się wzbogacić komentarz swoimi opiniami, mówiłem o tym, co widziałem na parkiecie. Wszystko przychodziło w miarę łatwo i przyjemnie.
Mistrzem Polski będzie...?
To trochę gdybanie i wróżenie z fusów w tym momencie, ale najwyżej w swoim rankingu ustawiłem zespół z Ostrowa Wielkopolskiego. Trener Milicić wyrobił sobie już taką renomę, że jest gwarancją sukcesu i poziomu, jaki jego zespół będzie prezentował w najważniejszej części sezonu. Myślę, że bardzo ciekawie został zbudowany zespół z Zielonej Góry. Trener Vidin wykonał świetną pracę we Wrocławiu. Pozytywnie mnie zaskoczył. Zastal jest mocnym kandydatem do gry w finale.
Kto jeszcze? Śląsk?
Widziałem, że Adam Romański ustawił ten zespół na drugim miejscu w swoim rankingu. Ja aż tak wysoko Śląska nie ustawiam. Myślę, że wyżej będzie Zastal. Ciekawie na papierze prezentuje się zespół Trefla Sopot. Duże wyzwanie przed Marcinem Stefańskim. Play-off to będzie już mało. W składzie są doświadczeni Polacy i interesujący obcokrajowcy. Co prawda Łukasz Kolenda odszedł, ale myślę, że to dobry ruch w kontekście jego dalszego rozwoju. Żałuję, że z Sopotu nie odszedł Michał Kolenda.
Dlaczego?
Uważam, że mógłby się jeszcze mocniej rozwinąć, gdyby trafił do innego klubu. A wszyscy wiemy, że miał na stole świetne propozycje, sam zresztą się z tym nie krył. Koniec końców wylądował bardzo bezpiecznie.
W ostatnich dniach był pan trenerem na campie Marcina Gortata. W krótkim czasie odbyło się aż osiem treningów w różnych miastach Polski. Jak się panu podoba ta inicjatywa?
Super inicjatywa! Nadrzędny cel to popularyzacja sportu i dyscypliny, szczególnie po trudnym roku, gdy dzieciaki siedziały w domach i nie miały kontaktu z piłką. To świetna odskocznia od wiecznego siedzenia przed komputerem. Można w końcu wyjść i nieco się poruszać. Dlatego uważam, że campy Gortata są strzałem "w dziesiątkę". Zwłaszcza, że dzieciaki mogą na treningach poznać z bliska wielkie legendy polskiego basketu - m.in. Macieja Zielińskiego. Za moich czasów takich możliwości nie było.
Jak zachowują się dzieciaki? Są zaangażowane, chętne do pracy?
Podobało mi się to, że dzieciaki nie bały się pytać. "Jak trenować?" - takie pytanie dostawałem najczęściej. Ale jedno rozbawiło mnie do łez: "Rzucam, rzucam i nie wpada. Dlaczego tak jest?" Najważniejsze jest to, że dzieci pytają, nie wstydzą się tego robić. W campach Gortata podoba mi się otwartość, bliskość relacji na linii trenerzy-zawodnicy. Marcin skraca dystans, nikt do nikogo nie mówi "na pan". I to działa, bo dzieci są nieco bardziej śmiałe, mówią do nas po imieniu.
Panu się podoba rola trenera?
Tak. Nie jest mi to obce. Przez wiele lat grałem w koszykówkę, a transformacja w rolę trenera przeszła w miarę płynnie i naturalnie. Od pięciu lat - w Toruniu - prowadzę koszykarski weekend, który bardzo dobrze przyjął się w środowisku. Jest duże zainteresowanie, pojawia się sporo osób. Nie ukrywam, że rola trenera mi się spodobała.
Jak teraz wygląda życie Łukasza Wiśniewskiego na co dzień?
Dużo chwil poświęcam swoim dzieciom, na co nie miałem wcześniej - ze względu na karierę koszykarską - nie miałem za dużo czasu. Nadrabiam stracony czas (śmiech). Czas poświęcam również na rehabilitację, bo musiałem też przejść zabieg usprawniający. Musiałem to zrobić, bo mówiąc mało delikatnie, "śmierdziało" to inwalidztwem. Operacja się udała, są super efekty, wróciłem do większej aktywności fizycznej. Zacząłem także prowadzić treningi indywidualne w Toruniu. Było to około 15-osobowa grupa młodych zawodników. Spodobała mi się ta praca.
Łukasz Wiśniewski jako trener w PLK?
Często mnie ludzie o to pytają, ale mnie nie do końca ekscytuje prowadzenie zespołu. Bardziej interesuje mnie rozwój zawodnika, taka typowa "praca od podstaw". Coś, co ja zacząłem robić dopiero przed... 30. rokiem życia. To wtedy odezwałem się do Andrzeja Pluty. Czasami drobny detal robi ogromną różnicę. W pracy z dzieciakami skupiam się na podstawach, bo gdy się je opanuje, to później łatwiej przyswaja się inne elementy. Młodzież jest jednak bardzo różna...
Co ma pan na myśli?
Niektórzy nawet nie potrafią poprawnie biegać. Niestety takie mamy czasy. Łatwo nie jest, ale nie załamuje się. Mam bardzo fajną grupę osób, która rozwija się, robi stopniowe postępy. Daje mi to ogromną frajdę. Te treningi powodują, że jestem cały czas przy koszykówce.
Ostatni okres kariery w Ostrowie Wielkopolskim nie należał z pewnością do najłatwiejszych: gra, przerwa, kontuzja i tak w kółko...
Gdy jechałem do Ostrowa Wielkopolskiego, to wszystko z moją nogą było w porządku. Nie mam żadnych problemów z poruszaniem się, bieganiem. Wszystkie ruchy wykonywałem normalnie. Ale niestety ścięgno Achillesa - przez wiele lat użytkowania - było po prostu "wyjechane". W pewnym momencie odmówiło posłuszeństwa, przy ruchu wszystko się rozerwało. I wtedy powiedziałem koniec. Miałem już nie grać, ale wróciłem do Torunia...
I?
Miałem nie grać, choć z nogą było już lepiej. Wszyscy jednak wiemy, jaka była sytuacja w toruńskim klubie. Zadzwonił do mnie prezes Piotr Barański i zapytał o możliwą współpracę. Powiedziałem: "Mogę spróbować. Na tyle ile będę miał zdrowia, to pomogę". Niestety nie udało się. End of the story.
Zobacz także:
Kamil Chanas: koszykarz-dziennikarz. Marzy o rozmowie z Griszczukiem [WYWIAD]
Arkadiusz Lewandowski, prezes Anwilu: Kryzys z całą pewnością jest już za nami
Trenował kiedyś Milicicia. Mówi nam, że kilka lat czekał na PLK! [WYWIAD]
Polska znów pionierem... Nie zazdroszczę trenerom. Będzie dużo zmian! [KOMENTARZ]