To właśnie wówczas debiutujący na ławce włocławskiej ekipy duet Andrej Urlep (przeszedł z Idei Śląska Wrocław) - Igor Griszczuk (pierwszy sezon w roli trenera po jedenastoletniej karierze) postawił na młodych, nieznanych nikomu koszykarzy, którzy ambicją, wolą walki i zadziornością mieli postawić się w walce o Mistrzostwo Polski bogatszym i mocniejszym, wydawałoby się, faworytom. Piękno sportu polega jednak na tym, że dzięki ciężkiej pracy i poświęceniu maluczcy przeistaczają się w wielkich, a skonsolidowana drużyna to więcej, niż zlepek wybitnych indywidualności.
Od tamtego triumfu mija właśnie siódmy sezon i wydaje się, że historia zatacza koło. Po kilku latach pracy poza Anwilem, trener Griszczuk rozpoczyna właśnie swój pierwszy sezon we Włocławku, prowadząc zespół od samego początku, a jego wizja, dalekosiężna z pewnością, acz ograniczona budżetem klubu, zakłada pracę z młodymi zawodnikami, którzy choć doświadczenia zbyt wiele nie mają, to jednak charakterem będą chcieli udowodnić, że pieniądze nie są najważniejsze.
Zanim jednak doszło do rozpoczęcia budowy składu na sezon 2009/2010, wszystkich kibiców nurtował jeden dylemat: ilu brązowych medalistów Mistrzostw Polski uda się zatrzymać na kolejne rozgrywki? Wiadomo było, że po sezonie okraszonym sukcesem, każdy z zawodników wywindował w górę swoje oczekiwania. Oczekiwania, których zarząd Anwilu nie był w stanie spełnić. Pod znakiem zapytania przez chwilę stanęła nawet przyszłość samego trenera Griszczuka, lecz ostatecznie obie strony doszły do porozumienia i nowy-stary szkoleniowiec mógł skupić się na kompletowaniu drużyny.
- Chciałem pozostawić tamten zespół. Zależało mi na tym, bo to były waleczne chłopaki. Niestety kryzys dosięga wszystkich i nie byliśmy w stanie zapłacić im tyle, ile oczekują - stwierdza dla portalu SportoweFakty.pl Białorusin z polskim paszportem, a jego słowa znajdują potwierdzenie w kolejnych informacjach prasowych. Marko Brkić powrócił do ojczyzny, Tommy Adams wybrał drugą ligę włoską, Ian Boylan zdecydował się na grę w swoim byłym klubie w Austrii, a podstawowy playmaker ekipy Łukasz Koszarek postawił na Eldo Caserta.
Wobec odejścia Koszarka, klub, nie chcąc tracić dwóch istotnych Polaków, skoncentrował się na negocjacjach z Andrzejem Plutą. I choć w pewnym momencie wydawało się, że doświadczony gracz jest już nawet nie jedną, ale dwiema nogami w Gdyni, ostatecznie 35-latek spędzi kolejny, piąty już a czwarty z rzędu, sezon we Włocławku. O tym, jak ważne było prolongowanie umowy z graczem wypowiada się trener Anwilu. - Wiedząc, że postawię głównie na młodych graczy, miałem i mam nadzieję, że w tym wszystkim pomoże mi Andrzej Pluta, który jest drugą legendą po mnie i może warto, żeby jego koszulka również wisiała obok mojej pod kopułą hali - uśmiechając się przyznaje Griszczuk. Jedno zdanie, a jak wiele mówi. Bo przecież atuty pochodzącego ze Śląska koszykarza daleko wykraczają poza te 13,5 punktu rzucanych co mecz.
Pluta nie był jednak pierwszym zawodnikiem, którego nazwisko pojawiło się przy tablicy z napisem "Anwil Włocławek 2009/2010". Kapitan zespołu dołączył do drużyny, gdy w tej (poza zawodnikami mającymi ważne kontrakty, czyli m.in. Bartłomiejem Wołoszynem) były już dwie nowe twarze.
Jako pierwszy umowę z Anwilem podpisał bowiem Krzysztof Szubarga, a wybór rodowitego inowrocławianina był jak najbardziej naturalny. Mierzący niespełna 180 cm wzrostu koszykarz przez cały miniony sezon prowadził bowiem korespondencyjny pojedynek z Koszarkiem o miano najlepszego polskiego rozgrywającego i choć na jakąkolwiek ocenę wypada poczekać do końca sezonu, włodarze klubu już teraz mogą zacierać ręce. Szubarga o wiele szybciej zaadaptował się w reprezentacji Polski i to on w dużej mierze będzie prowadził jej grę na Mistrzostwach Europy, a sposób w jaki tego dokonał nie pozostawia złudzeń, co do jego umiejętności.
Mimo ciepłego przyjęcia, pewne jest w trakcie sezonu zawodnik nie ustrzeże się porównań do Koszarka. Jak sam zainteresowany odnosi się do tej kwestii? - To dziennikarze będą porównywać. Jestem innym koszykarzem, niż Łukasz. On ma inne zalety i ja mam inne. Łukasz miał bardzo dobry sezon i m.in. dzięki niemu zdobyliście brąz, ale mam nadzieję, że i ja pokaże się tutaj z bardzo dobrej strony - wyjaśnia rozgrywający, dodając - Presja sportowcom towarzyszy zawsze i myślę, że jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, że sobie poradzę.
- Krzysztofa zakontraktowaliśmy jeszcze przed wylotem do Stanów Zjednoczonych i mieliśmy o jeden ból głowy mniej - dodaje dla portalu SportoweFakty.pl Hubert Hejman, przypominając swój i trenera Griszczuka pobyt na campie w Las Vegas. Podczas tamtego turnieju szkoleniowiec zapisał w swoim notesie kilka ciekawych nazwisk. Ilu? Liczba ta, ani to, kto był na samym górze listy życzeń, nie wiadomo. Pewne natomiast jest, że efektem wizyty zza oceanem były dwie nowe postacie: Kevyn Green i Rashard Sullivan.
- Będąc w Las Vegas oglądaliśmy płyty z nagraniem Kevyna i bardzo przypadł nam do gustu. Rzucał przeszło 19 punktów grając na mniejszym uniwersytecie Southeastern Louisiana - opowiada Hejman. Należy przy tym zaznaczyć, iż to właśnie uczelnia, której absolwentem jest Green, stała się przyczyną poddawania w wątpliwość umiejętności gracza, bowiem uniwersytet rywalizuje w dość przeciętnej konferencji Southland. Również i w tej kwestii wypowiedział się pracownik klubu. - Umiejętność rzucania z dystansu czy z półdystansu, a to cechuje Greena, jest taka sama czy gra się na mniejszym, czy na większym uniwersytecie. Trener Griszczuk zamierza powierzyć koszykarzowi rolę pierwszego niskiego skrzydłowego, bo wierzy, że jest w stanie temu podołać. Choć Amerykanin to typowy strzelec, legitymuje się również średnimi około 3 zbiórek i półtorej asysty oraz przechwytu.
Takiej dyskusji nie wywołał natomiast transfer mierzącego 203 cm wzrostu Sullivana. Zawodnika nie dość, że bardzo atletycznego i grającego widowiskowo, to jeszcze mającego doświadczenie z gry w Europie. Dwa lata temu środkowy występował w Austrii, a ostatni sezon spędził w drugiej lidze francuskiej notując 14,1 punktu i 8 zbiórek. - Tego gracza mieliśmy okazję oglądać na żywo na campie. Trener od razu zauważył w nim te cechy charakteru, które uwielbia najbardziej: waleczność na tablicach, zadziorność i ogółem rzecz biorąc, charakterność. Dlatego już w Las Vegas Amerykanin otrzymał od nas propozycję - opisuje okoliczności Hejman, dodając - Muszę przyznać, że długo to trwało zanim Rashard złożył podpis pod umową z nami, gdyż miał wiele innych, ciekawych ofert.
Warto zaznaczyć, że kierownictwo i sztab trenerski Anwilu nie oczekiwali biernie na efekty pobytu w stolicy światowego hazardu, lecz działali również na miejscu. W ten sposób do Włocławka zawitał Wojciech Barycz, a także Nikola Jovanović. Pierwszy z nich swój kontrakt zawdzięcza występom na try-out’cie, a drugi zeszłosezonowym występom w ćwierćfinale PLK przeciwko późniejszym mistrzom, Asseco Prokomowi Sopot. - Wojtek pokazał się na tyle dobrze, że trener postawił właśnie na niego, a nie na Aleksa Perkę, który również był testowany. Nikolę zaś bez problemu można nazwać odkryciem sezonu. Z dystansu rzucał nie gorzej niż Andrzej Pluta, notując 45 procent.
Zarówno w przypadku Polaka, jak i Serba, głos podnieśli malkontenci. W kontekście pierwszego wskazywano na ciągłą kontuzjogenność i fakt, że od trzech lat praktycznie nie grał w koszykówkę, a drugiemu zarzucano, że zaczął prezentować wysoki poziom dopiero, gdy ostrowski zespół opuścili czołowi koszykarze. Faktem jest, iż forma silnego skrzydłowego z Bałkanów wzrosła, gdy zabrakło innych podkoszowców (19,2 punktu i 6,4 zbiórki przeciwko Asseco w ćwierćfinale), to jednak wcześniej koszykarz regularnie notował po kilkanaście oczek i kilka punktów w każdym spotkaniu. Zarzuty wobec Polaka torpeduje sam zainteresowany. - Wydaje mi się, że problemy z kolanem już się skończyły. Od grudnia nie grałem w koszykówkę, tylko się rehabilitowałem i teraz wszystko powinno być już w porządku. Oczywiście potrzeba trochę czasu, żeby dojść do optymalnej formy, lecz mam nadzieję, że stanie się to jak najszybciej - zdradza Barycz.
Po zakontraktowaniu wspomnianej czwórki włocławianie ogłosili, że szukają jeszcze tylko dwóch graczy, którzy zamkną skład: rozgrywającego, mogącego również występować jako rzucający obrońca, a także podstawowego środkowego. Szybciej udało podpisać umowę z Mike’iem Trimboli, dotychczasowym playmakerem uczelni Vermont. - Trener Griszczuk pierwotnie miał wytypowanego innego kandydata, ostatecznie wybrał jednak Mike’a. Zawodnik potrafi dobrze i asystować, a to nam chodziło - opisuje Hejman, a jego słowa potwierdzają statystyki Amerykanina - przeciętnie 16 oczek i 4,8 asyst.
Na samym końcu do Anwilu dołączył zaś ten, którego kibice oczekiwali najbardziej. Może nie tyle, co imiennie, ale na pewno jeśli chodzi o przypisanie do pozycji na boisku. Nowy pierwszy środkowy zespołu będzie miał bowiem bardzo trudne zadanie zastąpienia świetnie grającego w zeszłym sezonie Paula Millera. Zarząd klubu liczy, że dzięki świetnym występom Jonathana Kali, fani drużyny szybko zapomną centra z poprzednich rozgrywek. Na uczelni Providence, grając w bardzo silnej konferencji Big East, mierzący 203 cm wzrostu Kali notował przeciętnie 10,1 punktu i 6 zbiórek. Co ciekawe, Amerykanin trafił do Anwilu... przypadkiem. - Oglądaliśmy wspólnie płyty z nagraniem innego kandydata do gry w drużynie, lecz okazało się, że na filmie znajduje się właśnie Jonathan i prezentuje się bardzo dobrze - zdradza Hejman, dodając po chwili - Kale to bardzo żywiołowa postać, energicznie reagująca na wszystkie wydarzenia na parkiecie i wydaje się, że w tej roli może być naturalnym następcą Gerroda Hendersona.
Tak właśnie prezentuje się nowe oblicze włocławskiego Anwilu. - Zespół jest zbudowany na tyle, na ile pozwala budżet klubu. Jestem człowiekiem ryzyka. Przyszły młode wilki i będziemy chcieli osiągnąć sukces - tłumaczy Griszczuk, a stwierdzenie "młode wilki", pasuje do zespołu jak ulał. W podstawowej, dwunastoosobowej kadrze, włączając w to Damiana Janiaka, Wojciecha Glabasa i Dawida Adamczewskiego, aż dziesięciu graczy urodziło się po roku 1984, trzy lata wcześniej na świat przyszedł Jovanović, a jedynym wyjątkiem w tym gronie jest 35-letni Pluta. - Jestem tutaj też po to, by doświadczeniem pomóc zespołowi i wspólnie coś osiągnąć. Przed nami nowy sezon, całkiem nowa drużyna i ciężka praca. Ja będę się starał pomagać każdemu i sam pracować jak najlepiej - wyjawia dla portalu SportoweFakty.pl kapitan Anwilu.
Siedem lat temu w ekipie Urlepa i Griszczuka znalazło się co prawda trochę większa liczba doświadczonych graczy, którzy ograniem i rutyną wskazywali drogę młodszym kolegom, lecz nie będzie przesadą stwierdzenie, iż Mistrzostwa Polski dla Anwilu nie byłoby bez zbiórek i waleczności 23-letniego Krisa Langa, boiskowej inteligencji i tytanicznej defensywy jego równolatka Damira Krupaliji czy improwizacji i niekonwencjonalności o trzy lata młodszego Armandsa Skele.
Czy tytanem nie do przejścia w defensywie okaże się Kale, a Barycz potwierdzi wreszcie opinię, że kiedyś był najbardziej utalentowanym koszykarzem w Polsce w swoim roczniku? Czy Sullivan będzie godnym następcą Langa i Millera, a czy dzięki celnym rzutom Pluty, Greena i Jovanovicia po kilka asyst co mecz notować będą Szubarga i Trimboli, tego nie wiadomo. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można jednak stwierdzić, że tak się stanie, gdyż nad wszystkim czuwać będzie trener-legenda, który doskonale wie, gdzie kończą się żarty, zaczyna się ciężka praca, a poza tym zawsze, po każdej porażce, stoi murem za swoimi graczami.
Bo nie ma co się oszukiwać, młody zespół narażony jest na kilka porażek, których nikt nie przewidzi, ale równocześnie będzie w stanie zagrać porywający i piękny basket przeciwko faworytom i wyżej notowanym rywalom. Nieprzewidywalny wulkan żywiołowości i energii, który podrażniony, będzie potrafił wybuchnąć ze zdwojoną siłą i równie szybko ucichnąć. Ważne, by ów wulkan wybuchnął w odpowiednim momencie, a ucichnął dopiero po wielkiej fecie. Do tego potrzebna jest mentalność zwycięzcy. Igor Griszczuk taką ma. I teraz liczy, że zaszczepi ją swoim podopiecznym.