Co dalej z legendarną sztafetą?! "Pojawiają się myśli o zmianie trybu życia"

W tym sezonie większość zawodniczek najlepszej polskiej sztafety 4x400 metrów nie wzięło udziału choćby w jednych zawodach. Czy to koniec legendarnego zespołu, który od lat przywoził medale z praktycznie wszystkich najważniejszych zawodów?

Mateusz Puka
Mateusz Puka
od lewej: Iga Baumgart-Witan, Justyna Święty-Ersetic i Małgorzata Hołub-Kowalik Materiały prasowe / Paweł Skraba / Na zdjęciu: od lewej: Iga Baumgart-Witan, Justyna Święty-Ersetic i Małgorzata Hołub-Kowalik
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W tym roku przez kontuzję podstawowych zawodniczek szczytem marzeń dla sztafety 4x400 metrów wydaje się już sam awans do finału mistrzostw świata. Czy to koniec "Aniołków Matusińskiego”?

Iga Baumgart-Witan (mistrzyni olimpijska w sztafecie mieszanej 4x400 metrów, wicemistrzyni w sztafecie żeńskiej 4x400 m): Poza Natalią Kaczmarek wszystkie mamy już ponad 30 lat i nie ma co ukrywać, że powoli zbliżamy się do końca kariery. W takim wieku kontuzje są czymś zupełnie normalnym, a na tym etapie kluczowe jest zdrowie. Każda z nas ma jednak w głowie marzenie o kolejnym sukcesie na igrzyskach w Paryżu. Nie jesteśmy wypalone i jeśli tylko zdrowie pozwoli, to znów powalczymy o medal. Gosia Hołub-Kowalik już deklaruje, że zamierza szybko wrócić do biegania po ciąży. Ania Kiełbasińska wciąż jest głodna sukcesów. Mam nadzieję, że my z Justyną Święty-Ersetic też wrócimy mocniejsze. Zapewniam, że to jeszcze nie koniec. Stać nas będzie przynajmniej na jeszcze jeden zryw.

Ten sezon jest jednak dla was stracony. Pani i Justyna Święty-Ersetic leczycie poważne kontuzje, Małgorzata Hołub-Kowalik jest w ciąży, a problemy ma także Anna Kiełbasińska. Po takich problemach da się jeszcze wrócić do najwyższej formy?

Może się okazać, że każda z nas potrzebowała właśnie takiego roku, by jeszcze lepiej przygotować się do przyszłorocznych igrzysk i powalczyć tam z nową energią. W tym roku Natalia Kaczmarek będzie walczyć o medal indywidualnie, a my będziemy jej kibicować. Mam nadzieję, że za rok znów powalczymy o złoto. Musimy jej dorównać nie tylko fizycznie, ale także mentalnie. Wtedy uda się na nowo zbudować naszą drużynę.

Nie ma pani wrażenia, że teraz o sukcesy może być jednak nieco trudniej?

Zobaczymy jak wobec straconego sezonu zachowają się moi sponsorzy. Wiadomo, że stracę część stypendium, więc problemem może okazać się finanse. Myślę o tym poważnie, a bardzo pomaga mi ostatnio choćby Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka, która przez dwa lata walczyła o powrót do wyczynowego sportu. Gdy słyszę takie historie i dostaję wsparcie od osób, które przeszły tak wiele, to nabieram wiary, że mi też się uda.

Co będzie ze sztafetą 4x400 m po igrzyskach w Paryżu? Następczyń nie widać.

Zdaję sobie sprawę, że gdybyśmy zdecydowały się na zakończenie karier po igrzyskach w Paryżu, to przez kilka lat możemy mieć problem ze zbudowaniem tak mocnej sztafety 4x400 metrów. Zmiana pokoleniowa to jednak coś normalnego w sporcie.

Tym razem nie ma jednak co liczyć, że przebiegnie ona płynnie.

Mamy całkiem dobre zaplecze wśród juniorek i za kilka lat te dziewczyny mogą zdobywać medale na najważniejszych imprezach. Widzę tam parę utalentowanych zawodniczek, które potrzebują jedynie czasu, by pokazać pełnię swoich możliwości. Na teraz najbliżej miejsca w sztafecie są choćby Kinga Gacka, czy Aleksandra Formella. Na razie są w cieniu, ale nie skreślałabym ich. Natalia Kaczmarek też zrobiła gigantyczny postęp w ciągu 2-3 lat i dziś jest czołową biegaczką świata. Nie skreślałabym naszej sztafety po skończeniu przez nas kariery. Nowym dziewczynom na pewno trzeba będzie dać jednak trochę czasu.

Jak zareagował na pani kontuzję trener Aleksander Matusiński?

Od niego też dostałam duże wsparcie. Praktycznie od razu napisał mi, że widzimy się w Paryżu, a to bardzo podniosło mnie na duchu.

Taki sezon zniechęca do przedłużenia kariery?

Czasami faktycznie jest trudno i coraz częściej bywa tak, że po prostu się nie chce. Wokół dzieje się tak dużo, że pojawiają się myśli o zmianie trybu życia. W moim przypadku od kwestii zdrowotnych ważniejsza może być kwestia założenia rodziny. W końcu mam już 34 lata. Nie mam jednak tak dalekosiężnych planów i do wszystkiego usiądę dopiero po igrzyskach w Paryżu.

Ma pani już plany, co chciałaby robić po skończeniu kariery sportowej?

Coś tam ciągle się pojawia. Na razie to jednak tylko plany, których nie mogę rozwijać w tym momencie, bo muszę się skupić tylko na sporcie. Zaangażuje się w to dopiero po zakończeniu kariery. Chcę zostać w sporcie, rozważam zostanie trenerem, ale na pewno nie będę chciała pracować z zawodowcami.

Dlaczego?

Jestem w zawodowym sporcie już 20 lat i tyle mi wystarczy. Tu liczą się tylko zwycięzcy, a pozostali nie są ważni. Mam już powoli dość takiej walki i po karierze wolałabym pracować z młodzieżą lub amatorami. To jednak na razie moje odczucia, a na końcu może się okazać, że jednak wciąż będę kręciła się wokół sportu zawodowego.

O poważnej kontuzji poinformowała pani kilka dni temu, ale nie zdradziła pani, co dokładnie się stało. Co to za uraz?

Zerwałam rozcięgno podeszwowe. Przez najbliższe trzy tygodnie mam praktycznie tylko leżeć na plecach i odpoczywać. Mam unikać poruszania się, bo każdy krok opóźnia leczenie. Stopa jest wyjątkowo wrażliwa, więc jeśli już mam wstawać z łóżka, to tylko z ważnych powodów i tylko z kulami ortopedycznymi.

Jak do tego doszło?

Kontuzja przytrafiła się w połowie kwietnia. Miałam potem miesięczną przerwę od biegania. Kolejne miesiące walczyłam z bólem i stanem zapalnym, ale zaciskałam zęby, bo wierzyłam w kolejny medal na mistrzostwach świata. Kontuzja wydawała się zaleczona, chore miejsce było ostrzykiwane, przechodziłam fizjoterapię. Wykonywałam mnóstwo dodatkowych ćwiczeń, by w ogóle móc biegać. Ostatnio wszystko szło w dobrym kierunku, choć ciągle czułam ból.

Kiedy dokładnie przytrafiła się kontuzja?

Przed mistrzostwami Polski po raz pierwszy od miesięcy podjęłam próbę biegania w kolcach. To miał być ostatni sprawdzian na 350 metrów, który miał pokazać, w jakiej formie jestem, ale także to, czy jestem w stanie wytrzymać ból podczas biegu na pełnej prędkości. Dosłownie parę metrów przed metą poczułam duży ból i już wiedziałam, że jest bardzo źle. Parę minut później praktycznie nie mogłam chodzić, więc przed wizytą u lekarza spodziewałam się wszystkiego najgorszego. Jadąc na USG nie miałam złudzeń i czułam, że to koniec sezonu. Kilkumiesięczna walka o zdrowie okazała się bezsensowna.

Co teraz?

Lekarz dał mi jednak nadzieję, bo jedną z metod leczenia jest podcinanie rozcięgna, a dzięki takiemu zabiegowi kontuzja szybciej się regeneruje. W tym momencie wydaje się, że czeka mnie przynajmniej półtora miesiąca przerwy od sportu. Sezon jest definitywnie stracony. Mistrzostwa świata w Budapeszcie obejrzę w telewizji.

Wcześniej odpuściła pani udział w halowych mistrzostwach Europy w Stambule. Właśnie z tego powodu?

Większość tego sezonu to były treningi zastępcze. Najpierw mocno przechorowałam koronawirusa, potem miałam problemy z łydką, a na końcu zerwałam rozcięgno w stopie. W marcu liczyłam jeszcze, że dzięki odpuszczeniu startów na hali lepiej przygotuje się do sezonu letniego. Forma faktycznie była niezła, ale nie zdążyłam wystartować choćby w jednych zawodach. Choć podczas ostatniego sprawdzianu doznałam kontuzji tuż przed metą to zdążyłam do niej dobiec i czas był naprawdę dobry. To pokazuje, że mogłam w tym roku być ważnym ogniwem sztafety.

W takiej sytuacji chyba trudno o optymizm?

Szukam pozytywów i pocieszam się, że Ewa Swoboda doznała podobnej kontuzji trzy tygodnie przed igrzyskami i przez to nie poleciała z nami do Tokio. Jeśli kiedyś taki uraz miał się zdarzyć, to dobrze, że wypadło to na ten sezon. Optymistyczne jest to, że mimo tego, że w tym roku głównie jeździłam na rowerze i pracowałam na siłowni, to i tak udało się zbudować niezłą formę.

Brzmi pani jakby od początku była pogodzona z losem, ale to nie mogło być aż takie łatwe.

W trakcie ostatnich dwóch, trzech miesięcy walki o zdrowie było dużo złych momentów. To naturalne, że czasem pojawiały się myśli, że to wszystko może się nie udać. Nie wiedziałam, czy uda mi się przygotować dobrą formę oraz czy przez ból będę w stanie w ogóle wystartować.

Jak wyglądały pierwsze godziny po usłyszeniu diagnozy?

Nie płakałam, ani nic takiego. Dzień po kontuzji był co prawda bardzo smutny i praktycznie co chwilę wzdychałam żałując straconej szansy. Bardzo pomogły mi jednak wcześniejsze rozmowy z Anią Kiełbasińską i Patrycją Wyciszkiewicz. Wiedziałam, że żadna z nas nie jest w tym roku w odpowiedniej formie, a razem łatwiej przeżywa się gorsze momenty. Mam wrażenie, że w tym roku podczas mistrzostw świata w Budapeszcie i tak byłoby nam trudno walczyć o medale. Mamy już większe ambicje i nie zależy nam na samym starcie w takiej imprezie. Osiągnęłyśmy na tyle dużo, że zawsze, gdy stajemy razem na bieżni chcemy walczyć o najwyższe cele. W innym przypadku nie ma pewności siebie, motywacji i tego pazura, który nie raz pokazywałyśmy.

Jakie ma pani plany na najbliższe tygodnie?

Chcę w końcu pożyć normalnym życiem. To jest naprawdę potrzebne dla mojej głowy. Kupiłam już leżak, parasolkę i koc. Po raz pierwszy w karierze zamierzam spędzić wakacje na plaży w Polsce. W trakcie ostatnich 20 lat chyba tylko raz zdarzyło się, bym miała okazję odpocząć w lecie nad polskim morzem. Najpierw będę odpoczywała w kraju, a potem czeka mnie kolejne plażowanie. We wrześniu zacznę przygotowania do igrzysk.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Polki w akcji. Zobacz plan na piątek
Ukryta siła Aleksandra Śliwki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×