W ostatnim czasie o Róży Kozakowskiej zrobiło się głośno zarówno w naszym kraju, jak i na świecie. Wszystko za sprawą jej występu w igrzyskach paralimpijskich Paryż 2024.
Nasza lekkoatletka przystąpiła do rywalizacji w rzucie maczugą broniąc tytułu wywalczonego trzy lata temu w Tokio. Potrzebowała zaledwie jednej próby, by ustanowić nowy rekord świata (31,30 m) i zdobyć złoty medal zmagań w stolicy Francji.
Tyle tylko, że zakwestionowany został rozmiar poduszki pod głową Kozakowskiej, który tylko chronił jej kręgosłup i szyję. Protest złożony przez rywali został uznany, przez co zdyskwalifikowano naszą reprezentantkę (więcej TUTAJ).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pogromca Błachowicza złapał oponę. Kilkanaście sekund i po sprawie!
W wywiadzie z WP SportoweFakty Polka nie ukrywała wdzięczności wobec kibiców, którzy ją wspierali. Jednak w rozmowie z attache polskiej kadry Michałem Polem wyznała, że ma żal do części fanów.
- Najbardziej bolało mnie, że ktoś z kibiców w Polsce mógł pomyśleć, że zdyskwalifikowano mnie, bo chciałam oszukać. Zagrać nie fair, nielegalnie pomóc sobie w zwycięstwie. A ja bym w życiu tak nie postąpiła. Nigdy bym tak zdobytego medalu nie chciała! Chcę wygrywać czystą walką. Im cięższą i okupioną większym wysiłkiem, tym lepiej. Chcę być prawdziwym zwycięzcą, w sprawiedliwej walce - brzmiały słowa Kozakowskiej.
Jasne jest już, że dla naszej reprezentantki igrzyska paralimpijskie w Paryżu już się zakończyły. Mimo że miała jeszcze wystąpić w środowym (4 września) konkursie pchnięcia kulą, to z uwagi na kontuzję zmuszona jest wrócić do Polski, by poddać się leczeniu.