[tag=53177]
Kamil Kołsut[/tag] z Dohy
Lewandowski w rywalizacji na 1500 metrów doszedł do takiej wprawy, że dziś biega niemal jak profesor, choć przed taką łatką się broni. - Piszcie raczej: fighter, żołnierz - apeluje.
Nasza rozmowa: Marcin Lewandowski. Czuwa nade mną Anioł Stróż -->
Problem jest taki, że do wojska wariatów nie biorą, a on sam przyznaje, że ma "lekko przepaloną instalację". Trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby czerpać satysfakcję z pracy, po której człowiek wymiotuje na kolanach. Jeśli u Adama Kszczota najważniejsze jest "mędrca szkiełko i oko", to Lewandowski wygrywa dzięki "czuciu i wierze". Imponuje pewnością siebie oraz doskonałą intuicją.
Tak też było w niedzielę, Polak pięknie wyrwał brąz. Dla siebie i dla rodziny. Żony, dwóch córek. Nic dziwnego, że stanął przed dziennikarzami i powiedział: - Proszę was o minutę. Gdybym nie zdobył medalu, to bym was o nią nie prosił. Chciałbym podziękować żonie. Jestem trudny i spędzam 300 dni w roku poza domem, więc nie ma ze mną łatwego życia. Zaraz po powrocie do domu zawieszę jej ten medal na szyi. Dziękuję, skarbie, że ciągle czekasz na mnie z dziećmi.
ZOBACZ WIDEO Mistrzostwa świata w lekkoatletyce Doha 2019: Marcin Lewandowski: Dziękuję, skarbie! To jest kosmos
Kilka razy powtórzył też, jakby z niedowierzaniem, komentując swój wyczyn: Kosmos. Kosmos. Kosmos.
A więc po raz trzeci w tym roku: To ten Lewandowski, który zdobywa dla Polski medale :) pic.twitter.com/rkOmARIXJ1
— Kamil Kołsut (@KamilKolsut) October 6, 2019
Robota dla twardzielek
Sukcesy Lewandowskiego wymagają końskiej pracy. To coś, co łączy go z Baumgart-Witan, Justyną Święty-Ersetic, Małgorzatą Hołub-Kowalik, Patrycją Wyciszkiewicz czy Anną Kiełbasińską. Trener-selekcjoner Aleksander Matusiński często przyznaje, że biegaczkom ze sztafety w czasach młodzieńczych trudno było przypiąć etykietkę "wielki talent". Wszystkie mają za to niesamowity dryg do katorżniczej pracy.
Bieganie na 400 metrów to harówka, robota dla twardzielek. Po treningu tempowym ból jest taki, jakby "tysiące małych szabli wbijało się człowiekowi tyłek". Każda się upadla i każda chce błyszczeć. Baumgart-Witan na wieść o awansie do indywidualnego finału wpadła w euforię, ale już do strefy wywiadów dotarła podirytowana. Jeden z zagranicznych dziennikarzy pytał ją, czy nazywa się "Justyna". Teraz już nikt Polek nie pomyli.
Iga Baumgart-Witan. Krew, pot i łzy za chwilę radości -->
Ojcowie i matki sukcesu
Mówi się o nich wszystkich "Aniołki Matusińskiego". Figura retoryczna to ładna, ale krzywdząca, bo z Matusińskim na co dzień pracuje tylko Święty-Ersetic. Sukces jest też efektem pracy Iwony Baumgart (Baumgart-Witan), Zbigniewa Maksymiuka (Hołub-Kowalik), Michała Modelskiego (Kiełbasińska), Andrzeja Gizy (Aleksandra Gaworska), czy Tomasza Lewandowskiego (Wyciszkiewicz). Trzeba te nazwiska powtarzać, nie wolno zapomnieć.
Biało-Czerwone znowu dowiodły, że są gigantkami, fenomenem polskiego sportu. Ich bieg to był żywioł, triumf serca i hartu ducha. Dowód, że obecnie w światowej hierarchii wyżej stoją tylko mocarne Amerykanki.
Międzyczasy Polek według IAAF:
— Athletics News (@Nedops) October 6, 2019
Iga Baumgart-Witan 51.4
Patrycja Wyciszkiewicz 49.7 (!)
Małgorzata Hołub-Kowalik 50.7
Justyna Święty-Ersetic 50.1
Święty-Ersetic jeszcze tydzień temu mówiła, że brązu w sztafecie nie bierze w ciemno, ale przed niedzielnym startem zaczęła się z deklaracji wycofywać. Była umęczona pięcioma występami w tydzień; ktoś tweetnął nawet, że zdobyła medal po trzysetnym biegu w tym roku. Baumgart-Witan zauważyła, że pałeczka, którą przekazywały sobie Polki, była złota. - Nie okazała się prorocza. I tak uważam jednak, że mimo srebra jesteśmy "złote" - mówi.
Polki w kosmosie
Justyna oraz Iga to w ogóle wielkie wygrane katarskiej imprezy. Jako pierwsze Polki w dziejach mistrzostw świata awansowały do finału biegu indywidualnego i były tam jedynymi Europejkami. To wynik wielki, jak lot w kosmos z lądowaniem na Księżycu. Inna sprawa, że rywalki z innych kontynentów - Amerykanki, Jamajki, wreszcie wybitne Salwa Eid Naser i Shaunae Miller-Uibo - pędzą już w kierunku Marsa.
Kosmici obsadzili też podium fenomenalnego konkursu pchnięcia kulą, a szósty Konrad Bukowiecki wkurzał się, że nawet przy idealnym występie po prostu nie było go stać na medal. Przed wylotem do Kataru 22-latek zapowiadał, że chce walczyć o złoto, ale na to nie było szans. Do kraju wraca ze spuszczoną głową, choć w tym roku zrobił przecież swoje, bijąc "życiówkę" oraz wygrywając młodzieżowe mistrzostwa Europy i Uniwersjadę.
Nasza korespondencja: Przybity Konrad Bukowiecki przegrał z kosmitami -->
Polska młotem stoi
Po wywalczonym nocą brązie narzekał Wojciech Nowicki, który - jak sam mówi - wciąż "nie umie się cieszyć z małych rzeczy, takich jak medale". Mistrz świata Paweł Fajdek wszedł tymczasem na Stadion Khalifa jak po swoje. Miał cztery najlepsze próby konkursu, występów rywali nawet nie obserwował. Był jak król dżungli, pan na włościach. Tego dnia chodził, kręcił się i rzucał na swoim kawałku podłogi.
Polskie imperium w rzucie młotem trzyma się mocno, bo zanim do rywalizacji przystąpili panowie, srebro zdobyła Joanna Fiodorow. Jej wynik to efekt ciężkiej, rzetelnej pracy. A także wielka nagroda dla trener Malwiny Wojtulewicz, która wraca do kraju jako multimedalistka, bo na co dzień pracuje też z Nowickim.
Piękny brąz wyskakał na tyczce Piotr Lisek, blisko podium była sztafeta mieszana. Bez medali, ale ze znakomitym piątym miejscem, Katar opuszcza matka skacząca Kamila Lićwinko, która poleciała na mistrzostwa z roczną córką. Rewolucja w treningu sprawiła, że do dwunastego miejsca na świecie dobiegła płotkarka Karolina Kołeczek, to samo miejsce zajął wieloboista Paweł Wiesiołek. Na punktowanej, siódmej lokacie wylądował oszczep Marcina Krukowskiego. Na tym lista mniejszych wygranych się kończy.
Wpadki gwiazd
Rekordzista Polski w pchnięciu kulą Michał Haratyk przegrał ze zdrowiem: miał problem z łokciem oraz nadgarstkiem, teraz czeka go operacja. Konkursu głównego nie sięgnęła także jego życiowa partnerka Malwina Kopron, która wypracowała dobrą formę, ale nie umiała jej wykorzystać. Podobnie jak Piotr Małachowski. On na treningach rzucał medalowo, ale kiedy przyszło powalczyć o stawkę, za bardzo chciał i zjadła go "głupia, sportowa ambicja".
Nasza korespondencja: Polacy zmęczeni i sfrustrowani. "Szkoda pieniędzy podatników" -->
Adam Kszczot przeżył trudny rok i w Dosze wyglądał jak przeciwieństwo Lewandowskiego. Brakowało pary w nogach na ostatnich metrach, sprawiał wrażenie zagubionego. Zapowiedział zmiany w sztabie szkoleniowym - mówi się, że może podjąć współpracę z Tomaszem Lewandowskim - a kiedy wspomniał o wakacjach i powrocie do rodziny, w oczach pojawiły mu się łzy. Finału dość nieoczekiwanie nie sięgnął także tyczkarz Paweł Wojciechowski.
Tydzień kozaków
To były dla Polaków mistrzostwa trudne. Rozgrywane na mecie absurdalnie długiego sezonu, po czasie bogatym w imponujące sukcesy. Biało-Czerwoni na czterech ostatnich wielkich imprezach zajmowali w klasyfikacji medalowej miejsce ósme (Londyn: 2-2-4), trzecie (Birmingham: 2-2-1), drugie (Berlin: 7-4-1) i pierwsze (Glasgow: 5-2-0), zdobyli też drużynowe mistrzostwo Europy. Doha mogła być zimnym prysznicem, ale nie była.
Eksperci wróżyli Biało-Czerwonym pięć medali, do worka wpadło sześć. Wykonaliśmy plan, a najwięksi stanęli na podium. To był tydzień kozaków: Fajdka, Fiodorow, Liska, Lewandowskiego, Nowickiego, Święty-Ersetic, Baumgart-Witan, Hołub-Kowalik, Wyciszkiewicz, Kiełbasińskiej. Jasne, zabrakło efektownych niespodzianek na drugim planie. Gwiazdy - tak, to wszystko gwiazdy - pokazały jednak, że świecą niezmiennie pięknie. Można na nich polegać.