Nie miała dość szczęścia, by spełnić największe marzenie. Nie żyje Erwina Ryś-Ferens, wybitna polska łyżwiarka

Zdobyła 83 tytuły mistrzyni Polski i 21 medali MŚ, ale największego sportowego marzenia, o olimpijskim podium, nie spełniła nigdy. W ostatnich latach Erwina Ryś-Ferens miała inne marzenie, o odzyskaniu sprawności. To również pozostało niespełnione.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Erwina Ryś-Ferens PAP / Tedor Walczak / Na zdjęciu: Erwina Ryś-Ferens
W latach 80. była największą gwiazdą polskich sportów zimowych. Gdy w 1991 roku kończyła ponad 20-letnią karierę, miała w dorobku 83 tytuły mistrzyni Polski w łyżwiarstwie szybkim i 50 rekordów kraju na różnych dystansach. Zdobyła 21 "małych" medali mistrzostw świata i Europy oraz trzy "duże" - w 1978 roku w Lake Placid, w 1985 roku w Heerenveen i trzy lata później w Skien.

Najbardziej upragnionego medalu, olimpijskiego, nie wywalczyła nigdy.

Próbowała cztery razy

Najpierw w 1976 roku. Do Innsbrucku 21-latka z Elbląga, miasta wielkich panczenistek Elwiry Seroczyńskiej i Heleny Pilejczyk, jechała jako złota i srebrna medalistka MŚ juniorek. Była wielką nadzieją na medal dla Polski. Na górskim obozie przed igrzyskami była w świetnej formie, ale jakiś działacz zbyt szybko postanowił przenieść ją do wioski olimpijskiej i forma uleciała.

Druga próba to rok 1980 i igrzyska w Lake Placid. Tam Ryś-Ferens nie czuła się jednak dobrze. Po latach wspominała, że w wiosce czuła się jak w więzieniu, widok żołnierzy z karabinami był dla niej przygnębiający. Najlepiej wypadła w biegu na 3000 metrów. Była piąta. Być może lepiej byłoby na 1000 metrów, ale ubrała się za lekko na start przy solidnym mrozie i przemarznięta nie była w stanie powalczyć o medal.

W Sarajewie w 1988 roku zabrakło dobrego planowania i szczęścia. Nikt nie pomyślał, że aby startować na igrzyskach w najmocniejszej grupie, Ryś-Ferens musi startować wcześniej. W efekcie w biegu na 1500 metrów jechała na samym końcu, gdy padał śnieg. A na odkrytym torze w takich warunkach nie da się uzyskać dobrego czasu. Dała z siebie wszystko, po starcie wymiotowała z wysiłku, ale znów wystarczyło to tylko na piąte miejsce.

Morze łez i pół litra wódki

Ostatnią próbę spełnienia marzeń podjęła w Calgary, już jako bardzo doświadczona zawodniczka. Wiedziała już, że współpraca ze specjalistami pomaga w zdobywaniu medali, dlatego za własne pieniądze zatrudniła specjalistę od akupunktury oraz telefonicznie kontaktowała się z Kanady ze swoją psychoterapeutką.

W biegu na 5000 metrów jechała jako ostatnia. Czuła się na torze świetnie, w pewnym momencie jechała po srebrny medal. Ale półtora okrążenia przed metą potknęła się i upadła. Szybko się podniosła i pojechała dalej, ustanowiła nowy rekord Polski, ale na olimpijski medal to znów było za mało.

Ta stracona okazja zabolała ją najbardziej. Gdy wszyscy świętowali koniec igrzysk, ona wylewała w swoim domku morze łez. Przyszedł do niej tylko trener kadry alpejek Andrzej Kozak. Przyniósł ze sobą pół litra wódki.

"Do medalu potrzeba trochę szczęścia. Ja go nie miałam"

Pewnie gdyby urodziła się 30 lat później, miałaby większe szanse, by stanąć na olimpijskim podium. Jako zawodniczka ze ścisłej światowej czołówki dostałaby sztab specjalistów. Lekarzy, specjalistów od przygotowania fizycznego czy masażystów, którzy powstrzymywaliby ją przed katowaniem się na treningach. Psychologa, który pomógłby uporać się z poczuciem samotności i dźwigania na swoich barkach ogromnego ciężaru oczekiwań Polaków. Z myślą o tym, że nie może ich zawieść.

Czasy były jednak inne. Musiała działać sama. Po omacku. Gdy poprosiła w Polskim Komitecie Olimpijskim o pomoc psychologiczną, usłyszała, że jest psychicznie chora.

Po latach pogodziła się z losem. Uznała, że medal igrzysk po prostu nie był jej pisany, że do jego zdobycia potrzeba trochę szczęścia, a ona go nie miała.

- Jestem jednak dumna z tego, co osiągnęłam. Co cztery lata na igrzyskach byłam w pierwszej piątce, a musiałam walczyć z zawodniczkami, które stosowały doping. Na przykład Niemki z NRD. Już po karierze odwiedziła mnie Karin Enke, która z igrzysk w Lake Placid, Sarajewie i Calgary przywiozła osiem medali, w tym trzy złote.
Powiedziałam jej: "Koksowałyście się jak nie wiem. Gdy zaczynałyśmy karierę, to ze mną przegrywałaś". Odpowiedziała tylko, że nie miała wyboru - opowiadała dwa lata temu w rozmowie z WP SportoweFakty.

Mówiła też, że gdyby mogła cofnąć czas, poszłaby inną drogą. Ta, którą wybrała, okazała się zbyt kosztowna. 22 lata ciężkich, czasem wręcz katorżniczych treningów wyeksploatowały organizm do granic możliwości. Potem Ryś-Ferens przepraszała swoje ciało za to, jak się z nim obchodziła. Ale kiedy jeszcze uprawiała sport, nie myślała o cenie.

- Treningi sprawiały mi wielką przyjemność i myślałam, że całe życie będę sprawna i pełna energii. Niestety, przyszedł czas, że ciało się zbuntowało.

Rak zaatakował dwa razy

Pierwszy bunt miał miejsce sześć lat temu. U Ryś-Ferens zdiagnozowano wtedy nowotwór piersi. Udało się go wyleczyć, ale w 2020 roku choroba wróciła. Tym razem zaatakowała kości. Lekarze stwierdzili też polineuropatię, czyli uszkodzenie nerwów.

Czterokrotna olimpijka stała się osobą leżącą, wymagającą stałej opieki. Znalazła się też w trudnej sytuacji finansowej. Pensja opiekunki pochłaniała całą jej emeryturę. Tej olimpijskiej nie miała, bo ta przysługuje tylko medalistom igrzysk.

Wtedy pomogli dobrzy ludzie. Dzięki nagłośnionej przez media zbiórce pieniędzy oraz wsparciu kilku instytucji, m.in. Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, Polskiego Komitetu Olimpijskiego i Towarzystwa Olimpijczyków Polskich, Ryś-Ferens miała za co opłacić opiekunkę i badania lekarskie, kupić leki i suplementy. Zaczęła dostosowywać mieszkanie do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Dzięki dotacji od Fundacji Orlen mogła sprowadzić z Singapuru komórki macierzyste.

Cieszyła się, że tak wiele osób o niej pamięta, tak wielu jest chętnych, by ją wspierać.
Gdy we wrześniu 2020 roku pytaliśmy panią Erwinę, czego potrzebuje najbardziej, mówiła: - Dobrego lekarza, który znajdzie skuteczny sposób, żeby mi pomóc.

Jednak czasem nawet najlepszy lekarz nie jest w stanie znaleźć takiego sposobu. Jej stan zdrowia nie poprawiał się. Marzenie o odzyskaniu sprawności, tak jak to wcześniejsze, o medalu olimpijskim, pozostało wśród tych niespełnionych.

Erwina Ryś Ferens zmarła 20 kwietnia 2022 roku. Miała 67 lat.

Czytaj także:
Nie żyje Erwina Ryś-Ferens. Miała 67 lat
Dominik Godziek nie żyje. Zginął w kopalni Pniówek

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewana scena na treningu Nadala. Co za gest!
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×