- W moim przypadku taki scenariusz się sprawdził. Na początku jednak przebiegałam najwyżej kilka kilometrów bez mierzenia czasu. Faktem jest jednak, że trenowałam regularnie - trzy razy w tygodniu. Najpierw biegałam po pół godziny, potem po około 45 minut. Kolejnym krokiem było pobranie aplikacji, która uświadomiła mi, że spokojnie mogę przebiec jednorazowo 12 kilometrów. W końcu przyszedł czas na wyznaczenie sobie celu. Pomyślałam więc, że wezmę udział w maratonie. Na przygotowania dałam sobie cztery miesiące. Dopingowała mnie koleżanka, która za sobą miała już ultra maratony - twierdziła, że taki czas wystarczy - przyznaje warszawianka.
[ad=rectangle]
Od ukończenia pierwszego Maratonu Warszawskiego minęło już dwa lata. W tym czasie Anna zaczęła pracować w National Geographic Polska, założyła bloga pannaannabiega.pl oraz zajęła się prowadzeniem spotkań z ludźmi zainteresowanymi aktywnym trybem życia. Teraz dziennikarka może z dystansem spojrzeć na początki swojej pasji. - Z perspektywy czasu wiem, że popełniłam kilka błędów. Jeśli nie biega się od kilku lat i dopiero zaczyna przygodę z tym sportem, dobrze jest nie wyznaczać sobie konkretnych założeń czasowych. A ja nie dość, że chciałam ukończyć maraton to jeszcze moim zadaniem było zrobienie tego w czasie krótszym niż cztery godziny.
Kolejnym błędem był zbyt szybki start podczas realizacji pierwszego wielkiego wyzwania biegowego. Podczas Maratonu Warszawskiego 2012 blogerka ruszyła dynamicznie, nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest przebiec tak odległy dystans. Szczególnie trudno utrzymać właściwy rytm, kiedy przy barierkach stoją kibice, a cała ulica przeznaczona jest dla zawodników. - Wtedy biegaczowi zaczyna wydawać się, że może dać z siebie więcej, biec szybciej. Szczególnie, że do wszystkich emocji związanych ze startem dochodzi adrenalina. Z takim podejściem już na półmetku zaczęło mi być słabo - przypomina sobie dziennikarka. - Błąd popełniłam zresztą także przed biegiem - nie spożywałam pokarmów z wystarczającą ilością węglowodanów. Oczywiście nie chodzi o to, aby objadać się, ale należy profesjonalnie podejść do sprawy żywienia. Nawet dwie łyżki ryżu czy owsianki więcej niż zwykle robią różnicę.
Jak jednak sama przyznaje, najistotniejsza w bieganiu jest przyjemność z uprawiania sportu. Wyniki muszą zejść na drugi plan. - Najgorzej jest ukończyć maraton i być niezadowoloną z rezultatu.
Anna niemal każdy dzień zaczyna od biegania. Bez tego trudno byłoby o systematyczność w treningach. Praca dziennikarki wymaga bowiem dużej dyspozycyjności - wywiad czy konferencja w późnych godzinach wieczornych mogą zepsuć cały plan dnia. - Nie omijają mnie też podróże służbowe. Nie narzekam na swoją pracę, jest bardzo ciekawa, jednak trudno przy niej zachować regularny rytm. Są takie tygodnie, że trenuję mniej i takie, kiedy staram się to nadrobić. Czasem jednak mam to szczęście, że udaje się połączyć obie pasje. Zaproponowałam kilka miesięcy temu w pracy projekt, którego główna idea była taka: podróżuj, zwiedzaj świat, baw się, a przy okazji wystartuj w zawodach. Wspólnie z magazynem National Geographic Traveler przygotowaliśmy cykl "Beztroskie Podróżowanie: Biegiem przez świat". Nie pokazywaliśmy obleganych i znanych maratonów jak ten w Nowym Jorku czy Bostonie tylko bardziej nietypowe miejsca jak niewielki bieg na Cyprze, czy malowniczy półmaraton na Islandii.
Bieganie nie jest jedyną przyjemnością, która pozwala wciąż uśmiechniętej dziennikarce zachowywać pogodę ducha. Sama przyznaje, że od dwóch lat nic nie sprawia jej takiej frajdy, jak pisanie wspomnianego już bloga pannaannabiega.pl. - Szczególnie w chwilach, kiedy widzę, że komuś udaje się realizować cele dzięki temu, że podzieliłam się wiedzą. Czasami kiedy jestem zmęczona, wkurzona czymś - po prostu mam zły dzień, otwieram skrzynkę i widzę maila od jednego z moich czytelników z podziękowaniami. Dowiaduję się, że jego autor uwierzył, że można coś zmienić w swoim życiu: schudł, prowadzi zdrowy tryb życia. Humor natychmiast się poprawia! Inni piszą, że mają kilkoro dzieci, masę obowiązków na głowie, ale dzięki blogowi znaleźli czas na 40 minut biegania kilka razy w tygodniu. Dzięki temu są innymi ludźmi - cieszy się biegaczka.
Złośliwi powiedzą, że dziennikarka nie ma na głowie dzieci, a w takim przypadku o czas wolny znacznie łatwiej. Taki argument jej jednak nie przekonuje. - Podczas organizowanych przeze mnie spotkań z ludźmi zainteresowanymi bieganiem biegam i rozmawiam z wieloma mamami, które znajdują czas na sport. Niektóre dzielą się zadaniami z mężem. Zresztą ich mężowie często także sami trenują więc doskonale to rozumieją i pomagają. Da się! Nie biegają wtedy może tak dużo jak ja, ale mimo wszystko robią to regularnie.
Bieganie w życiu Anny Szczypczyńskiej zmieniło dosłownie wszystko. Zaczęła pisać bloga, który przynosi jej ogromną radość, poznała ludzi, z którymi połączyła ją pasja uprawiania sportu. Wreszcie, rzuciła palenie, prowadzi aktywny tryb życia i zmienia spojrzenie innych na sport.
- Teraz chcę podejmować jak najwięcej nowych wyzwań biegowych, jednak nie stawiam sobie celów długoterminowych. Nie wiadomo co będzie np. za pięć lat, może założę rodzinę i moje życie zmieni się jeszcze bardziej? Wolę myśleć o tym, czego mogę dokonać jutro, za tydzień, za kilka miesięcy, za rok. Krok po kroku realizuję swoją pasję - dodaje z uśmiechem.