60 maratonów w 60 dni. Niezwykły wyczyn samotnej matki

34-letnia Alice Burch niegdyś chciała wstąpić do marynarki wojennej, nie została jednak przyjęta. - Teraz napiszę do nich i pokażę im, jak bardzo się mylili - śmieje się Angielka, która ubiega się o wpisanie do Księgi Rekordów Guinnessa.

Michał Fabian
Michał Fabian
Fot facebookcom/Alice6060 / Fot. facebook.com/Alice6060

Obolałe i opuchnięte mięśnie, przeciążone stawy, osłabienie - każdy, kto ukończył maraton, zna z pewnością to uczucie. Tymczasem są ludzie, którzy pokonują 42,195 km przez wiele dni z rzędu. W sierpniu tego roku Ryszard Kałaczyński, rolnik z Wituni (województwo kujawsko-pomorskie) zakończył niesamowitą próbę. Przebiegł 366 maratonów w 366 dni. Natomiast w ubiegłą niedzielę głośno było o pewnej Brytyjce, która postanowiła znaleźć się w Księdze Rekordów Guinnesa.

Alice Burch, 34-latka pochodząca z Ashurst w hrabstwie New Hampshire, "królewski dystans" pokonywała codziennie - od 1 października do 29 listopada. Łącznie 60 razy. Dzięki temu ma szansę znaleźć się we wspomnianej księdze, bo dotychczasowy rekord nie jest zbyt wyśrubowany.

Zawsze była "chłopczycą"

Przy kategorii "Most marathons run on consecutive days (female)", czyli "Najwięcej maratonów przebiegniętych w kolejnych dniach (panie)" widnieje Parvaneh Moayedi. Urodzona w Iranie obywatelka USA na przełomie 2012 i 2013 roku zaliczała maraton przez 17 dni z rzędu. Przed rokiem media informowały o sukcesie Amy Hughes z Anglii, która przebiegła 53 maratony w 53 dni. Jednak jej osiągnięcie nie zostało ratyfikowane przez przedstawicieli Księgi Rekordów Guinnessa.

Burch nie jest zawodową sportsmenką. Trudno też powiedzieć, że dysponuje wyjątkowymi predyspozycjami fizycznymi. Przekonała się o tym kilka lat temu, gdy próbowała wstąpić do Royal Navy (marynarki wojennej). Nie została przyjęta, ze względów zdrowotnych.

Jest za to osobą lubiącą aktywnie spędzać czas. - Zawsze byłam typem sportowca, "chłopczycą". Jestem przyzwyczajona do biegania - mówiła. Ukończyła m.in. triathlon w Barcelonie oraz North Pole Marathon, czyli maraton na biegunie północnym. W tym roku postanowiła zrobić coś spektakularnego. Wymyśliła projekt "60:60 Challenge".

Jeden maraton kończyła o kulach

Nie było łatwo. Już w pierwszych dniach próby bicia rekordu Burch doznała kontuzji. - Naderwałam mięsień przy prawej kostce, podczas maratonu w Bournemouth. Musiałam poddać się wielu zabiegom, by kontynuować wyzwanie. Noga mocno spuchła i w rezultacie trzy następne maratony musiałam przejść - wyjaśnia. W jednym dniu musiała nawet posiłkować się kulami.

Dystans 42,195 km pokonywała zazwyczaj w ok. 5 godzin. Czasami "schodziła" do 4:30, ale bywały i takie dni, gdy potrzebowała 6,5-7 godzin, by "odfajkować" kolejną cząstkę wielkiego planu.

Ból towarzyszył jej praktycznie od samego początku. Nie raz, nie dwa była fizycznie wyczerpana. Nigdy jednak nie przyszło jej na myśl, by przerwać próbę. - Zapowiedziałam, że to zrobię, więc musiałam to zrobić. Jestem uparta. Ludzie nie zdają sobie sprawy, do czego zdolne są ich ciała. Nie mogę uwierzyć w to, czego moje ciało dokonało w ubiegłych miesiącach. To była prawdziwa, epicka podróż - mówi.

Dziecko w przedszkolu, ona na bieżni

Podczas 60-dniowej próby Alice nie mogła się skupić tylko i wyłącznie na bieganiu. Jej uwagę zaprzątały także sprawy rodzinne i zawodowe. Prowadzi firmę, a oprócz tego samotnie wychowuje trzyletnią córeczkę Lois. Zwykle zostawiała dziecko w przedszkolu, a w następnie zaliczała kolejny maraton.

Pokonała 2531,7 km. Angielskie media przedstawiły jej wyczyn następująco: to tak jakby pobiec z Londynu na Gibraltar. Najczęściej pokonywała 42,195 km na bieżni Outdoor Sports Centre, stadionu w Southampton. Zdarzało się jej także wychodzić w teren, biegać po lesie. Zaopatrzona w odpowiedni zegarek z GPS-em publikowała swoje wyniki i wykresy z przebiegiem trasy w mediach społecznościowych.

Chciała pokazać, że ludzie odpowiedzialni za nabór do marynarki wojennej byli w błędzie, odrzucając jej wniosek. - Planuję do nich napisać, pokazać im, czego dokonałam i jak bardzo się mylili. To będzie dla mnie duża satysfakcja - podkreśla.

Z myślą o zwierzętach

Osiągnięcie Alice Burch - oprócz aspektu wynikowego - miało także wymiar charytatywny. W styczniu ubiegłego roku zmarł tragicznie, w wieku 31 lat, jej bliski przyjaciel Daniel Robins. Mocno wspierał on fundację SPANA, która zbiera środki na opiekę weterynaryjną dla zwierząt wykorzystywanych do pracy w najbiedniejszych krajach świata - w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Mowa o wielbłądach, koniach czy osłach.

- Moje kostki, łydki i biodra były w stanie agonalnym. Płakałam. To jednak nic w porównaniu do tego, co muszą robić zwierzęta wykorzystywane do pracy. Gdy miałam kryzys, myślałam o tym - przyznaje. Burch założyła, że zbierze dla fundacji 60 tys. funtów (na razie udało jej się zgromadzić niecałe 4 tysiące).

Co planuje teraz zawodniczka, która ubiega się o wpis do Księgi Rekordów Guinnessa? Nie marzy wcale o kolejnych wyzwaniach. - To zajęło mi dwa miesiące, a czuję, jakby to trwało rok. Jestem naprawdę zmęczona, mam mdłości, bolą mnie nogi - mówiła tuż po zakończeniu "60:60 Challenge". - Chciałabym, żeby moje życie wróciło do normalności. Mój dom jest w opłakanym stanie, chcę spędzić więcej czasu z córką i wrócić do pracy. Nie mogę się już doczekać perfekcyjnego wieczoru - pieczonego mięsa na kolację i "Gry o Tron" - zakończyła Alice Burch.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×