Poznań. 2011 rok. W jednej z sal wojskowego Grunwaldu trwają właśnie zajęcia brazylijskiego jiu-jitsu pod okiem Andrzeja Kościelskiego, jednego z prekursorów MMA w Polsce. Do sali wchodzi młody chłopak. Jest przekonany, że spotka w niej zapaśników. Ale najzwyczajniej myli grupy. W tym czasie jego koledzy mają odnowę biologiczną. - Zostań. Zobaczymy, czy coś potrafisz - mówi Kościelski do Gamrota.
- Byłem młody, głodny treningów. Uznałem, że jak zrobię taką czy inną jednostkę treningową, to przecież mi nie zaszkodzi - wspomina Gamrot.
W trakcie zajęć trener uświadamia sobie, że właśnie spotkał talent czystej wody. - Słuchaj, fajnie się ruszasz. Masz to "coś". Gdybyś kiedylokwiek chciał przyjść z nami potrenować, to zapraszam - mówi po treningu do Gamrota. Ten wkrótce rzuca zapasy i stawia na MMA. Tak zaczęła się jedna z najciekawszych karier w historii polskiego MMA.
ZOBACZ WIDEO: MMA. Mateusz Borek opowiada o rozstaniu z KSW. "Przeżyliśmy razem 16 lat i 50 gal. Nie umiem nie być sentymentalny"
Ale ze sportami walki "Gamer" spotyka się dużo wcześniej, bo w 2002 roku. - Też z przypadku. Koledzy z podwórka zaczęli trenować zapasy w Domu Kultury w rodzinnej Kudowie-Zdroju. A jak koledzy trenowali, to ja też chciałem. Później role się odwróciły: oni przestali, a ja złapałem bakcyla. Nie byłem najwybitniejszym zapaśnikiem, ale byłem czterokrotnym mistrzem Polski w różnych kategoriach wiekowych. Reprezentowałem Polskę na mistrzostwach Europy. Trenowałem zapasy w Kudowie, Miliczu, gdzie chodziłem do szkoły średniej, i w Poznaniu, do którego się później przeprowadziłem. W podstawówce przez pół roku chodziłem też na zajęcia taekwondo, ale mi się nie spodobało i nawet nigdy nie wspominałem tego epizodu w moim życiu - tłumaczy Gamrot.
Chłopak w białej koszulce
Niedługo po tym, jak Gamrot rezygnuje z zapasów i stawia na MMA, trener Kościelski zabiera go na obóz sparingowy w Wałczu. "Gamer" jedzie tam przed zawodowym debiutem. Nikt go nie zna. Na obozie funkcjonuje jako "kolega Borysa Mańkowskiego".
- Przyjechałem do Wałcza jeszcze jako dziennikarz "Przeglądu Sportowego", żeby przygotować materiał o tym obozie. W tamtym czasie to był precedens na skalę Europy. W jednym miejscu zbierała się elita MMA z całego kraju, zawodnicy, którzy bili się dla dużych organizacji - tłumaczy Paweł Kowalik, obecnie menadżer zawodników MMA.
Wśród tych gwiazd jest młody chłopak w białej, potarganej koszulce z dziurą. Wygląda, jakby nie pasował do całego towarzystwa. - Na początku zestawili go z Maciejem "Irokezem" Jewtuszką, człowiekiem, który dopiero co walczył w UFC. Gamrot zdjął te swoją koszulkę, zostawił okulary na ławeczce i zaszokował wszystkich. Gdyby ktoś punktowałby te sparingi, to wszystkie musiałby zapisać na korzyść Gamrota. Pamiętam wywiad z "Irokezem", w którym powiedział mi, że najwięcej problemów sprawił mu taki chłopak w białej koszulce, kolega Borysa. Bez wątpienia był objawieniem tych obozów - wspomina Kowalik.
Gamrot debiutuje w klatce w 2012 roku. - Od razu zarezerwowałem sobie czas, żeby pojechać na gale Night of Champions do Poznania. Po pierwsze, to było fajne wydarzenie sportowe. A po drugie, chciałem zobaczyć w akcji Mateusza. Wtedy też zestawiałem pojedynki dla Fighters Areny i MMA Attack. Chciałem Mateusza w obu tych organizacjach - tłumaczy Kowalik.
Gamrot pokonuje przed czasem Arbiego Szamajewa. Na kolejnych edycjach Night of Champions odprawia Tomasza Matuszewskiego i Tomasa Deaka. - Od razu było widać, że ma ogromną jakość. W MMA jestem od wielu lat, ale nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał taki dryg od samego debiutu w klatce - przekonuje Kowalik.
Z budowy do MMA
Gamrot od małego wychowywał się tylko z matką. - Nigdy nie miałem ojca, dlatego ona harowała na dwa etaty, żeby zapewnić nam byt - wspomina. On też ciężko pracował, po 12 godzin dziennie. Kiedy jego koledzy ze szkoły średniej mieli wakacje, on spędzał czas na różnych budowach.
- W tamtym czasie, z moim doświadczeniem mogłem robić tylko to. Początkowo kładłem krawężniki, kopałem dziury, jeździłem taczką. Same najgorsze rzeczy! Później pracowałem na dachu i to mi się nawet podobało, bo nie byłem już typowym "robolem", który kopie dziury. Byłem na dachu, stawiałem więźby, awansowałem. W jednym sezonie byłem nawet w Anglii. Cały czas szukałem sposobu na zarobienie pieniędzy. Chciałem za wszelką cenę odciążyć mamę - tłumaczy "Gamer".
Praca dała mu nie tylko pieniądze, ale ukształtowała go jako późniejszego zawodnika MMA. - Pracowałem bardzo ciężko, a na początku dostawałem ochłapy. Brałem kanapki, szedłem na cały dzień i dostawałem 100 złotych dniówki. A ja po całym dniu byłem tak zmęczony, że nie wyobrażałem sobie kolejnego. I tak codziennie. Dlatego doceniam każde zarobione pieniądze i wiem, co to ciężka praca. W zapasach nigdy nie było pieniędzy. Liczyłem, że będę jeździł do ligi niemieckiej od września do stycznia, bo tam dało się zarobić. Iskra nadziei pojawiła się, kiedy zacząłem trenować MMA - wspomina.
Za pierwszą walkę w Nights od Champions dostał dwa i pół tysiąca złotych. Biorąc pod uwagę sytuacje na rynku MMA, były to duże pieniądze. - Jak dla mnie to była kupa kasy. Miałem szczęście, bo moi koledzy zaczynali od 300 czy 500 złotych. Za połowę kupiłem kota dla mamy, maine coona. Resztę przeznaczyłem na swoje potrzeby. Miałem na bilet do domu, mogłem pójść do restauracji, czy na głupią dyskotekę - wyjaśnia.
Pani Jolanta od zawsze wspiera syna, również w MMA. Z tym też wiąże się stały wręcz obrazek z gal KSW. "Gamer" obala przeciwnika, ten ląduje na plecach. Z góry na twarz rywala zaczynają spadać ciosy. Jeden za drugim. W innym przypadku Gamrot szuka skończenia przez poddanie. Publika szaleje, a wśród krzyku daje się słyszeć głos pani Jolanty. Ona nie widzi świata poza synem. W oczach ma łzy. Można odnieść wrażenie, że za chwilę zemdleje. Po chwili Gamrot zadaje ostatni cios, sędzia przerywa walkę, rywal leży na deskach, w klatce pojawiają się medycy. A w tłumie słychać głos matki. - Mateusz, mój synu, mój kochany synku. Chodź tu do mnie.
Transfer do KSW, które jest marzeniem większości zawodników MMA w Polsce, okazał się wielki krokiem w karierze zawodnika. Pojawiły się zdecydowanie większe pieniądze, sponsorzy. - Wielką w tym rolę odegrał trener Kościelski i menadżer Mariusz Stachowiak. Bardzo wiele im zawdzięczam. Chociaż rozstałem się z trenerem już jakiś czas temu, zawsze będę mu wdzięczny za to, co dla mnie zrobił - mówi Gamrot.
Palec między zęby
Kasa, popularność i zainteresowanie kibiców nie zmieniły "Gamera". On sam nie ukrywa, że jest uzależniony od rywalizacji. Zawsze stawiał sobie w życiu zadania. Nawet w codziennych, z pozoru błahych czynnościach widział wyzwanie.
- Jak byłem mały i wracałem ze sklepu z ciężkimi siatkami, mówiłem sobie, że nie mogę ich puścić, dopóki nie dojdę do domu. Jak szedłem na trening, to wcześniej stawiałem sobie cele i dopóki ich nie zrealizowałem, nie wychodziłem z sali. W czasach szkoły średniej w Miliczu miałem świetnego trenera Bartosza Szmigla. Miał niespotykany charakter i oszlifował też mój. Zawsze wybierał dla nas tę trudniejszą drogę i pytał zaczepnie: no co, nie dasz rady? - opowiada.
Nigdy nie pękał też przed rywalami, którzy na papierze byli mocniejsi. W debiucie w KSW dosłownie zmiażdżył bardziej doświadczonego od siebie Mateusza Zawadzkiego. W kolejnej walce zastąpił kontuzjowanego Jewtuszkę i rzucił się na jeszcze głębszą wodę. Jego trener zaryzykował, ale wiedział też, na co stać swojego zawodnika.
- "Gamer" to jest potwór i dlatego zrobił karierę - powtarzał często Kościelski. A słowo "potwór" w jego słowniku to synonim używany tylko w szczególnych przypadkach - oznacza ponadprzeciętnego pod względem fizycznym i mentalnym zawodnika.
- Kiedy okazało się, że będzie walczył z Andre Winnerem, zadzwoniłem do trenera i przekonywałem, żeby tego nie brać, że to za wcześnie dla tak młodego chłopaka. Przecież Winner w tamtym czasie miał więcej walk w samym UFC niż Gamrot w całej karierze! On nie miała prawa tej walki wygrać - wspomina Kowalik. - Jak już zdeklasował Winnera, nigdy więcej w takiej sprawie do trenera nie dzwoniłem - dodaje.
Gamrot ma w sobie nieznośny upór. Jak sobie coś założy, to dąży do celu, dopóki go nie osiągnie. Kiedy przegra z kimś sparing, będzie wracał w to samo miejsce każdego dnia, aż zacznie wygrywać. Tak też było na sparingach w American Top Team. Klub z Florydy to prawdziwa kuźnia talentów, gdzie trenują obecni i byli mistrzowie UFC. Gamrot pojechał tam jako podwójny mistrz KSW. W jednym ze sparingów odbił się od Renato Moicano niczym od ściany.
- Przegrałem wszystkie trzy rundy. Dość mocno. Wróciłem do mieszkania, nie zjadłem kolacji, położyłem się do łóżka i myślałem tylko o tej porażce. Zwyczajnie się załamałem - opowiada. Ale kiedy wrócił na salę, pierwszym człowiekiem, do którego podszedł był właśnie Moicano. "Chcę rewanżu" - wypalił.
W klatce Gamrot czuje się jak w swoim żywiole. Wszystkie jego cechy widać tu jak na dłoni. Często deklasuje rywali, ośmiesza sprowadzeniami, punktuje ciosami, śmieje się im w twarz, prowadząc walkę w płaszczyźnie, w której teoretycznie miał być słabszy. Wygrał 15 walk i jest niepokonany. Przegrał zaledwie jedną rundę! Kiedy sytuacja tego wymaga, odpowiada na faule zgodnie z zasadą "oko za oko, ząb za ząb".
Kiedy w maju 2017 roku, na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym Norman Parke zagrał nieczysto i włożył palec do ust Gamrota, ten nie czekał długo i odpowiedział faulem: ugryzł Parke'a. Sędzia przerwał pojedynek, a w klatce zaczęła się prawdziwa awantura. Przed rewanżem, który odbył się jesienią tego samego roku, Gamrot został spytany, co zrobi, jeśli palec Parke'a znów wyląduje w jego ustach.
- Ugryzę go. Z premedytacją. Jeśli ktoś z premedytacją wkłada palec między moje zęby, to najwyraźniej domaga się, żebym go ugryzł - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
Krok w stronę marzeń
Na wojnę z KSW "Gamer" też poszedł w swoim stylu. Niedługo po tym, jak w grudniu 2018 roku wywalczył drugi pas mistrzowski (po tytule w dywizji lekkiej dorzucił pas kategorii piórkowej), zwakował je i oznajmił, że zawiesza karierę. Wszystko po to, by uwolnić się z kontraktu i przejść do UFC, najlepszej organizacji MMA na świecie.
- Może to przez ten mój charakter, może przez ambicję sportową, chęć zrobienia czegoś więcej w tym sporcie. Ale ja dalej uważam, że mój kontrakt wówczas już się skończył - przekonuje zawodnik.
Ostatecznie, po kilkunastu miesiącach burzliwych negocjacji, strony zakopały topór wojenny i ustaliły, że kontrakt z KSW będzie ważny jeszcze przez dwie walki. Pierwsza odbędzie się w sobotni wieczór podczas KSW 53. A rywalem ponownie będzie Norman Parke. W pierwszym starciu górą był Gamrot, ale Irlandczyk stawił mu opór jak mało kto. Rewanż zakończył się w kontrowersyjnych okolicznościach po kontuzji Parke'a, ale do momentu przerwania górą był Polak. W sobotę Gamrot po raz kolejny będzie chciał udowodnić, że jego miejsce jest w UFC.
- Wierzę w to całym sercem i mam też wsparcie. Po jednym z treningów na Florydzie podszedł do mnie Mike Brown (trener Joanny Jędrzejczyk - przyp. red.) i zapytał: dlaczego nie ma cię jeszcze w UFC? To wiele dla mnie znaczyło. Może to zabrzmi cynicznie, ale ja widzę siebie wygrywającego w UFC. Chcę się sprawdzić. Nie udało mi się dostać na igrzyska w zapasach, dlatego chcę dostać się na "igrzyska" w MMA - mówi Gamrot.
- To jest chłopak, który ma papiery na to, by zagościć na stałe w światowej czołówce. MMA jest na tyle dziwnym sportem, że często detale decydują o tym, czy zostaniesz mistrzem. Ale Mateusz jest wybitnym zawodnikiem i te sparingi w American Top Team uświadomiły go, że należy do elity. Teraz trzeba wykonać dwa ostatnie kroki w klatce i powalczyć o transfer do najlepszej ligi MMA na świecie - dodaje Kowalik.
Czytaj także:
MMA. KSW 53. Walka Mateusza Gamrota z Normanem Parkiem odbędzie się. Pięć rund, ale bez pasa
Boks. Tymex Boxing Night 12. Marcin Siwy mistrzem Twittera! Kamil Bodzioch padł w pierwszej rundzie