Pozycja Roberta Lewandowskiego w kadrze jest dziś niekwestionowana, polscy kibice gotowi są nosić go na rękach. Ciekawe, że jeszcze 5 lat temu oskarżano go o to, że nie stara się w kadrze, a gra dobrze tylko tam, gdzie zarabia, a więc w Borussii Dortmund. W Gdańsku podczas meczu reprezentacji Polski z Danią, Lewandowskiego witały i żegnały gwizdy a on sam był bliski rezygnacji z gry w kadrze narodowej.
Trzeba przyznać, że "Lewy" przechodził przez kryzys. Po prostu mu nie szło. Od 8 czerwca 2012 roku, gdy pokonał bramkarza Grecji podczas Euro 2012, nie trafił do bramki rywali w 9 kolejnych meczach kadry narodowej. Wreszcie, pod koniec marca 2013 roku, pokonał dwukrotnie bramkarza San Marino. Tyle tylko że obie bramki zostały strzelone z rzutów karnych. To był trudny czas dla kadry. Właśnie tego dnia, w Warszawie, swój ostatni mecz w drużynie narodowej zagrał Marcin Wasilewski. Wszedł na ostatnich kilka minut i został niemiłosiernie wygwizdany.
W kolejnym meczu, wyjazdowym z Mołdawią, Polska pogrzebała szanse na awans na mundial w Brazylii. Mimo ogromnej przewagi zaledwie zremisowała ze słabeuszem 1:1. Lewandowski znowu bramki nie strzelił. Dlatego na towarzyski mecz do Gdańska, z Danią, kadra jechała w roli chłopców do bicia. Nie tyle przez rywala, ile przez własnych fanów.
Wtedy doszło do zdarzenia, które zszokowało zawodnika. Skończyło się na tym, że przez jakiś czas w ramach protestu nie śpiewał hymnu narodowego. W Gdańsku, na jednej ze starych stacji benzynowych, Lewandowski miał wziąć udział w reklamie firmy Orange - sponsora kadry. Problem polegał na tym, że nie bardzo miał na to ochotę. Ani on, ani pozostali wytypowani zawodnicy - Jakub Błaszczykowski i Wojciech Szczęsny. PZPN uważał, że piłkarze są zobligowani do występowania w reklamie, zawodnicy chcieli, by związek wykorzystywał wizerunek wszystkich graczy, nie tylko największych gwiazd.
ZOBACZ WIDEO Lewandowski wyjaśnia kwestię zmiany menadżera. "Od jakiegoś czasu mieliśmy różne zdania"
Obóz Lewandowskiego argumentował, że jego marka nabiera wartości i związek ze sponsorem płacą za nią znacznie poniżej wartości. Jednak sprawa miała drugie dno. W sierpniu 2013 roku piłkarz i jego agent wiedzieli, że zawodnik przejdzie do Bayernu, którego sponsorem jest firma T-Mobile. A więc mogłoby dojść do tego, że znalazłby się na billboardach dwóch rywalizujących firm.
W mediach zbliżonych do związku, m.in. Fakcie czy na portalu weszlo.com, pojawił się bardzo jednostronny przekaz atakujący piłkarza, pokazujący go jako człowieka chciwego. Prawnik PZPN Marcin Wojcieszak przekonywał w prozwiązkowych mediach, że zawodnik ma obowiązek dać swój wizerunek do reklamy. Powoływał się na reklamę Telekomunikacji Polskiej z Maciejem Żurawskim. Zawodnik po udziale w reklamie zażądał za to dodatkowych pieniędzy. Tyle że tu sytuacja była inna, bo Lewandowski nie chciał w reklamie w ogóle zagrać. Prawnicy, z którymi się konsultowaliśmy, stwierdzili, że roszczenia Wojcieszaka były bezpodstawne. Nie można bowiem zmusić nikogo do fizycznego udziału w reklamie. Zaś wizerunek można wykorzystać na wiele różnych sposób. Ale to przekaz PZPN poszedł pierwszy w świat i w połączeniu z bardzo słabą skutecznością zawodnika dało to mieszankę wybuchową. To był na pewno jeden z najtrudniejszych momentów w jego karierze.
"- Gwizdy? Jakie gwizdy? Nie słyszałem - odpowiadał dziennikarzom po meczu, wyczekując momentu, gdy będzie mógł wreszcie stamtąd pójść. Już na boisku ledwo doczekał chwili, gdy można będzie sobie pójść. Rozkładał ręce, patrząc na kolegów, którzy nie podawali tak, jak oczekiwał. Patrzył nieobecnym wzrokiem na trenera, gdy ten czegoś od niego chciał. Kręcił się jak w matni. Tak mu się czasem zdarza, gdy coś układa się wybitnie nie po jego myśli. Nie chce wybuchnąć, bo poczułby się przegrany, że nie zapanował nad nerwami. Ale też nie może z tym wszystkim wytrzymać" - czytamy w książce "Nienasycony", autoryzowanej biografii piłkarza napisanej przez Pawła Wilkowicza.
Nie ukrywał, że myślał o rezygnacji z kadry. "Były takie momenty, gdy było trudno to znieść. Zastanawiałem się, o co chodzi. Biegam, walczę, wracam bardziej zmęczony niż po meczach w klubie. A gdy coś nie idzie, wszystko skupia się na mnie. I zacząłem się zastanawiać, po co to wszystko?". Skończyło się na tym, że w ramach protestu przestał śpiewać hymn.
Z kolei w książce "Lewy. Jak został królem" Łukasza Olkowicza i Piotra Wołosika czytamy, że sprawa była na ostrzu noża i niekoniecznie chodziło o skuteczność. Przytoczona jest m.in. taka wymiana zdań między piłkarzem a selekcjonerem Waldemarem Fornalikiem:
- Trenerze, zastanawiam się nad dalszą grą w reprezentacji.
- Dlaczego?
- Mam dość kłamstw na mój temat.
Autorzy nie ukrywają, że od początku do końca chodziło o sprawę Orange. "Ludzie ze związku narzucili narrację i zamierzali w spokoju przyglądać się reakcjom kibiców". W PZPN doskonale zrozumieli sposób działania - często bezmyślny - współczesnych mediów. Kto narzuci narrację, ten wygrywa. Kto pierwszy wyjdzie z mocnym przekazem, ten wywoła reakcje. Obrona nigdy nie będzie tak skuteczna jak atak.
Cytowany w książce portal weszlo.com pisał: "Trwa olbrzymie zamieszanie, którego najpoważniejszą konsekwencją mogłoby być usunięcie "Lewego" z kadry. Kiedy nie wiadomo o co chodzi, zawsze chodzi o pieniądze. A tych - nigdy za wiele. Chciwość. Robert Lewandowski konsekwentnie odmawia wzięcia udziału w kręceniu spotów sponsora reprezentacji, firmy Orange. Za pośrednictwem swoich pełnomocników informuje związek, iż oczekuje osobnego wynagrodzenia! Pogromca San Marino urósł tak bardzo, iż teraz spodziewa się absolutnie gwiazdorskiego wynagrodzenia (...) Być może właśnie problem z niestrzelającym goli w reprezentacji Lewandowskim sam się rozwiązuje. Istnieje podejrzenie, że chłopak bardziej kocha forsę niż biało-czerwoną koszulkę".
Sam Lewandowski od początku miał sygnały, że przekaz jest narzucony przez Janusza Basałaja, szefa departamentu mediów PZPN. Dlatego doszło do ostrej wymiany zdań podczas zgrupowania a potem do ochłodzenia stosunków między panami. Lewandowski do samych gwizdów był przyzwyczajony, jednak miał być zszokowany, że jego własny związek posunął się tak daleko i zaatakował za pośrednictwem mediów zawodnika. Okazało się jednak, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Gdy Lewandowski zagroził rezygnacją, Boniek i jego ludzie spanikowali. Nie ma się co oszukiwać, większości sukcesów obecnego zarządu związku, bez Lewandowskiego w kadrze, po prostu by nie było. To, co trzeba oddać Bońkowi i jego ludziom, to właśnie to, że znakomicie wykorzystują marketingowo piłkarza, są na tym polu znacznie bardziej zaawansowani niż poprzednicy, znajdujący się w marketingowym średniowieczu.
"Jego słowa wywołały popłoch w sztabie reprezentacji i PZPN. Rezygnacja Lewandowskiego byłaby marketingowym ciosem dla związku. Do końca zgrupowania Robert był przez Bońka traktowany specjalnie" - czytamy w książce.
Ostatecznie strony doszły do porozumienia. Prezes Zbigniew Boniek zrozumiał, że nie może do piłkarza pokroju Lewandowskiego podejść z pozycji siły. Jego sukces jest zbyt uzależniony od goli naszego snajpera.
W kolejnym meczu, z Czarnogórą, "Lewy" strzelił gola i przyłożył palce do ust. Do porzucenia pomysłu o rezygnacji przekonał Lewandowskiego Cezary Kucharski, jego agent. W książce Olkowicza i Wołosika mówi, że nie był to gest skierowany do publiczności: "Tylko do ludzi, którzy zmanipulowali przekaz i wytworzyli złą atmosferę wokół niego. Oni doskonale wiedzieli, do kogo był adresowany (...) Robert ma świadomość, że kibice nie wiedzą, o co tak naprawdę poszło".