Dantejskie sceny spod Stade de France, które obiegły świat w sobotni wieczór (więcej TUTAJ), polskiemu kibicowi piłki nożnej przypomniały najgorsze momenty "szalonych" lat 90. Brakowało tylko latających ławek i płyt chodnikowych czy woni smażonej kiełbasy.
Na szczęście dla UEFA, skończyło się jedynie na wizerunkowej kompromitacji i wiszącej nad europejską unią piłkarską groźbą pozwów od kibiców, którzy nie weszli na stadion, choć mieli bilety, a w ramach "rekompensaty" oberwali gazem łzawiącym od policji.
Wystarczy jednak trochę wyobraźni, by mieć świadomość tego, że w Saint-Denis byliśmy krok od katastrofy. Widok napierającego na bramy stadionu kilkutysięcznego tłumu sfrustrowanych kibiców budził zbyt wyraźne skojarzenia z Heysel i Hillsborough. To największe tragedie w historii europejskiego futbolu. Pierwsza pochłonęła 39 żyć, a druga 97.
ZOBACZ WIDEO: Jak czytać grę Bayernu? Wiemy, o co chodzi prezesom mistrza Niemiec
Fatalna organizacja najważniejszego meczu w sezonie spowodowała, że początek spotkania został przesunięty o 36 minut. To sytuacja bez precedensu. UEFA nie wzięła jednak winy na siebie, lecz zrzuciła ją na - jak podano w oficjalnym komunikacie - "kibiców, którzy zbyt późno przybyli pod stadion". Tymczasem fani stali tam od kilku godzin, a wielu z nich bramy zatrzaśnięto przed nosem.
A inni o tym, że nie obejrzą finału Ligi Mistrzów na żywo, dowiedzieli się już kilka tygodni wcześniej. Chodzi o niepełnosprawnych kibiców poruszających się na wózkach inwalidzkich. Stade de France jest wyposażony w 550 miejsc dla takich fanów, tymczasem na mecz Liverpool - Real udostępniono tylko 93. Więcej TUTAJ.
Odpowiedzialni za to działacze UEFA powinni spalić się ze wstydu, ale jego brak jest chyba wymogiem do podjęcia pracy w tej organizacji. Dla tych ludzi żenadometr nie ma górnego limitu. FIFA i UEFA wymachują hasłem o niemieszaniu piłki i polityki, ale nawet odebrany Petersburgowi w ramach sankcji na Rosję mecz przekazały z politycznego rozdania Paryżowi. Tylko reklamy Gazpromu zastąpiły materiały promujące MŚ 2022 w silnym związanym z Francją Katarze.
Że w kraju gospodarza mundialu łamane są prawa człowieka, a stadiony wzniesiono nakładem niewolniczej wręcz pracy i kosztem setek żyć? Więcej TUTAJ. Gianni Infantino z okien swojego pałacu w Dausze żadnych nieprawidłowości nie dostrzega. I tak to się kręci...
Co najgorsze, władze UEFA w swej bucie nie uczą się na własnych błędach. Ledwie rok temu przy okazji finału Euro 2020 Wembley przeżyło szturm kibiców bez biletów. Więcej TUTAJ. W sobotę na Stade de France, co widać na krążących w sieci filmach, również wdarli się ludzie bez wejściówek. I to bez żadnego problemu.
Łatwość, z jaką można pokonać (liche) zabezpieczenia i uniknąć kontroli przy wejściu na 80-tysięczny stadion w samym sercu Europy przeraża. Tym bardziej że mówimy o obiekcie, na którym w 2015 roku próbowano przeprowadzić zamach terrorystyczny. Więcej TUTAJ. UEFA prosi się o tragedię.
Kilka godzin po meczu UEFA znalazła winnych zatoru - kilka tysięcy Anglików, którzy mieli kupić fałszywe bilety i przez to odbijać się od bramek prowadzących na stadion. Więcej TUTAJ. Problem w tym, że zdjęcia i filmy kibiców, którzy wybrali się do Paryża, tego nie potwierdzają.
A nawet jeśli to prawda (bo czemu mamy wierzyć na słowo tak do cna skompromitowanej na wielu poziomach organizacji, jaką jest UEFA) , to żadne to usprawiedliwienie dla organizatora, który nie zapewnił odpowiedniej liczby służb porządkowych i nie potrafił udrożnić przejść.
Ale czy ktoś uwierzy, że kilka tysięcy fanów, którzy zjechali za The Reds całą Europę i nigdzie nie mieli takiego problemu, akurat na finał Ligi Mistrzów (trzeci w ciągu pięciu lat) kupiło bilety z niepewnego źródła, żeby nie zobaczyć najważniejszego meczu w sezonie?
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty