Z Holandią graliśmy odważnie, ambitnie, z wiarą, że nawet najsilniejszemu rywalowi można się przeciwstawić. Jak do tego w ogóle doszło? Skąd taka przemiana? Taki jest właśnie futbol. Niczego nie można przewidzieć. Raz grasz dobry mecz, a raz słaby. Czasem nawet nie wiesz dlaczego - w ten sposób strzelec pierwszej bramki w spotkaniu z Holandią, Matty Cash próbował wyjaśnić to, co się stało w sobotni wieczór.
Powiedzmy to na głos i szczerze: lubimy takie niespodzianki. Po laniu w Brukseli (1:6) trudno było nie pomyśleć, że w Rotterdamie czekają nas kolejne cięgi. Tymczasem zremisowaliśmy z Holandią 2:2 i to całkiem zasłużenie.
Tak, mogliśmy przegrać, gdyby Memphis Depay strzelił karnego w 90. minucie, ale i tak mam poczucie, że w tym meczu nikt nie dał Biało-Czerwonym niczego za darmo. Remis trzeba było wybiegać, wyszarpać, wywalczyć. Potwierdziło się, że cechy wolicjonalne muszą być fundamentem reprezentacji Polski.
ZOBACZ WIDEO: Co ten 19-latek zrobił?! Hiszpański bramkarz upokorzony
Mądrą rzecz powiedział Jan Bednarek. Że spotkanie z Holandią od tej pory powinno być wzorcem i odnośnikiem do wszystkich kolejnych naszych meczów, jeśli chodzi o poziom zaangażowania i walki. Dobrze, że piłkarze też mają świadomość, że kiedy nie wychodzą na mecz jak na wojnę, tracą wiele ze swojej wartości. W Rotterdamie było to, co musi być bazą naszej drużyny narodowej: walka, rozsądne przesuwanie, kompaktowość, zagęszczanie stref pomiędzy formacjami.
Oczywiście błędy też były. Nadal niepokojące jest, że solidna drużyna - bo nasza reprezentacja taką wczoraj była - daje sobie tak łatwo wbić dwie bramki. Na szczęście po nich nie posypały się - tak jak w Brukseli - kolejne, "krwotok" udało się zatamować. Ale niech to, co złe, nie przesłania nam tego, co było dobre. Dla mnie dwaj bohaterowie meczu w Rotterdamie to Nicola Zalewski i Łukasz Skorupski. Nasz bramkarz pokazał kilka tak kapitalnych interwencji, że nie ma wątpliwości, iż to on jest drugim golkiperem w reprezentacji i jest gotów rzucić wyzwanie Wojciechowi Szczęsnemu. O obsadę bramki jak zwykle nie musimy się martwić.
Z kolei "importowany" do naszej reprezentacji Nicola Zalewski to piłkarz, jakich nie produkuje polski system szkoleniowy. Po tym, jak chłopak gra, od razu widać, że wzrastał w innym środowisku, szkolili go inni trenerzy. Tacy, którzy w juniorach na widok próby dryblingu nie krzyczą: "nie kiwaj, graj piłką!". Widać, że na Nicolę nikt za młodu się nie wydzierał, że pozwolono mu cieszyć się grą. Że odwaga do podejmowania dryblingów jest u niego naturalna. Ma w sobie tę konieczną śmiałość, a nawet bezczelność, żeby iść na rywala z pełnym przekonaniem: "jestem lepszy, zaraz go nawinę". Tak się robi przewagę na boisku, tak się zdobywa przestrzeń.
Najlepsi trenerzy - z Jose Mourinho włącznie - nauczyli Nicolę, by się nie zniechęcał, jeśli pojedynek z rywalem się nie uda. Chłopak wie, że w następnej akcji znów powinien spróbować minąć rywala. I Nicola próbuje. Jego przerzut do Matty'ego Casha przy pierwszej bramce Polaków pokazał, że Zalewski ma fantastyczną wizję gry. Potrafi w sekundę otworzyć zupełnie nowy sektor boiska i zaskoczyć rywala.
Widać, że w Romie ma odpowiednie środowisko do rozwoju, a reprezentacja dostała w prezencie piłkarza innego niż pozostali. Takiego właśnie potrzebowała. Będzie z niego pociecha na kolejne lata.
Spotkanie z Holandią to był mecz nieoczywistych bohaterów. W Rotterdamie okazało się, że istnieje życie bez Roberta Lewandowskiego. Krzysztof Piątek ostatnimi czasy zaczął się jawić jako mniej więcej piąty napastnik kadry. Jego niespodziewaną eksplozję skuteczności na włoskich boiskach zdążyliśmy wszyscy już zapomnieć, wydaje się, jakby było to całe wieki temu. Tymczasem w Rotterdamie "Pio" nie tylko znakomicie rozprowadził kontrę, z której Polacy zdobyli drugiego gola, ale także przez cały mecz był "pod grą". A wiemy, jak trudno być takim "wice Lewandowskim".
Grzegorz Krychowiak jest dla mnie graczem nieodgadnionym. Kiedy kilka meczów z rzędu gra w reprezentacji już tak słabo, że nie daje żadnych nadziei, nagle odradza się niczym Feniks z popiołów. I kiedy już zamknąłem go do szufladki z napisem "przebrzmiałe przeboje", Krychowiak pozytywnie mnie zaskoczył. Potrafi zagrać tak, że nadaje sens tym swoim faulom czy żółtym kartkom. Tak, że widać, iż czemuś to służy.
Na specjalne uznanie zasłużył Piotr Zieliński. W końcu pokazał, że może być takim rozgrywającym, na jakiego czekaliśmy. Ciągnął grę drużyny, zdobył gola i w końcu miał z kim pograć, bo Nicola Zalewski to jest chłopak, który rozumie futbol kombinacyjny. Potrzeba nam więcej takich.
Skoro istnieje życie bez Roberta Lewandowskiego, to tym bardziej istnieje też życie bez Kamila Glika. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odsyła naszych dojrzałych gwiazd do lamusa, ale trzeba im szukać konkurencji. Mogłoby się wydawać, że danie szansy debiutu stoperowi Jakubowi Kiwiorowi akurat w meczu z Holandią to wprowadzenie chłopaka na minę. Ale nie, nic podobnego! Kuba świetnie sprawdził się na tle bardzo silnego rywala i już nie musimy trwać w micie, że na środku obrony muszą grać Glik z Bednarkiem, bo jeśli nie, to będzie tragedia. Zresztą, do kadry aspiruje też Sebastian Walukiewicz - odesłany ze zgrupowania na pomoc reprezentacji U-21 - co daje jeszcze większe pole manewru selekcjonerowi i to powinno go zachęcać do odważnych decyzji także w formacji obronnej.
Największy kłopot z tą reprezentacją jest taki, że jest ona kompletnie nieprzewidywalna. W obie strony: w tę dobrą i w tę złą. Po trzech meczach w Lidze Narodów nadal nie wiemy, jak zagra w kolejnym spotkaniu. Wtorkowa konfrontacja z Belgami na Stadionie Narodowym da nam odpowiedź, która twarz tej drużyny jest prawdziwa: ta z Rotterdamu czy ta z Brukseli.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty
"Na tyle stać naszą reprezentację". Ekspert chwali Polaków
Polscy piłkarze ocenieni. Wyróżnia się prawdziwy bohater