W środę Polska poniosła najwyższą w historii porażkę w meczu o stawkę, ale jeśli ktoś spodziewał się, że żądza rewanżu wystarczy Polakom do postawienia się Belgom, to naoglądał się zbyt wielu hollywoodzkich produkcji.
Futbol na najwyższym poziomie, a taki prezentują Belgowie, to nie "Karate Kid", w którym upokorzenie i chęć odwetu pozwalają ofierze na pokonanie swojego prześladowcy. Życie to nie film.
Belgowie znęcali się nad Polską w Brukseli i upokorzyli Biało-Czerwonych też na Stadionie Narodowym. Do przerwy mieli piłkę przez 72 proc. (!) czasu, a przez cały mecz przez 66. Spotkanie długimi fragmentami wyglądało tak, jakby do Warszawy bez zaproszenia przyjechali Harlem Globetrotters.
ZOBACZ WIDEO: Bayern rozmawia z Mane grając nazwiskiem Lewandowskiego. Ujawniamy kulisy!
Nikt inny w nowożytnej historii nie zdominował tak Polski na jej terenie jak we wtorek Czerwone Diabły. Nawet Niemcy, którzy w październiku 2014 roku przyjechali do Warszawy przecież jako świeżo upieczeni mistrzowie świata.
Przed golem na 1:0 wymienili aż 33 podania. Prowadzili akcję niespiesznie, ale błyskawicznie i bez litości wykorzystali nieporozumienie Sebastiana Szymańskiego i Nicoli Zalewskiego. I długimi fragmentami wyglądało to tak, że gdyby chcieli, włączyliby wyższy bieg i skończyłoby się powtórką z Brukseli.
Znamienne były słowa komentującego mecz w TVP Janusza Michallika. W 51. minucie meczu partner Mateusza Borka martwił się nie o to, czy Polsce uda się wyrównać, tylko żeby przypadkiem Belgowie nie rozwiązali worka z bramkami. To pokazuje, jak bardzo obniżyliśmy oczekiwania względem drużyny narodowej.
Czesław Michniewicz, choć w treningach korzysta z drona, rozdaje piłkarzom tablety, odprawy przeprowadza na telebimie (złośliwy powiedziałby: "Więcej sprzętu niż talentu") i pięknie opowiada o futbolu, cofnął kadrę o kilka epok. Znów jesteśmy w mrocznych czasach, w których - jak w sobotę w Rotterdamie - opiewamy "zwycięski remis".
Po meczu z Holandią (2:2) asystenci Michniewicza zbijali piątki, selekcjoner stanął przed kamerą TVP uśmiechnięty od ucha do ucha, a przychylni mu dziennikarze klepali go po plecach. No ludzie drodzy, prowadziliśmy na De Kuip 2:0, żeby dać to sobie wyrwać w trzy minuty i cudem nie przegrać. Nawet Louis van Gaal pytał holenderskich dziennikarzy, z czego tak cieszy się polski sztab.
Michniewicz sprawił, że znów żyjemy chwilą... "Momenty były" - pocieszają się kibice po występach kadry. Cieszymy się dobrym kwadransem w jednym meczu. Ułańskim zrywem w końcówce drugiego. Słupek po "główce" Karola Świderskiego w doliczonym czasie gry rewanżu z Belgią w opowieściach selekcjonera obrośnie legendą, a za kilka tygodni narratorzy będą mówić o pechowej porażce albo postawieniu się mocnemu rywalowi.
Romantyzowanie niepowodzeń to droga donikąd. Czerwone Diabły pokazały nam, jak wygląda piłkarskie piekło, a kłopot w tym, że Michniewicz nie wygląda na kogoś, kto miałby nas z niego wyprowadzić. Wręcz przeciwnie, selekcjoner, który lubi jak jego drużyny "cierpią" (więcej TUTAJ), mówi do reprezentantów i kibiców: "Rozgośćcie się, to wasza nowa rzeczywistość".
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty